poniedziałek, 25 listopada 2013

{001} Pierwsze Wrażenie

Ahh, więc można powiedzieć, że wracam do publikowania, po małej przerwie. Rozdziały mogą ukazywać się z mniejszą częstotliwością - szkoła, rodzina, przeprowadzka, obowiązki - wszystko leci na głowę. Ale jest nieźle, poznałam fantastyczną osobę i czuję ciepło. Jest naprawdę dobrze.
Przed wami szkolny frerard, z nutą fantastyki - w końcu ja przecież nic innego nie czytam. Nie wiem czy taka koncepcja wam się spodoba. Mniejsza. Enjoy.



KILL MY DREAMS
001. PIERWSZE WRAŻENIE.



      Szkolny parapet był jednym z jego ulubionych miejsc do rysowania. Wspinał się na niego, siadał i obserwował wszystko dookoła, chcąc uchwycić wzrokiem coś, co nadawałoby się do uwiecznienia. To było jedyne zajęcie, które praktykował w jakimś celu. Chciał umieć rysować idealnie, potrafić bezproblemowo odtworzyć to, co widzi, dostrzegać szczegóły, które inni pomijali, by potem zaskakiwać. Lubił widzieć innych, wytrzeszczających oczy, gdy pokazywał swoje prace. Ale oni nie byli ważni, oni się nie znali, chwalili go, ale to nie prowadziło do niczego. Wiedział, co robi dobrze. Chciał wiedzieć, co jest źle.
      Była też pewna rzecz, której szczerze nienawidził. Za którą w jego oczach paliła się żądza mordu, coś, przez co potrafił zacząć tak krzyczeć, że na całym korytarzu w ułamku sekundy zalegała cisza. Był to moment, w którym ktoś siadał obok niego i zaczynał patrzeć w jego kartkę, nie pytając się o pozwolenie. Zresztą, nie musiał patrzeć, mógł po prostu zbyt naruszyć jego osobistą przestrzeń, którą cenił bardziej niż cokolwiek innego, za której przywilej nietykalności potrafiłby zabić. Nauczył całe liceum, by się do niego nie zbliżali. Nie potrzebował towarzystwa, gdy miał swój szkicownik i kilka ołówków.
      Dzisiaj również miał zacząć krzyczeć, ale głos ugrzęzł mu w krtani. Spostrzegł, że na korytarzu zaczyna być coraz ciszej i zamiast hałasu zaczęła następować fala szeptów. Wszyscy czekali na to, aż zacznie swój głosowy spektakl. Ale on tego nie zrobił.
      Wszystkie oczy były wlepione w niego i tego, o którego sprawa się rozchodziła. Ktoś usiadł obok, na dodatek trochę zbyt blisko. Na jego parapecie.
      Nie potrafił jednak krzyknąć, ponieważ jego całe ciało było jak sparaliżowane. Chłopak, który siedział obok niego był perfekcyjnie blady. Starał się dopatrzeć jakichkolwiek niedoskonałości, choćby pryszcza czy pieprzyka, ale ten po prostu ich nie miał, był bez skazy. Gładkie, kruczoczarne włosy mocno kontrastowały ze skórą.
      Zapadła cisza, chłopak przekręcił w jego stronę głowę. Patrzyli prosto w swoje oczy, nawiązując dziwną rozmowę spojrzeń.
      Ktoś z tłumu rzucił jakimś głupim tekstem, przez co część uczniów się zaśmiała i powróciła do swoich zajęć. Chociaż nadal było trochę za cicho.
      - Cześć. - odezwał się chłopak i założył grzywkę za ucho. Miał brązowozielone oczy.
      - Spadaj. - mruknął, wracając do rysowania.
      - Skoro tak chcesz. - odpowiedział i zeskoczył, ciągle nie spuszczając z niego wzroku.
      Znów spotkali się spojrzeniami, choć tylko na ułamek sekundy.
      Miał silne wrażenie, że tym razem oczy chłopaka były niebieskie.
      Po chwili jednak przestał się nad tym zastanawiać.
      To wszystko i tak było nieważne.
      Zadzwonił dzwonek i musiał z niezadowoleniem iść na lekcję angielskiego. Ostatnio nie za bardzo chciało mu się uczyć czegokolwiek. Zresztą, nigdy go to specjalnie nie interesowało. Nauka była tylko niepotrzebnym dodatkiem do jego niepotrzebnego życia.


      Gdy wyszedł ze szkoły, owiał go zimny wiatr, przez który uznał, że jednak musi ubrać kurtkę. Próbował zrobić to nie ściągając torby z ramienia, co wymagało odrobiny większego wysiłku. W końcu przegrał walkę z okryciem. Zatrzymał się, by w końcu normalnie się ubrać. Nagle poczuł, że ktoś podciąga i poprawia mu kurtkę, obrócił się by nakrzyczeć na tę osobę, lecz na jego nieszczęście to był ten sam chłopak.
      - Bardziej się zmęczyłeś niż gdybyś się normalnie ubrał. - zwrócił mu uwagę i znów w ten sam sposób poprawił włosy.
      - To nie jest męczące. Poradziłbym sobie. - burknął, niezadowolony.
      - Pewnie tak. Wyglądasz komicznie, gdy próbujesz w ten sposób założyć kurtkę.
      - Jesteś nowy, prawda?
      - Tak.
      - To wiele wyjaśnia. - założył na głowę kaptur i wyciągnął z kieszeni słuchawki.
      - Jesteś nerwowy. - chłopak zaczął iść tuż obok niego.
      - Brawo. Wygrałeś toster do kawy. I dlatego nie powinieneś się mną zadawać.
      - Gadasz od rzeczy. Że jesteś nerwowy jest skutkiem, ale co jest przyczyną.
      - Ty. - marzył o tym, aby tamten się odczepił. - mały i irytujący.
      - Łatwo cię wytrącić z równowagi, panie duży i marudny.
      - Po prostu Gerard.
      Milczeli przez resztę drogi, Way próbował na tyle przyśpieszyć, by chłopak go zostawił, jednak ten dzielnie dotrzymywał mu kroku. W końcu zobaczył swój dom, co przyjął z ulgą. Skręcił w swoją furtkę.
      - Do jutra. - usłyszał, ale nie odpowiedział. Nie miał na to nastroju.
Wszedł do domu i zaczął rozbierać się od progu. Rzucił w kąt torbę i powiesił na wieszaku kurtkę, w locie żegnając się z butami.
      - Gerard? To ty? - usłyszał głos z kuchni.
      - Nie.
      - Widzę, że nie ty. Znalazłeś sobie kolegę, może wreszcie zaczniesz doceniać ten świat...
      - Po moim trupie. - burknął i wszedł do kuchni, po czym od razu zaczął zaglądać pod pokrywki garnków.
      - Przynajmniej głodny jesteś. Naleję ci zupy. Warzywna, lubisz przecież. - odpowiedziała matka i pocałowała go w policzek, przez co odruchowo zaczął się wycierać.
      Nie miał na tyle silnej woli, by zaprzeczyć.
      Z parującym talerzem udał się do swojego pokoju, postawił naczynie na biurku, a sam podszedł do łóżka, by nieco uprzątnąć leżące na nim papiery. Nie przepadał za sprzątaniem. A zwłaszcza, gdy ktoś mu posprzątał pokój, co zdarzało się robić jego matce. Tutaj miał wszystko poukładane, bez problemu potrafił się odnaleźć we własnym, chaotycznym królestwie. To była świątynia rządząca się swoimi prawami, których nikt nie mógł zmieniać, po za głównym kapłanem. Łyknął dwie białe pastylki, by się uspokoić. Gładko przeszły przez jego gardło, teraz tylko czekać. Miał ich całe pudełko, kiedyś przepisał mu je psycholog, jak przypadkiem u niego wylądował po jakiejś akcji w szkole. Skończyło się na lekach i tyle co go w gabinecie widziano.
      Wziął kilka łyżeczek zupy, po czym odsunął naczynie. Nagle odechciało mu się jeść. Zdjął z siebie koszulkę, zimny kamyk zetknął się z jego rozgrzaną skórą. Nosił go na szyi i prawie się z nim nie rozstawał. Był on pamiątką po ważnej dla niego osobie. Więc i sam w sobie był dla niego ważny.
      Rzucił koszulkę w kąt i postanowił zdrzemnąć się, choć na krótką chwilę. Owinął się puchatym kocem i przymknął oczy. Szkoła była rzeczą, która męczyła i jego ciało, i ducha. Potrzebował chwili wytchnienia, chwili na regenerację. Nastawił sobie budzik. Pół godziny powinno wystarczyć, by poczuł się lepiej.
       Od razu, gdy się obudził chwycił ołówek i zaczął rysować w znalezionym za łóżkiem bloku technicznym. Ostatnio przez prawie cały czas ćwiczył światłocienie, więc jego szkicowniki wypełnione były wszelkiego rodzaju figur przestrzennych, przedmiotów codziennego użytku na które kierował światło lampki. Kupił sobie nawet pudełko plasteliny, by móc z niej rzeźbić to, czego odbicia nie mógł znaleźć w świecie rzeczywistym. Czasem nie wystarczyła tylko wyobraźnia. Zwłaszcza, że był odrobinę perfekcjonistą, pomijając sprawę bałaganu w pokoju. Chociaż to nie był bałagan, tylko po prostu uporządkowany chaos, przynajmniej tak to sobie tłumaczył.
       Na jego kartce pojawiło się jednak coś innego niż bezbarwny klocek o dziwacznym kształcie. Na jego kartce zakwitł irys. Chłopak rysował go z niebywałą cierpliwością, dbając o każdy, nawet najmniejszy szczegół. Rysował tak, jakby miał żywy kwiat przed sobą, choć jedynym jego wzorem było to, co zapamiętał. Jeszcze było za wcześnie na kwiaty. Ziemia dopiero zabierała się za odrodzenie, gdzieniegdzie leżał jeszcze śnieg. Nie za bardzo przepadał za taką pogodą. Chociaż czasem miewała swoje uroki.
      Lubił obserwować kiełkujące rośliny. Było w nich coś niesamowitego, coś czego nie rozumiał.
      Po pewnym czasie zdecydował, że odrobi choć część prac domowych. Przynajmniej ta z matematyki błagała o uwagę, jak i oceny, które na semestr nie były zbyt... optymistyczne. Gerarda co prawda zadowalały, ale postanowił, że może chociaż trochę bardziej się postara. W końcu wyliczenie kilku zadań nie było dla niego wielkim problemem. Potrzebował tylko odrobiny czasu. Wyszedł z pokoju stąpając na palcach. Nie chciał narobić niepotrzebnego szumu i zwrócić niczyjej uwagi. Jego młodszy brat oglądał telewizję w salonie, w ogóle nie zauważył, jak czarnowłosy przemknął do holu, zabrał swoją torbę i następnie znów wrócił do swojego królestwa. Umiał się skradać i bardzo cieszył się z tej umiejętności. Bywała szalenie przydatna.
      Zakradł się jeszcze raz, chcąc zaparzyć sobie kawę. Teraz nie udało mu się zostać incognito, ponieważ jego młodszy braciszek Mikey wszedł do kuchni i obrzucił go podejrzliwym spojrzeniem.
      - Ubierz się Gerdzie Way'u. - mruknął i wziął z koszyka pomarańczę.
      - Pff. - czajnik zagwizdał, więc wyłączył palnik i zalał swoją ukochaną kawę. Aromatyczny zapach wypełnił całe pomieszczenie.
      - Mi też zrób kawę. - usłyszał głos swojego brata. Cierpliwie wyciągnął drugi kubek i wykonał polecenie. Wbrew pozorom, miał dość dobre stosunki z bratem. To była jedyna osoba, którą dopuścił tak blisko siebie, nikogo bardziej nie zamierzał. Od dziecka wspierali siebie nawzajem, pomagali sobie w drobnych i większych sprawach. Ta więź pozostała, choć nie raz była rwana przez poważniejsze kłótnie. Różnili się. Pomimo wszystko, w pewnych momentach różnice nie są istotne, są czymś nieważnym. Czasem trzeba po prostu o nich zapomnieć.
      I z grymasem, ale jednak, przyrządzić jeszcze jedną kawę.
      Zapach kawy nieodłącznie kojarzył mu się z ojcem. Co prawda, trzeba by dodać jeszcze pewną nutę tytoniu i specyficznych perfum. Nie chodziło o jego biologicznego ojca, lecz innego mężczyznę, który podjął próby wychowania i jego i brata. Wychudły, nieco przygarbiony z kieszeniami pełnymi cukierków, na podstawie których potrafił nauczyć ich niejednej prawdy o życiu. Ale w końcu uznał, że są wystarczająco dorośli. I tak znowu zostali we dwójkę.
     Oczywiście, była też mama. Tej jednak Gerard nigdy nie traktował... poważnie, ponieważ ona nigdy tak nie traktowała jego. Często kierował się zasadą 'oko za oko', co mu zresztą odpowiadało. Równowarta wymiana. Żeby coś dostać, musisz coś dać.
      Odszukał pudełko kredek i postanowił pokolorować irysa. Przypadkiem chwycił w rękę niebieską i zrobił niewielką kreskę na jednym z płatków. Zatrzymał się w pół ruchu, tknięty impulsem. Zdawało mu się, że gdzieś już widział dziś ten kolor. Wzruszył ramionami i sięgnął po właściwy. Mała niebieska kreska została całkowicie zakryta ciemnofioletową zasłoną.
      Niebo przygotowywało się na śnieg, ostatni oddech tej zimy.

sobota, 16 listopada 2013

Chłopiec z Tatuażem. Rozdział Czternasty.

Tak, to koniec.
Zakończenie tej opowieści.
Nie, nie będzie żadnego epilogu, sequela, prequela i tym podobnych rzeczy.
Chłopiec został zakończony z czego jestem niezmiernie dumna, to mój pierwszy dłuższy frerard w życiu, więc zakończenie Chłopca to zakończenie pewnego etapu dla mnie. Żyję pisaniem, żyję opowiadaniami i na pewno z nich nie zrezygnuję, bo kocham pisać, pisanie jest czymś, co mnie trzyma na tym świecie.
Miałam dziś naprawdę dobry dzień.
Podziękowania dla wszystkich, którzy to czytali, komentowali, tych, którzy mnie wspierali i wysłuchiwali, gdy opowiadałam swoje niestworzone dramaty, którym wylewałam żale, którzy mimo wszystko przy mnie zostali, którzy mnie ganili i chwalili. Dla wszystkich, którzy po prostu byli.
To było opowiadanie, które wymagało ode mnie wiele wysiłku. I nie tylko ode mnie.
Z imienia wymienię kilka osób:
Przede wszystkiem Truposza,
Wspaniałą Thalię,
Kochanego Kota,
Niezwykłą Katy,
oraz przekochaną Kingę, przepraszam, że nie pamiętam twojej nazwy. Ale i tak wiesz, że ty to ty.

Wiem, że to opowiadanie było żałosne, a koniec... no cóż, sami zobaczycie jaki. W dodatku  skróciłam całość o jedną scenę, która by wyjaśniła wiele niuansów, ale po prostu - potrzebowałabym wielu rozdziałów więcej, by wszystko zmieścić. A tego nie chciałam.

Florence + the Machine - Leave my Body



~





Chłopiec z Tatuażem.
Rozdział Czternasty. Zakończenie.


      Frank miał miękkie nogi, gdy przekroczyli próg domu, który praktycznie traktował jak własny. Nie pamiętał, kiedy odległość od drzwi do sypialni była dla niego taką daleką. Bał się, a co gorsze, Gerard też i nie potrafił tego zamaskować. Cokolwiek zauważył na spacerze, na pewno nie było to dobrym znakiem. Ale próbowali trzymać się w ryzach. Iero sięgnął do szafki i wyciągnął broń. Zszedł na dół, Gerard stał na środku holu z zamkniętymi oczami, tak, jakby właśnie się modlił. Chłopak nie wiedział, jakie jest nastawienie do wiary mężczyzny, ani też jakie jest jego. Przeżegnał się tak, jak nauczyła go matka i podszedł do czarnowłosego, by go pocałować. Był to bolesny i ciężki pocałunek. Pełen cierpienia i zdecydowanie najgorszy, jaki kiedykolwiek sobie przekazali.
      - Frank, idź już, nim będzie za późno. Masz mało czasu. Z tyłu, w ogrodzie jest furtka, tuż za bukszpanem. Idź mały, będzie dobrze. Spotkamy się u Marky'ego.
      Iero skinął głową i odszedł.
      Gerard jeszcze nigdy nie czuł się tak samotny jak w tamtym momencie. Czuł, jak jego własne serce bije szalonym rytmem, przed oczyma przelatywały mu różne scenariusze. Dłonie trzęsły mu się niemiłosiernie.

      Puk puk.

      Usłyszał pukanie do drzwi. Nie ruszył się z miejsca.

      Puk puk.

      Przycisnął pistolet do swojej klatki piersiowej. Własny oddech zdawał mu się robić zbyt wiele hałasu.

      PUK PUK. 

      Ktoś coraz mocniej napierał na jego drzwi.

      PUK PUK!
      - WAY, DO KURWY NĘDZY OTWIERAJ! PRZEGRAŁEŚ, DUPKU, PRZEGRAŁEŚ! - usłyszał wrzask znienawidzonego głosu, aż włosy zjeżyły mu się na karku. Bał się, ale na swój sposób był pewny siebie.
      Podszedł do drzwi i z całych sił kopnął w zamek, tak, że te otwarły się, a ten kto za nimi stał mocno oberwał w twarz.
     Nagle usłyszał charakterystyczny szczęk odblokowywanego pistoletu, tuż obok swojego ucha.
     Zbladł. Choć i tak wiedział, że przegra, to teraz uświadomił sobie, że się potwornie boi. Miał tylko nadzieję, że Frankowi udało się uciec. To było najważniejsze.
     - Skurwysynie, jeśli myślisz że to koniec, to się grubo mylisz. - wrzeszczał Brandon, zasłaniając ręką złamany nos. Krew skapywała na jego niebieską marynarkę.
      Way milczał. Prychnął jedynie lekceważąco. Celował w mężczyznę pistoletem, choć wiedział, że gdy wystrzeli również dostanie kulkę w głowę. A nie chciał umierać, chciał żyć, bo miał z kim dzielić to życie. A teraz to wszystko się sypało w drobny mak, jak domek z kart czy zamek z piasku. Gdy szedł alejkami, trzymając za rękę swoją miłość, zauważył to. Że są obserwowani w ten charakterystyczny, śmiercionośny sposób. Że to pułapka, która musiała się powieść. Zaklinał się w myślach, że nie poszedł do pracy. Przecież to wszystko mogło być inaczej, mogło tylko jemu grozić niebezpieczeństwo, mógłby umrzeć a Frank... On poradziłby sobie. Chciał w to wierzyć. Miał nadzieję, że już się nie spotkają. Puścił pistolet z ręki, tak, że ten uderzył w stopę mężczyzny, boleśnie miażdżąc mu palce.
      - Ty suko! - wrzasnął mężczyzna i przywalił mu z otwartej dłoni w twarz. - Zapłacisz za to i za wszystko. Za cały twój marny żywot, za to, że zmarnowałeś moje życie i wielu innych osób. Odszczekasz wszystko, będziesz przepraszał na kolanach.
      - Za nic nie przeproszę. - odpowiedział, dumnie podnosząc głowę. - Wszystko co zrobiłem, należało się wam. Chociaż mogłem cię wtedy zabić. Wtedy wszystko byłoby prostsze.
      - Przeprosisz, bo mamy twoją maskotkę. Ptaszynie nie udało się wyfrunąć.
      Way zamarł i na moment przestał oddychać. Poczuł atak paniki, której nie zdołał zamaskować. Skarcił się za to. Zaczął się znów po prostu w duchu modlić. Nie chciał, by Frankowi stało się cokolwiek złego. Bo byłaby to jego wina. Obiecał, że nie zrobi mu krzywdy, a skazał go na nią już na początku. Chciał odrobiny normalności, chciał zacząć  od nowa, ale mu nie wyszło. Nie chciał być sam. Nienawidził samotności. Dał popis egoizmu, który był nie tylko jego porażką.
      - Język ci odjęło? Oh, to źle, bo chciałem ci go wyrwać z tego suczego gardła. - Brandon splunął mu w twarz, na co nie zareagował. - Widzę, że już jesteś pokorny. Siła argumentu, pf. A teraz bądź grzeczny i daj się skuć. Pojedziemy sobie na małą przejażdżkę.
      Wpakowali go do samochodu, sprzedając kilka kopniaków w brzuch. Splunął krwią na tapicerkę, dwójka przypakowanych mężczyzn usiadła po jego obu stronach. Brandon usiadł z przodu, na siedzeniu pasażera. Szofer był jakimś czarnoskórym mężczyzną, którego Way nie kojarzył. Dawno przestał interesować się tymi sprawami, chciał skończyć z robieniem za stróża praw. Wtedy zupełnie nie myślał o tym, że może sprowadzić niebezpieczeństwo na kogoś innego niż on sam. Bo wtedy nie chciał kochać. Ani trochę. Nienawidził uczuć, bo czyniły człowieka słabym. Tak słabym, jak był on w tej chwili. Uwiązany. Bezsilny. Pogrążył prawie cały czarny rynek w mieście, podrzucił policji większość najważniejszych nazwisk.      Był panem i władcą, nikt nie mógł trafić na jego trop.
     Ale potknął się i zrujnował własne życie.
     To wszystko mu się należało.
     Brandon obrócił się w jego stronę.
     - Mam nadzieję, że jesteś wypoczęty. Długa noc przed tobą.
     Auto zatrzymało się.
     Serce Gerarda podeszło mu do gardła.

† † †

      Gdy obudził się, nie miał pojęcia gdzie jest, która jest godzina i co się stało. Dopiero po pewnym czasie przypomniał sobie akcję w domu Way'a, to, że gdy wybiegł coś uderzyło go w tył głowy. Leżał na betonie, w jakimś ciasnym pomieszczeniu, a jedyne światło, jakie do niego dochodziło wypływało ze szpary pod drzwiami. Spróbował się przesunąć, ale w tym momencie zabolały go wszystkie kości. Spróbował ruszyć rękoma, ale były skrępowane, nie potrafił się wyswobodzić z pęt.
     Wyprostował się i spróbował wstać, lecz uderzył głową w sufit.
     Składzik na miotły. To jedyne przyszło mu do głowy. W pomieszczeniu nie było niczego, o co mógłby przeciąć sznury. Ściany były gładkie, pocieranie o podłogę nie przynosiło rezultatów, nie znalazł też niczego pomocnego przy drzwiach.
     Położył się na ziemi, dając sobie spokój.
     Zastanawiał się, co z Gerardem. Bał się o niego bardziej niż o siebie samego, miał złe przeczucia. Zaczął nasłuchiwać jakichkolwiek odgłosów, lecz nic nie słyszał. Dookoła panowała głucha cisza.
     A on mógł tylko leżeć i czekać.
     Nic nie było w stanie oddać tego, jak się czuł. Uwięziony, sam ze swoimi myślami, które podsuwały mu coraz gorsze biegi wydarzeń. Dusił się w myślach, zagryzł dolną wargę tak mocno, że poleciała z niej krew.        Zaczął ją zlizywać, karcąc się za głupotę.
     Wariował.
     Zastanawiał się, czy może po prostu mu się to wszystko nie śni. Że może za chwilę się obudzi i będzie wszystko dobrze, że leży tuż obok Gerarda, albo, że taki ktoś, jak Gerard w ogóle nie istnieje.
     Położył się na plecach, patrząc w ciemny sufit. Marzył o tym, by nagle przestać tak po prostu oddychać. Wolałby umrzeć, niż przeżywać tę całą niepewność. Jego głowa huczała od nadmiaru przeżyć.
     Rozważał, czy nie zacząć krzyczeć o pomoc, ale bał się, że zamiast niej mogłoby się zjawić coś o wiele gorszego.
      Było mu gorąco, pomimo tego, że ktoś zdarł z niego kurtkę, w dodatku nie miał na nogach swoich butów. Bolała go głowa, pulsowała, drażniąc go niemiłosiernie. Przeżywał najgorszą ciszę w swoim życiu.
Nie wiedział, jak długo jeszcze tam leżał, nim usłyszał kroki. Ktoś podszedł do drzwi od schowka i otworzył je kluczem. Chwycił go za ramiona i wyciągnął z kryjówki, podciągnął do góry, tak by stanął na nogach, co mu się nieudolnie udało. Spojrzał w twarz około trzydziestoletniego mężczyzny, który beznamiętnie żuł gumę. Miał włosy do ramion i okulary na nosie. Nie odzywał się ani słowem, a Frank go o nic nie pytał. Był prowadzony po schodach w dół, zauważył, że budynek musiał być budynkiem jakiejś starej firmy, bądź też innej instytucji instytucji. Teraz opuszczony i zrujnowany. Serce mocno waliło mu w piersi, bał się celu swojej podróży.
      Wepchnięto go za drzwi do piwnicy, przekazując innym rękom. Podniósł wzrok i o mały włos nie krzyknął.

      Tam był Gerard.

      Albo raczej tam było to, co z niego pozostało.
      Zakrwawione, posiniaczone, nagie i skute ciało, pozbawione części włosów z głowy. Klęczał, ze spuszczoną głową.

      Żałosny, słaby i poniżony.

      Przegrany.

      - Dobra, Way, ostatnia droga. Koniec. Noc mija, nadchodzi dzień, mam inne sprawy do załatwienia. - Brandon machnął ręką na tego, kto trzymał Franka, a ten pchnął go na podłogę. Powalony, podniósł się trochę, nie chcąc odrywać wzroku od Gerarda. Był zszokowany, a jego serce krwawiło, tak mocno, jak mężczyzna. To był widok, który kruszył wszystko. Iero trząsł się cały, ledwo hamując jakieś gwałtowniejsze reakcje.
      - On... nic... nie... zro-bił. Nic... nie wie. - wydusił Gerard, chrypiąc i opluwając siebie krwią. - Zost-aw g-go.
      - To zależy od niego samego, nie ode mnie. - mężczyzna w niebieskiej marynarce podszedł do Franka i pociągnął go za włosy do tyłu, boleśnie wyginając jego szyję. - Nawet ładny. Jesteś leworęczny czy praworęczny? - spytał, lecz Frank milczał - Mówię coś, odpowiadaj, bo zrobię twemu lubemu dziurę.
     - Prawo. - odpowiedział, przerażony.
     - Zatem wyłamcie mu palce w lewej. - skinął głową na mężczyznę, który wcześniej go trzymał. Ten zaś mocno wygiął rękę Franka do tyłu, Iero próbował się wyrwać, lecz nie mógł. Poczuł przeszywający i rozdzierający ból, zaczął wrzeszczeć, jednocześnie płacząc. Darł się, a ból był nieznośny, pulsujący i cholernie prawdziwy. A jego głos rozdzierał Waya jeszcze bardziej, powodował, że ten czuł się jeszcze podlej, jeszcze gorzej. Jego ostatnie ogniwa pękały, zaczynał umierać z każdą chwilą krzyków chłopaka.  Gdy wykonano polecenie, Frank znów runął na ziemię. Jego ręka pulsowała, krwawiła i bolała go do tego stopnia, że omdlał, jednak szybko go ocucono chluśnięciem wody.
      - Poznęcałbym się nad nim bardziej, ale śpieszy mi się. Ponadto jestem zmęczony, miło mi się z tobą bawiło.
     Way nie słuchał go, zduszony i przerażony. Gdyby jeszcze mógł, to by zapłakał. Ale nie potrafił, nie miał siły nawet podnieść głowy.
     - Teraz, Mały, - zwrócił się do Franka - dostaniesz broń do ręki i zabijesz pana Way'a. To zaszczyt, nie jeden oddałby wszystko za taką możliwość. - chwycił chłopaka za koszulkę i podciągnął ku górze, po czym powlókł po podłodze, bliżej udręczonego Gerarda. Wymanewrował jego ciałem tak, by usiadł, po czym chwycił jego prawą dłoń i wsadził w nią pistolet. Frank opierał się, całymi siłami hamując rękę, jednak gdy z zaskoczenia został kopnięty w brzuch, Brandonowi udało się przyłożyć pistolet do głowy Way'a. - A teraz pociągnij za spust. Niech pan Gerard zostanie zabity przez kogoś, komu ufał najbardziej.
     - F-rank... zrób... to. - wydukał, z trudem podnosząc do góry głowę. Ich spojrzenia spotkały się, Frank aż otworzył z przerażenia usta. Widział tę piękną twarz, teraz zmasakrowaną, pobitą, zapuchniętą.                      Zakrwawione oczy, rozcięte wargi. Spojrzenie, które się bało i przepraszało. Nie było w nim nic z dawnej siły czy dumy. Czarnowłosy przymknął zapuchnięte powieki i czekał na śmierć, drżąc.
     Iero po prostu zaczął płakać, zdając sobie sprawę, że chce to zrobić. Ulżyć cierpieniom ukochanego. Jednak zabijanie kogoś, kogo się kocha jest jedną z najtrudniejszych rzeczy na świecie. Zabić kogoś, kto o ciebie dbał, troszczył się, kto ci pomógł. Kogoś, kto jest jedyną nadzieją. To była najgorsza chwila w jego życiu, czuł pot, który pojawił się na jego ciele. Trząsł się cały.
     - Z-zabij... m-nie... t-teraz-z. Błagam.- po jego twarzy zaczęły spływać łzy, mieszając się z krwią i brudem. Pojedyncze słowa z trudem przechodziły przez jego gardło. Lecz zdobył się jeszcze na dwa, ostatnie i jedyne, co znalazły się w jego głowie. - K-kocham ci-ę...
     - Przepraszam. - wydusił z siebie i spróbował opanować płacz. - Też cię kocham. Żegnaj. Znajdę cię, obiecuję!
     - Dalej, spieszy mi się. Koniec tej opery. - Brandon wyrwał Frankowi z ręki pistolet i strzelił mu w głowę. Gerard nie zdążył krzyknąć.
     Padł.
     Oboje przestali oddychać.


Koniec opowiadania.





poniedziałek, 11 listopada 2013

Chłopiec z Tatuażem. Rozdział Trzynasty.

To jest przedostatni rozdział Chłopca.
Dedykuję go Khasi.
Uwaga: w rozdziale występują sceny dla 'dorosłych'.

Ben Howard - Only Love
~
Chłopiec z Tatuażem. 
Rozdział Trzynasty.


      Czasem bywają takie dni, w które po prostu wiemy, że nie wszystko jest w porządku.
      Frank przyzwyczaił się już do mieszkania w domu Gerarda. Było to nawet przyjemne, od czasu do czasu zasnąć przy czyimś boku, choć jeszcze nigdy nie udało mu się obudzić przed nim. Posiłki zawsze zjadali wspólnie, czasem milcząc, czasem ucinając krótką pogawędkę. Ich relacja była bardzo cicha, jednak żadnemu z nich to nie przeszkadzało. Czasem przytulenie czy całus wystarczał za całą rozmowę. W końcu najłatwiej jest porozumieć się ustami, co jednak zdarzało im się dość rzadko. Ale żyli spokojnie.
      Dzisiaj udało mu się obudzić przed Gerardem. Obserwował, jak tamten śpi. Już raz widział go śpiącego, lecz wtedy był na niego zły, bardzo zły, przez co widok uznawał za odrażający. Ale dzisiaj patrzył ze spokojem. Przysunął się do niego bliżej i przymknął oczy, wsłuchując się w jego oddech, w jego puls. Był żywy i prawdziwy. Mógł go poczuć. Więź, która się między nimi wytworzyła była dość specyficzna, wyjątkowa. Na dystans, jednak tak bardzo bliski.
      Frank czuł, że mógłby przywyknąć, że mógłby tak żyć.
      W wątłym, dziwnym związku, w domu swojej byłej nienawiści.
      Ale to było częścią przeszłości.
      A o niej oboje przyrzekli nie pamiętać.
      Way poruszył się, chłopak wyczuł, że jego oddech odrobinę przyśpiesza, że zaczyna powoli się wybudzać. Odsunął się lekko, by móc spojrzeć w jego oczy, jak tylko je otworzy.
       Gerard przetarł je i ziewnął, marszcząc nos. Rozespany uśmiechnął się, zauważając Franka. Wyciągnął ręce i przyciągnął go do siebie, obejmując mocno.
      - Jak się spało? - spytał, lecz nie dostał odpowiedzi.
      Taki był właśnie ich związek. Milczący i pozbawiony odpowiedzi. Czasem na najprostsze pytania.
      Po pewnym czasie Frank odsunął się, a Gerard ospale cmoknął go w usta. Iero ponowił pocałunek, intensywnie i mocno wbijając się w wargi jeszcze nie do końca przebudzonego mężczyzny. To było jak zastrzyk energii, najlepsza kawa ze sporą dawką drżeń i westchnień.
     Way obrócił się, by znaleźć się nad Frankiem i jego również uniósł do góry, tak, że oboje znajdowali się w pozycji siedzącej. Chłopak przylgnął do niego, opierając brodę na jego ramieniu.
      - Co ci się w śniło, że dzisiaj tak po prostu się do mnie kleisz? - spytał mężczyzna, kładąc dłoń na jego boku. Franka przeszło niezwykle przyjemne uczucie.
      - Nic mi się nie śniło, po prostu... po prostu cię lubię. - odpowiedział, zadziwiając nawet siebie.
      - Tak? Ha ha, chyba sobie żartujesz. - mruknął czarnowłosy.
      - Nie, Gerry, naprawdę. Akceptuje to, jaki jesteś.
      - Ja się... cieszę.
      Frank znów go pocałował.
      - To ja też się cieszę, skoro się cieszysz.
      - Tylko, że, Frank, jest jeszcze tak wcześnie... nawet jeszcze słońce całkiem nie wzeszło. Nie mogłeś spać? Co się stało, że się obudziłeś? - wypuścił go ze swoich objęć, by wstać i odsłonić zasłony.
      - Po prostu. Wiecznie wstajesz pierwszy i mnie zostawiasz. A ja chciałem...  wstać razem z tobą.
      Zsunął się z łóżka i stanął obok mężczyzny. Podłoga była nieprzyjemnie zimna, ale nadrabiało to ciepło, które czuł obok siebie.
      - Może... może nie pójdę dziś do pracy. - wyszeptał Gerard po dłuższej chwili - Zadzwonię, że się źle czuję, czy coś...
      - Oboje mamy grypę, prawda? - też nie odezwał się głośno, wsłuchując się w dźwięk poranka.
      - Tak, to prawdziwa epidemia. - uśmiechnął się lekko, wciąż mając wzrok utkwiony za oknem. Niebo zaczynało nabierać lekko złocistych kolorów, choć wciąż było w większości zakryte chmurami.
      Gerard odwrócił się w stronę chłopaka, uważnie przyglądając się jego spokojnej i rozluźnionej twarzy. Był naprawdę przystojny. I stawał się mu bliski. Ale było jeszcze jedno pytanie, na które chciał znać odpowiedź.
      - Wtedy, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy, krzyknąłeś, że 'nam wszystkim źle z oczu patrzy', a gdy się spytałem komu, odpowiedziałeś 'wszystkim Way'om'. - odezwał się po chwili.
      - Tak było. - Frank westchnął ciężko i spiął się nieco.
      - Wiesz, o co chcę spytać. - mruknął.
      - To twoje przeklęte 'dlaczego', prawda? - położył się znów na łóżku i przetarł oczy.
      - Prawda. - usiadł obok niego, przesunął palcami po linii na jego brzuchu, który był napięty. - Frank, rozluźnij się, nie spinaj tak tych mięśni... ufasz mi?
      - Przecież z tobą mieszkam. Możesz mnie dotykać. Całuję cię. - odpowiedział. Ręka Gerarda gładziła jego obojczyki.
      Mężczyzna zawahał się, po czym skinął głową.
      - Więc...?
      - Gerard, nie chcę o tym opowiadać. - skulił się koło jego boku.
      Way odwrócił go i przyparł do materaca.
      - Jak powiesz to teraz, to będziesz miał to za sobą. Dzisiaj skończmy wszystko, co jest związane z przeszłością. A jutro zaczniemy od nowa.
      - Ale nie tak wcześnie... może ze świtem chociaż?
      Way zaśmiał się krótko i pocałował go w czubek nosa. Frank podniósł się i objął go rękoma, przyciskając swoje ciało do ciała Gerarda, które nie utrzymało ciężaru i opadło. Nagle między nimi zrobiło się goręcej niż zwykle, dłonie zaczęły błądzić po różnych zakamarkach. Iero nagle zaczął się bać, co  zostało zauważone przez mężczyznę. Przytulił go na na moment.
      - Nigdy nie zrobię ci krzywdy. - szepnął mu do ucha w taki sposób, że przeszedł go dreszcz.
      - Wierzę. - wyszeptał, wzdychając.
      - Także, spokojnie... będzie dobrze, a nawet wspaniale...
      - Gerard. To twój brat mnie zgwałcił. - wypalił po chwili. - Przepraszam, ale nie mogłem tego dłużej trzymać w sobie.
     Way zamarł, zszokowany. Milczał przez chwilę.
     - To ci gnojek. Wyciągnąłbym go z grobu i zabił jeszcze raz. Cholera, to z niego skurwiel był. - wysyczał ze złością.
     - On nie żyje? - spytał, zdziwiony.
     - Tak, powiesił się. Mały.... jak mógł on ci to zrobić, jak... Przepraszam...
     - Nie masz za co, nie denerwuj się. To nie twoja wina. Nie gadajmy o tym. Może kontynuujmy?
     - Z rozkoszą się na to zgodzę. - westchnął i rozluźnił się. Przesunął rękę, zahaczając o bokserki chłopaka, w których pojawiło się wybrzuszenie. Nie pamiętał, kto był jego ostatnim kochankiem. W ogóle, kiedy ostatnio to robił. Nie mówiąc o tym, że pod wpływem jakichś uczuć, a nie tylko i wyłącznie pożądania. Owszem, ono też w nim było, niesamowite i łapczywe, musiał je hamować, by nie skrzywdzić jakoś chłopaka, nie spłoszyć go, czy też nie zniechęcić. Skoro ten miał uraz do kontaktów cielesnych, to on musiał zrobić to tak, by jego kochanek czuł się dobrze i komfortowo.
      Byli nadzy, rozgrzani i wypoczęci, chłód poranka muskał ich skórę, która parowała od gorąca. Gerard zastanawiał się, w jaki sposób to zrobić, by Frank czuł się najlepiej. Czy zostawić go na dole, czy może przenieść do góry, czy zabawić się ustami, ręką, czy po prostu złączyć ich jeszcze intensywniej. Chłopak nie garnął się do tego, by przejąć inicjatywę, chyba był zbyt przejęty całą sytuacją. Nie dziwił mu się, sam ledwo znajdował czas, by pomyśleć. To nie mogło być takie całkowicie spontaniczne, chciał po prostu pokazać, że nie chodzi tu tylko o chwilę przyjemności, a coś więcej. Ostateczny wymiar zaufania.
      Nagle poczuł dłoń, która zataczając kręgi wędrowała coraz bliżej jego przyrodzenia. Wyglądało na to, że Frankowi zaczynała trochę doskwierać nuda, przez co usilnie domagał się jego uwagi.
      Zaczął robić malinki na jego obojczykach i zdecydował się na nieco bardziej agresywne działania. Olał wszystko, na co chciał zwracać uwagę, cały misterny plan, bo chyba nie do końca o to chodziło. Przejechał paznokciami po boku chłopaka, delikatnie, lecz wywołując u niego drżenie. Ten odpowiedział stanowczym zagryzieniem się na jego skórze, przez co wymknęło mu się krótkie 'ała'. Frank nieco się spłoszył, lecz zapewnił go, że gryzienie jak najbardziej wchodzi w rachubę. Przewrócił ich, by teraz być na dole. Frank zaczął się miotać, wiercili się na łóżku całując, gryząc, dotykając i drapiąc, ociągając przed zdecydowanymi działaniami. Gdy sponiewierana kołdra spadła na ziemię, było to na tyle silnym impulsem, że Gerard, zdyszany, oderwał się od chłopaka i sięgnął do szafki przy łóżku. Niestety, nie znalazł w niej tego, czego szukał.
      - Potrzebujemy czegoś, co zastąpiłoby nawilżacz. - westchnął.
      - Nie trzeba... spoko, dam radę...
      - Nie chodzi o to, czy dasz radę. Chodzi o to, jak będziesz się czuć. - stwierdził i miał wstać z łóżka, lecz Frank chwycił go za nadgarstek.
      - Nie obchodzi mnie to. Masz zostać tutaj i tyle nie myśleć. - oświadczył. - Czuj, po prostu czuj.
      - Zawsze to ja więcej myślałem.
      - A ja więcej czułem.
      - Bądź więc... moim sercem. - powiedział i pocałował go tak, jak jeszcze nigdy. Zresztą, przecież nie istnieją dwa takie same pocałunki.
      - To było bardzo romantyczne. - mruknął, przyciągając go mocniej do siebie.
      Nie pamiętał, kiedy ostatnio odczuwał ból w taki sposób, ponieważ był to najprzyjemniejszy ból, z jakim kiedykolwiek się spotkał. Jednocześnie najpaskudniejszy, rozdzierający od środka, zagryzł wargi przed krzykiem bólu. Nie patrzył na twarz ukochanego, zaciskał mocno powieki, próbując rozluźnić mięśnie. Way coś do niego szeptał, lecz totalnie go to nie obchodziło. Teraz liczyło się uczucie, które mieli zamiar z siebie wydobyć.
      Orgazm. Chcieli się wzajemnie do niego doprowadzić, używając własnych ciał. Łóżko trzeszczało odrobinę, lecz nie zwracali na nie uwagi. Zaczynali się pocić, sapać i wzdychać, nawet całowanie przestało być tak istotne. Oboje wariowali, przyśpieszając tępo coraz bardziej, aż nagle Gerard całkowicie zwolnił, co spotkało się z widoczną dezaprobatą Franka.
      - Nie chcę tak szybko z tobą skończyć. - jego czarne włosy były w całkowitym nieładzie, policzki miał czerwone i dla Franka był najseksowniejszym facetem na świecie. I największym dupkiem, ze względu na to, że nie pozwolił mu tak po prostu dojść.
      - Nienawidzę cię. - wysapał.
      Way uśmiechnął się szeroko, śmiejąc się radośnie dźwięcznym głosem.
      - Zaczynam to traktować jak komplement.
      Zirytowany Frank przewrócił go na plecy i zmienił ich pozycje, tym razem będąc na górze. Sprawiało mu to jeszcze więcej bólu, lecz gotów był się poświęcić, gdyż wystarczyłby mu tylko podmuch, by mógł zakończyć. A Way nie miał zamiaru nic z tym zrobić.
      Postanowił się trochę nim zająć, angażując w pracę biodra i uda. Oblizał językiem rozchylone wargi, czym jeszcze bardziej podniecił Gerarda, który zastanawiał się, czy można wybuchnąć od nadmiaru pożądania. Iero postanowił powstrzymywać się tak długo, jak tylko było to możliwe i dać jak najwięcej przyjemności mężczyźnie, którego dłonie gładziły jego gładką skórę od wewnętrznej strony ud, czasem drocząc się z jego przyrodzeniem. Poczuł z jego strony intensywne pchnięcia, które wywoływały u niego niezwykle przyjemne dreszcze.
      Po najsilniejszym uderzeniu z ust Waya wydostało się długie i głośne westchnięcie. Frank pozwolił sobie na dojście i jęknął przeciągle, sperma wytrysnęła brudząc brzuch czarnowłosego. Czuł pulsowanie, przyjemne ciepło i paraliżujące rozkoszą uczucie. Trwało ono wspaniałą chwilę, aż zrobiło mu się szaro przed oczyma. Zszedł, albo raczej spadł z mężczyzny, spocony i zdyszany. Przymknął oczy, starając się uspokoić rozszalały organizm.
      Splótł swoje palce z tymi należącymi do Gerarda, który z niewiadomych przyczyn zaczął się śmiać, między usilnymi próbami uspokojenia oddechu. Też się zaśmiał, było przecież tak idealnie.
      Aż zupełnie zapomniał o przeczuciu, które mówiło mu, że w dzisiejszym dniu jest coś nie w porządku.
      Wspólnie stwierdzili, że następnym priorytetem była kąpiel, a potem dobre śniadanie. Frank zagroził, że zje Gerarda, jeśli ten będzie się kąpał godzinami, jak to ma w zwyczaju. Way po krótkim namyśle odparł, że to całkiem kusząca propozycja, za co oberwał łokciem w bok. Umyli się oddzielnie, po czym usiedli przy kuchennym stole z talerzami pełnymi jajecznicy i skibkami chleba. Był to ładny dzień, bardzo słoneczny i pogodny, jak na późnojesienną porę. Szron delikatnie naznaczył okna, lecz już znikał, rozgrzewany przez ciepłe promienie.
      Rozmawiali, o niczym konkretnym, balansując tematami od sąsiadów, przez samochody do rodzajów drzew w okolicy. Było im ze sobą dobrze. Frank nie potrafił w to uwierzyć, po prostu tym żył.
     Dwa telefony załatwiły sprawę z pracą. Mieli cały dzień.
     Po śniadaniu Gerard zaczął zmywać naczynia, a Frank mu się przyglądał. Obserwował smukłe palce, zręczne nadgarstki uwijające się z gąbką. Na jego twarzy pojawiał się rumieniec, gdy sobie przypomniał, co one wyczyniały wcale nie tak dawno temu.
     Rzeczą było pewną, że darzył uczuciem mężczyznę. I to wcale nie negatywnym. Był on tym, czego potrzebował.
     - Chodźmy dziś na spacer. - zadeklarował czarnowłosy. - Do parku, albo gdzieś indziej.
     - Dobrze. To nie jest zły pomysł. - odpowiedział i podszedł do okna. Zdawało mu się, że świat nie jest taki zły, za jakiego go uważał. Potrafił przynajmniej być piękny.
      Z kuchni poszli do salonu, gdzie Gerard kazał poczekać Frankowi. Po pewnym czasie wrócił, trzymając w rękach statyw i aparat fotograficzny. Ustawił wszystko, po czym usiadł obok Franka.
      - Uśmiechnij się. - powiedział i objął go, przyciskając do siebie. Frank spróbował wykonać tę czynność, która ostatnio sprawiała mu coraz mniej trudności.
      Lampa błysnęła, po czym poczuł ciepłe usta na swoim policzku i lampa błysnęła po raz drugi.
      - Pięknie. Wywołam je. - wstał i podszedł do aparatu.
      - I co? Będziesz nosił w portfelu? - prychnął, lecz nie było w tym prychnięciu nic złośliwego.
      - A żebyś wiedział. Z tego co wiem, tak się robi, gdy się kogoś kocha.
      - A ty mnie kochasz? - spytał, a w jego wnętrzu zrobiło mu się ciepło.
      Gerard podniósł głowę i spojrzał mu prosto w oczy. Milczał przez dłuższą chwilę.
      - Tak. Frank, kocham cię. - spokojnie odpowiedział i uśmiechnął się półgębkiem.
      Na dźwięk tych słów chłopaka przeszedł dreszcz, fala przeróżnych emocji sparaliżowała jego logiczne myślenie. Po prostu go zatkało, przymknął oczy, chcąc jakoś opanować swoje ciało.
      Gdy poczuł, że mężczyzna siada obok niego odwrócił głowę w jego stronę i rozchylił powieki. Poczuł, jak tamten chwyta jego dłoń. Ścisnął ją mocno.
      - Też cię kocham. - jego odpowiedź była niczym żelazna pieczęć.
      Siedzieli, trzymając się za dłonie i patrząc w regał z książkami. Oboje myśleli o różnych rzeczach, lecz przez ich oba umysły przewiercała się myśl-pytanie: 'co teraz?'.
      - I co, zestarzejemy się razem? Adoptujemy gromadkę dzieci? - spytał Frank, wzdychając głośno.
      - Nie miałbym nic przeciwko. - mruknął, błądząc wzrokiem między biografiami.
      - Będzie to dość nudne, biorąc pod uwagę to, jak nam się żyło do tej pory.
      - Sądzisz, że pozwolę ci się nudzić? - spytał, prychając. - Mamy tyle rzeczy do zrobienia, że nawet sobie tego nie wyobrażasz.
      - Na przykład? - Frank był zaciekawiony.
      - Na przykład przydałoby się stąd wyprowadzić. Proponuję bardzo daleko i nie określać dokładnie gdzie. Zawsze chciałem jeździć konno, więc fajnie gdyby to było trochę na uboczu, jeśli zdecydujemy się na miasto. Poza tym, ty na pewno też masz coś, co zawsze chciałeś robić.
      - Nauczyć się jeździć na deskorolce.
      - No widzisz, więc poszukamy czegoś, gdzie będzie skatepark. To już są jakieś kryteria, Franku. A to tylko jedna milionowa z rzeczy, jakie możemy zrobić. - skończył mówić, a Frank pocałował go w policzek.         Odpowiedział tym samym i dalej siedzieli, słuchając ciszy.
      I było im ze sobą dobrze.
      Po południu poszli na spacer, stwierdzając, że obiad zjedzą później. Trzymając się za dłonie przemierzali ulice i uliczki, starając się znaleźć jakiś kawałek zieleni, który nie mieściłby się na cmentarzu. W okolicy domu Waya było ich całkiem sporo, opowiadał więc Frankowi o każdym z nich, co Iero uznał za odrobinę upiorne, lecz z zaciekawieniem słuchał opowieści. Słońce grzało im twarze, choć mróz również dawał o sobie znać. Po jakimś czasie zaczęli wracać do domu, a wyraz twarzy Gerarda zmienił się. Mężczyzna miał wymalowany na niej niepokój, graniczący ze strachem. Pobladł.
      - Gerard, co się dzieje? - spytał Frank, również zaczynając się niepokoić.
      Way zatrzymał się i przytulił go mocno do siebie.
      - Przepraszam cię Frank, za wszystko. Cokolwiek się stanie, nie zwracaj na mnie uwagi, poradzę sobie. - wyszeptał do jego ucha.
      - Co?! - prawie wykrzyknął, lecz został uciszony.
      - Wrócimy do domu. Wejdziesz na piętro, do sypialni, sięgniesz do szufladki w stoliku nocnym i wyciągniesz pistolet a następnie wyjdziesz tylnym wyjściem. Nie oglądaj się na mnie, błagam.
      Chłopak poczuł się słabo.
      - Co się dzieje? - spytał, przytulając go mocniej. Poczuł lekki drżenie ze strony mężczyzny.
      - Chciałbym nie wiedzieć. Wiedz, że byłeś najlepszą rzeczą, jaka mnie w życiu spotkała. A teraz - oderwał się od niego i zdobył na pełen bólu uśmiech. - wrócimy razem do domu.





poniedziałek, 4 listopada 2013

Chłopiec z Tatuażem. Rozdział Dwunasty.

Bo tak.


Florence + The Machine - Hurricane Drunk

~


Chłopiec z Tatuażem.
Rozdział Dwunasty.



    Niewygodny był fakt, że najczęściej wymijali się ze względu na pracę. Zazwyczaj, gdy Gerard kończył, to Frank dopiero zaczynał, albo odwrotnie. Mimo to, jakoś zawsze udawało im się znaleźć drobną chwilę, na jakieś pokrzepiające słowo czy po prostu wspólne milczenie. Iero przyzwyczaił się do faktu, że Way przychodził do jego mieszkania, zazwyczaj nawet bez zapowiedzi. Albo wtedy, gdy go o to poprosił, gdyż bywały i takie chwile. Czasem po prostu coś go przejmowało, jakieś nieprzyjemne przeczucie, które mogło być zwalczone jedynie czyjąś obecnością. A mężczyzna cierpliwie przyjeżdżał, choćby i tylko miało to polegać na zamianie kilku słów w progu. Ale to ich uspokajało. Świadomość, że temu drugiemu nic nie grozi, że wszystko jest w porządku. Im zimniejsza pora, tym człowiek bardziej zaczyna tęsknić za tą drugą osobą.

† † †

    Pławili się w bezsensie papierosowego dymu.
    - Frank... - mruknął Gerard, kładąc głowę na brzuchu chłopaka.
    - Tak? - dziwnie się czuł służąc jako podgłówek. Jednak nie dbał o to, było mu wszystko jedno.
    - Jesteś dziwny. I trochę głupi. - oznajmił.
    - Wiem o tym. - westchnął głośno.
    - Jesteś też naiwny. Dziecinny i tchórzliwy. Absurdalny. - kontynuował, gapiąc się w popękany sufit. Wypalił wszystkie swoje papierosy. Nie był z tego powodu zbyt zadowolony.
    - Też o tym wiem. Co chcesz przez to powiedzieć?
    - Że mógłbym cię kochać. Serio. - powiedział to tak, jakby właśnie zdiagnozował u chłopaka jakąś śmiertelną chorobę. Frank zamilkł, biorąc jeden głęboki wdech. Przewrócił się na bok, ściągając z siebie głowę mężczyzny. Zwinął się tak, by jak najmocniej przylegać do czarnowłosego, a ten obrócił się, by mogli patrzeć w swoje oczy. - Zawsze masz takie smutne oczy. - pogładził go dłonią po policzku - Czasem się uśmiechasz, ale nie tak, jak powinno się uśmiechać. - zjechał nią niżej, na wargi chłopaka – ten smutek powoduje, że wyglądasz jeszcze marniej. Masz niedowagę, jesteś niezdrowo blady, twoje tatuaże wyblakły. Nie sypiasz dobrze, masz worki pod oczyma. Jesteś w opłakanym stanie, na pewno nie szczepiłeś się od dawna na cokolwiek. Jesteś strasznie zaniedbany. - położył swoją dłoń na jego ciepłej szyi. Zamilkł na moment. - Jesteś najmniej odpowiednią osobą, na dodatek mnie nienawidzisz, histeryzujesz, panikujesz, ktoś ci grozi, ciągle tylko jest gorzej. Robisz głupoty, twoja psychika jest przeżarta jak po oblaniu kwasem. Ale... mimo to wszystko, jesteś piękny. - skończył mówić i zaczął gładzić kciukiem skórę Franka. Ten zaś leżał i pozwalał mu na to.
    Milczeli tak jeszcze przez dłuższą chwilę.
    - Tak w sumie... to nie byłeś jeszcze u mnie, poza tym dniem, gdzie pogrzebaliśmy twojego psa. - odezwał się Gerard, przerywając ciszę. - Może chciałbyś mnie... odwiedzić? - spytał, zagryzając dolną wargę, co było celowym zabiegiem.
    - Mógłbym. Ostatnio to ty cały czas u mnie siedzisz. Albo raczej leżysz. - mruknął, kładąc swoją dłoń na dłoni Waya. Nie spuszczał wzroku z jego oczu.
    - Mógłbyś u mnie zamieszkać. Miałbyś bliżej do pracy. Więcej byś spał i lepiej byś się odżywiał.
    - Mówisz, że mnie zmienisz? Że nagle, ot tak, zacznę o siebie dbać, jak zawsze wegetowałem w ciszy, czekając ze spokojem na śmierć?
    - Nie ty, ja zacznę o ciebie dbać. Lubię cię. Pragnę. - powiedział i przewrócił się tak, by być nad Frankiem, po czym przyłożył swoje czoło do jego czoła. Chłopak delikatnie uniósł brodę, tak, że ich usta się połączyły, na krótką chwilę. Way zdawał się być odrobinę zaskoczony.
   - Eh, Gee, jesteś moją najpiękniejszą katastrofą. - mruknął Frank i odwrócił głowę w stronę okna.
   - To możesz zacząć się pakować. Na razie tylko najpotrzebniejsze rzeczy, resztą się później zajmiemy. - podniósł się z łóżka i pociągnął chłopaka za rękę. - Dalej, rusz się. Jak masz coś, co się może zepsuć w lodówce to weźmiemy ze sobą.
   - Gdzie ci się tak śpieszy, daj mi chwilę... - obrócił się na brzuch i wsadził twarz w poduszkę. Sapnął.
   - Daleeeej....- przewrócił go znów na plecy.
   - Latasz jak kot z pęcherzem. Idź się wysikać a ja się ogarnę.
   - Dowcipny jak zawsze. - uśmiechnął się do niego i wyszedł z sypialni.
   Frank leniwie zwlekł się z łóżka i rozejrzał dookoła. Z westchnięciem zaczął szukać jakiejś w miarę dużej torby.

† † †

   Właściwie to czuł się dość dziwnie, przekraczając próg mieszkania czarnowłosego. Zatrzymał się na środku obklejonego zdjęciami holu, rozglądał się dookoła, jakby właśnie znalazł się w jakimś muzeum. Istotnie, tak się czuł. Spory, ładny dom. Postawił swoją walizkę przy schodach. Usłyszał, jak Gerard zamyka drzwi od wewnątrz i ściąga z nóg buty. Po chwili przypomniał sobie, że w sumie mógłby zrobić to samo. Way dał mu parę kapci, które były puchate i różowe. Iero nie wnikał, skąd mężczyzna je miał. Pewnych rzeczy wolał nie wiedzieć. Został pociągnięty do salonu i posadzony na kanapie, a gospodarz ulotnił się do kuchni. Na ławie stał ten sam świecznik, z kilkudziesięciu stopionych razem świec, dostrzegł, że doszło kilka nowych. Trochę niepokoiło go zachowanie Gerarda, któremu towarzyszył niewytłumaczony pośpiech. Coś było jak zwykle nie tak.  Spostrzegł, że przed nim na małym podstawku stoi kubek z herbatą, kompletnie nie zauważył, kiedy Gerard postawił go tuż przed nim. Rozejrzał się dookoła, Way stał przy niewielkiej etażerce i coś grzebał przy jej blacie. Po chwili stoliczek skrzypnął, a jego blat odskoczył do góry. Czarnowłosy uśmiechnął się i wyciągnął drewniane pudełeczko.
   - To jest jedna z trzech rzeczy, o których powinieneś wiedzieć mieszkając tutaj. A mianowicie - otworzył pudełko i wyciągnął jego zawartość. - Jedna z dwóch spluw w tym domostwie. - odłożył pudełko i wziął z niego kilka naboi. Poszedł do kanapy i usiadł obok Franka. - Strzelałeś kiedyś? - spytał, ładując magazynek.
   - Z wiatrówki. Z czegoś takiego nigdy. - czarny metal lśnił, dostrzegł na nim delikatne rzeźbienia. Way głaskał broń, jakby była żywą istotą.
   - To nie jest trudne. Odblokować, wycelować, strzelić. - zaprezentował, po czym wystrzelił w regał książkowy. Iero aż podskoczył, zaskoczony, tępy huk dudniał mu w uszach. Way podszedł do półki. - Encyklopedia powszechna. Perfekcyjny strzał, panie Way. - mruknął i wyciągnął nabój z książki. - Chcesz spróbować? Ale będę musiał ci trzymać rękę, bo pewnie byś zestrzelił mi jakiegoś białego kruka. Poza niektórymi encyklopediami, wszystkie książki są jak malutkie, żywe istotki. Nie dobrze jest je krzywdzić.
   - Chcę, ale później. Wydaje mi się, że biorąc pod uwagę wszystko, co się dzieje, powinienem umieć strzelać.
   - Teraz będzie łatwo dostać się do broni. Jak widzisz, że coś się niebezpiecznego dzieje, zwalasz lampkę, nie martw się, kupiłem na targu za grosze, podnosisz blat, otwierasz pudełko, bierzesz i gotowe. Drugi pistolet jest na górze, pokażę ci potem. Podam ci jeszcze numer do Marky'ego i bezpośredni do Barney'a. Marky'ego znasz, Barney to komendant policji. Nie wiem, jakikolwiek pojawia się problem, nie ma mnie zbyt długo a nie masz żadnych wiadomości, ktoś dziwny się kręci wokół domu - dzwonisz. Najpierw do Marky'ego, obgadujecie sytuację, a potem do Barney'a, chyba, że od razu widzisz, że jest syf, to od razu Barney.
   Frank skinął głową.
   - Gerard, co się dzieje? Nie wierzę w to, że tak po prostu z sympatii do mnie kazałeś mi się tu wprowadzić. I teraz mówisz to wszystko. Co jest grane? - mruknął i podkurczył nogi, by móc opleść je rękoma.
   - Nic się nie dzieje. Nic, kompletnie nic.
   - To dlaczego mnie tu ściągnąłeś?
   - Bo nic się nie dzieje.
   Iero darował sobie próby głębszego zrozumienia słów Gerarda. Dostrzegał powagę sytuacji i nie naciskał, wiedział, że Way i tak nie zdradziłby mu żadnych szczegółów. By nie zaczął się znów bać.  Co jednak i tak wywołało u niego niepokój. Wziął kubek z herbatą do ręki i wolno upił jeden łyk.
   - To wszystko jest łatwe. - mruknął mężczyzna i wygiął głowę do tyłu.
   - Wydaje mi się, że nie powiedziałeś mi wszystkiego, gdy spytałem o to dlaczego Gerard Way jest Gerardem Wayem.
   - Oczywiście, że nie opowiedziałem. Frank, żyję jakieś dwadzieścia siedem lat na tym świecie. Potrzebowałbym drugie tyle, by ci wszystko opowiedzieć.
   - Wiesz, o co mi chodzi.
   Way westchnął ciężko i pokiwał głową.
   - Wiem, że się przejmujesz ale...
   - Czuję, że powinienem wiedzieć.
   - Jeśli będzie ważne, to powiem. Moja przeszłość jest czymś, z czym staram się skończyć. Ale to jest we mnie i... sam wiesz, jak to jest z tym co się działo. Po prostu w tobie siedzi. A poza tym, jestem przezorny. Spokojnie, mały... - przyciągnął go do siebie i oplótł ramieniem.
   - Boję się ciebie. - powiedział, prawie szeptem.
   Waya dotknęły te słowa dość mocno, choć Frank nie miał dokładnie tego na myśli. Były niczym wielka szpilka, przeszywająca go na wylot. Mechanicznie jakikolwiek uśmiech zrzedł z jego twarzy, czuł się jakby przegrał walkę. To było dla niego porażką.
   - Nie chciałem, byś się mnie bał. Proszę cię, nie bój się mnie. Tylko nie to. Wszystko, nienawidź mnie, nie ufaj, gardź, ale się mnie nie bój. Ja nie zrobię ci krzywdy.
   - Chciałbym, ale tak po prostu jest... Gerry... Wszystko jest pogmatwane.
   - Shh.... będzie dobrze. Zobaczysz. Obiecuję. A wiesz, że dotrzymuję obietnic.
   Way wymanewrował nimi tak, by oboje leżeli na kanapie. Żaden z nich się nie odzywał, po jakimś czasie Frank po prostu zasnął, ze zmęczenia. Gerard nie dziwił mu się, ponieważ wrócił z drugiej zmiany i z tego co chłopak mówił, wywnioskował. nie udało mu się choćby zdrzemnąć. Głaskał go delikatnie po plecach, starając się nie zastanawiać nad czymkolwiek. Dosyć zmartwień. Sen był dobrą opcją.
   Frank obudził się jako pierwszy, a swoim wierceniem się wybudził również Gerarda. Na dworze było już ciemno, zaczął padać śnieg. Iero obserwował, jak malutkie płatki wolno spadają w dół. Było niesamowicie cicho, o wiele ciszej, niż w jego dzielnicy. Zdawało mu się, że tylko ich oddechy oraz bicie serca mężczyzny zakłócają ciszę. Latarnia rzucała światło na ich szybę. Wszystko zdawało się być takie spokojne.
   Way pocałował go krótko w czubek głowy, co było na tyle silnym impulsem, że oderwał wzrok od okna i podniósł się z miejsca.
   - Masz coś do jedzenia? - spytał, uświadamiając sobie, że jest głodny.
   - Tak. Mogę ci coś ugotować, chyba, że jesteś bardzo głodny, to możemy zrobić jakieś kanapki.
   - Sądzę, że kanapki wystarczą. - uśmiechnął się lekko.
   Potem siedzieli jeszcze i oglądali jakiś dość kiepski film, rozmawiając przy nim o różnych, ciekawszych i mniej ciekawych sprawach. W końcu i tak znów Frank zasnął, więc Gerard z westchnięciem postanowił zanieść go do łóżka. Wziął go na ręce i przeniósł z salonu do sypialni na górze. Iero wybudził się już w momencie, gdy był brany na ręce, lecz udawał, że śpi, nie chcąc przerywać mężczyźnie. Ten zaś przykrył go kocem i pozostawił samego.
   I nie wrócił, aż do rana.



środa, 30 października 2013

{000} Kartka z pamiętnika.



…wszystko, co nas otacza, ma dwoistą naturę. Jedna to ta powierzchowna, na podstawie której możesz stwierdzić, czy coś jest gładkie czy może kujące, czy jest ciepłe czy zimne. Możesz tego dotknąć, wziąć do ręki, możesz to zobaczyć, podziwiać. To to zwraca twoją uwagę, powoduje, że chcesz dowiedzieć się więcej. Pcha cię w głębiej, w stronę drugiej natury. Sfery duchowej. A ta wchłania cię powoli, powoli opuszcza płatki, byś mógł się coraz bardziej zagłębiać w jej wnętrzu. Poznać, odkryć i zrozumieć. Wykorzystać.

   Oba te oblicza mogą być przyczyną zguby niejednej istoty. Pchają ludzi w pułapki, sieci zobowiązań, zatracają w sprawach, które w ogóle nie powinny ich dotyczyć. Przez wygląd odwracamy wzrok od prawdziwych wartości, zajmujemy umysł rzeczami nieistotnymi, a te następnie nas wchłaniają. Gubimy się, zatracamy swój cel, plączą nam się nogi i w końcu potykamy się, by zetknąć się ostatecznie z ziemią. A wtedy możemy już tylko żałować tego, czego nie zrobiliśmy, tego, co popełniliśmy.

   Życie to tylko potok pomyłek.

   Każdy z nas jest jedną, wielką pomyłką.




   Lapis Lazuli, 
   dzień piętnasty.

poniedziałek, 28 października 2013

Chłopiec z Tatuażem. Rozdział Jedenasty.

Wiem, że rozdział miał się pojawić w zeszłym tygodniu, ale ja i moja beta miałyśmy poślizgi ze względu na mój brak dostępu do normalnego programu do pisania. Także, wielkie przepraszam i jeszcze raz przepraszam.
Uwaga, poniżej mogą wystąpić treści powszechnie uznawane za wulgarne:


KURWA JAK JA NIE CIERPIĘ TEGO POSRANEGO OFFICE!
CZY KTOŚ DO JASNEJ CHOLERY WIE JAK WYŁĄCZYĆ TAK NA AMEN TĘ CAŁĄ NUMERACJE? NIE MOGĘ PRZEZ TO NORMALNIE PISAĆ DIALOGÓW!

Koniec.
Ah, z tego wszystkiego nie dałam piosenki.

Florence + The Machine - Falling


~



Chłopiec z Tatuażem.
Rozdział Jedenasty.



      Frank obudził się w nocy, po chwili do niego dotarło, że jego telefon nieznośnie głośno wibruje na biurku. Sięgnął po niego, nie podnosząc się z miejsca i nacisnął zieloną słuchawkę. Nie do końca docierało do niego to, co robił. Był jeszcze półśpiący, jednak głos dobiegający z drugiej strony całkowicie przywrócił go do żywych.
     - Halo?
     - Gerard? Wszystko w porządku? – spytał, zaniepokojony i automatycznie podniósł się do pozycji siedzącej. Jego serce waliło mu w piersi.
     - Tak, wydaje mi się, że tak. – głos miał trochę osowiały.
     - Wydaje ci się, czy jest? – spojrzał w stronę okna. Na zewnątrz paliły się latarnie, księżyc pilnował nieba. Był jeszcze środek nocy.
     - Zadajesz dobre pytania. – pochwalił go. – Więc powiedzmy, że wszystko jest w porządku. Albo raczej załóżmy na potrzeby rozmowy.
     - Gee, wiesz, że jest środek nocy? – przetarł dłonią oczy, był trochę niezadowolony z powodu pobudki. Będzie miał problem, by znów zasnąć.
     - Oh, naprawdę? A przed chwilą było jeszcze jasno. – westchnął.
     - Dlaczego zadzwoniłeś tak późno? – nie spodziewał się sensownej odpowiedzi na to pytanie.
     - Bo chcę z tobą porozmawiać. – odpowiedział, starannie wymawiając poszczególne wyrazy.
     - No… dobrze. – był nieco zaskoczony i miał ochotę być niemiłym, jednak darował to sobie. – Naprawdę nic się nie stało?
    - Frank, naprawdę… miło mi, że cię to choć trochę interesuje.
    - Pf! Jeszcze czego. Nie interesujesz mnie w ogóle. – prychnął, starając się być chłodnym.
    Way zaśmiał się do słuchawki.
    - W sumie, to przepraszam cię za pobudkę. Nie sądziłem, że zrobiło się tak późno. Od dawna śpisz?
    - Gee, piłeś coś? Brałeś? – spytał podejrzliwie.
    - Nie, skądże.
    Frank milczał przez dłuższą chwilę.
    - Jakiś inny jesteś. Naprawdę wszy…
    - Frank! Naprawdę, nic mi nie jest! – zaczynał się irytować, co uspokoiło Franka.
    - To naprawdę ty. – położył się wygodniej. - I wszystko z tobą w porządku. Więc co się stało? O czym chcesz porozmawiać?
    - Chcę, żebyś mi o kimś opowiedział. – odparł po chwili namysłu.
    - O kim?
    - O chłopaku imieniem Jake.
    Iero westchnął ciężko.
    - Niech zgadnę, to ty zabrałeś jedno ze zdjęć. Gerard, ty mi je ukradłeś. – powiedział z naciskiem na ostatnie słowo. Nie spodobał mu się fakt, że czarnowłosy przywłaszczył sobie jego własność. W dodatku tak osobistą.
    - Pożyczyłem. Oddam ci je, całe i zdrowe. Opowiesz? – nalegał dalej.
    - A może… wymienimy się. Ja opowiem ci o Jake’u, a ty mi opowiesz o czymś ze swojej przeszłości. Zgoda? – oświadczył, niemal dumny ze swojego sprytu. Chociaż fakt, że miał opowiedzieć jedną z najbardziej osobistych historii jego życia, wcale mu się nie podobał. Jednak był w stanie się poświęcić w imię ciekawości. Czekał na reakcje czarnowłosego.
    - Zgoda. – odpowiedział po chwili zawahania - A więc zacznij.
    - Poznaliśmy się gdzieś w podstawówce, przypadkowo i nielogicznie. On był najwyższym chłopakiem w klasie, ja najniższym, jednak zawsze sadzano nas obok siebie. Chcąc nie chcąc, zaprzyjaźniliśmy się ze sobą, razem dokuczaliśmy naszym nauczycielom, takie tam, dziecięce wyzwania. Wszyscy mieli nas dosyć – czuł, że się niepotrzebnie rozgaduje, lecz nie potrafił się powstrzymać. – i na wszystkich nieszczęście potem znowu przydzielono nas do jednej klasy, gorzej być nie mogło. To był dziwny dla mnie czas, w domu było coraz gorzej, ponadto uświadomiłem sobie to, że jestem gejem co oczywiście wykrzyczałem w końcu rodzicom, a oni wreszcie się przymknęli i tak przestaliśmy ze sobą rozmawiać. Nie powiedziałem tego od razu Jake’owi lecz po jakimś czasie… po prostu musiałem. Na szczęście zaakceptował to, wyznał mi, że sam jest biseksualny i że wcale nie widzi nic złego w mojej orientacji. Byłem przeszczęśliwy. Potem uświadomiłem sobie, że go po prostu kocham. I to też zaakceptował. I oddał z nawiązką. Spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę, wytworzyła się między nami prawie nierozerwalna więź. To było niesamowite, wspaniałe, byłem naprawdę szczęśliwy. Gdy było coś nie tak, zawsze miałem swoją kryjówkę w jego ramionach. I to wystarczyło. Jak mówiłem, to była prawie nierozerwalna wieź. Jake umarł dwa lata później. – zamilkł na moment, przełykając ślinę. – To było… zbyt wiele. Załamałem się. Ale wybrnąłem z tego, przez chwilę było dobrze, lecz potem znów się spieprzyło. I teraz też się wszystko… - urwał. – Twoja kolej.
    - Zaparz herbatę. Zaraz u ciebie będę. – odpowiedział Gerard i rozłączył się.
    Frank wstał i zapalił światło. Postanowił zrobić choć trochę porządku, zgarnął zdjęcia z podłogi i pościelił łóżko. Poszedł do kuchni, posłusznie wstawiając wodę. Usiadł na parapecie i wypatrywał czarnego forda. Był podekscytowany, wczesna pobudka wbrew pozorom spowodowała tylko to, że czuł się bardzo rześko. Uchylił okno, wpuszczając zimne, nocne powietrze. Lubił zapach nocy.
    W tym samym momencie usłyszał gwizd czajnika i delikatne pukanie do drzwi. Wyłączył wodę i poszedł otworzyć, po czym wrócił do kuchni, nie przejmując się Gerardem. Zaparzył dwie herbaty i postawił je na stoliku. Usiadł na krześle.
    Po dłuższej chwili Gerard zajął miejsce naprzeciw niego, miał dość poważną minę. Nie odzywał się. Chwycił kubek w dłonie, które schował w rękawie zbyt długiego, szarego swetra.
    - Opowiedz mi o czymś. Bez żadnych masek. Gramy w otwarte karty. – oznajmił mu Frank i sięgnął po swój napój. Po raz pierwszy widział Gerarda w takim stanie. Mężczyzna zdawał się być spięty. Milczał. – Zgoda?
    - Tak. – kiwnął głową i wziął głęboki oddech. Spojrzał chłopakowi prosto w oczy i uśmiechnął się. – Zatem o czym ma być opowieść?
   Frank zamyślił się.
    - O tym, jak Gerard Way stał się Gerardem Way’em. – odpowiedział po chwili.
    - Mama mnie tak nazwała. – spróbował zażartować, choć słabo mu to wyszło.
    - Bez masek. – Frank spojrzał na niego wymownie, przez co natychmiast spoważniał.
    W końcu zaczął mówić.
    - Byłem kiedyś… dość niestabilną osobą. Jako nastolatek chociażby. A takimi łatwo jest… pomiatać. Innymi słowy byłem szkolnym popychadłem, wiesz, grubas z depresją. Cała szkoła na głowie, a tobie pozostaje tylko nienawidzić samego siebie. No więc tak też zrobiłem. Żyletusie kochane, przyjaciel alkohol, tym podobne sprawy. Miałem jedną przyjaciółkę, ale i ona się ode mnie odwróciła, z bratem tylko kłótnie. Po jakimś czasie straciłem wszystko, razem z wrażliwością, spokojem, osobowością, przestałem żyć. Przysiągłbym, że nie miałem wtedy pulsu. Raz, zalewając się w piwnicy, powiedziałem jedno zdanie: To nie jest prawdą. – przerwał na moment, lecz po chwili kontynuował. – Podniosłem się wtedy z ziemi, przyszedłem do płaczącej matki, pochyliłem się i jej to oznajmiłem. Że to wszystko nie jest prawdą. Bo wszystko było jednym wielkim kłamstwem. Ona nie martwiła się o mnie, martwiła się o to, co powiedzą o niej ludzie, ja nie byłem żałosny – tylko ktoś mnie tak okłamał, alkohol wcale nie pomagał, ostrza też nie – to kłamstwo sam sobie wmówiłem. Całe moje życie było pieprzonym kłamstwem. Otworzyły mi się oczy i… zacząłem się bawić. Serio, Frank, bawić się, choć wymagało to ode mnie wysiłku i przygotowań. Musiałem schudnąć, zrobić coś ze swoim żałosnym naczyniem, musiałem zacząć się uczyć, lecz nie tego, co w szkole mówili, a tego, co faktycznie miało na coś wpływ. Uczyłem się manipulować, a we wszystkim towarzyszyła mi drobna kobietka, o imieniu Zemsta. Frank, ja się zemściłem. Gdybyś widział, jak oni byli przerażeni, oni się mnie bali. Byłem młody i niezrównoważony, robiłem to, co mi się podobało, miałem swój los w swoich rękach, czułem się jak pan. A potem… przestało robić mi to różnicę, znudziło mi się gdzieś w połowie studiów. Chciałem spróbować czegoś nowego. Wyciszyłem się, w końcu całe szaleństwo miałem już za sobą. Mogłem zachowywać się normalnie, wyrównałem wszystkie rachunki. Zacząłem się uczyć wykorzystywać swoje umiejętności, pomagać ludziom, a przez wszystko przeplatałem sztukę. Byłem artystą, komiksiarzem, wiecznie ze szkicownikiem w ręku, natchniony i miły, jednak w duchu ciągle przyświecały mi idee moich wcześniejszych wcieleń… Nie poznawano mnie, nie wierzono jak mogłem się aż tak zmienić. Po studiach się ustabilizowałem. Podsumowałem swoje życie i… oto jestem. Każdy z nich mieszka we mnie. To nie są maski. To jestem ja. – skończył mówić i napił się.
    Frank milczał, analizując wszystko. Nie miał pojęcia jak odpowiedzieć.
    - Gerard, powiedz mi… - zaczął po chwili - byłeś w kimś zakochany? Tak prawdziwie?
    - Nie. Nigdy. – uśmiechnął się do Franka słabo. – Mogę mieć do ciebie jeszcze jedno pytanie? Chcę szczerej odpowiedzi. Wiem, że to będzie trochę osobiste.
   - Tak. – odpowiedział bez wahania, za co skarcił się po chwili. Jednak o tej porze nie był zbyt świadomą osobą, z resztą, nie chciało mu się rozmyślać. Odprężył się.
    Gerard westchnął i na chwilę oderwał wzrok od chłopaka, by znaleźć odpowiednie słowa. Po chwili zaczął mówić.
    - Powiedz mi, co się stało, wtedy. – powiedział z naciskiem na ostatnie słowo, by Frank zrozumiał.
    Iero dokładnie wiedział, o co chodziło Way’owi i wcale mu się to nie podobało. Spuścił głowę, jego mięśnie spięły się, a dłonie kurczowo ścisnęły kubek. Powiedział, że odpowie, więc nie miał wyjścia, lecz te słowa przechodziły przez jego psychikę jak gwoździe, otwierając stare rany, czuł, jak płomień wraca, by znów zacząć go trawić. Zamknął oczy i wypowiedział dwa słowa:
    - Zostałem zgwałcony. – jego głos drżał.
    Way przełknął ślinę, trochę go zatkało. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi, choć brał ją pod uwagę. Nie miał pojęcia jak na to zareagować.
    - Zostałem brutalnie zgwałcony. – otworzył powieki i spojrzał prosto w oczy mężczyzny, by po chwili wybuchnąć płaczem. – Przez kogoś, komu ufałem! – dopowiedział, starając się opanować swoje ciało, które targane było drgawkami. – T-to był h-horr-or… Gerard! – wrzasnął i szarpnął się, tak, że na swoje nieszczęście, spadł z krzesła. Czarnowłosy błyskawicznie znalazł się obok niego i chwycił go w ramiona, mocno przyciskając do siebie. Głaskał go po głowie.
    - Frank, cicho, spokojnie, nic ci się już nie stanie, jesteś bezpieczny, bezpieczny! – powtarzał, zszokowany. Kołysał nimi, nieco zbyt nerwowo, a Frank dusił się od własnych łez. W końcu sam objął Way’a, kurczowo łapiąc za jego sweter. – Cicho… no, już, cichutko… - Gerard położył głowę na jego głowie, a on powoli się uspokajał.
    Chłopak nieco poluzował uścisk, lecz ciągle nie puszczał czarnowłosego, trzymając się go niczym ratowniczej deski. Powiedział. Powiedział mu TO. Powód jego strachu, jego braku pewności siebie. Miał ślady na ciele i na psychice. I zdawał sobie z tego doskonale sprawę, że one nigdy nie zejdą.
    - Ge… rry. Przepraszam. Ja po prostu... ja po prostu ciągle się tego boje. - wyszeptał, opanowując płacz.
    - Ile miałeś wtedy lat?- spytał, chcąc dowiedzieć się jak najwięcej, jak najmniejszym kosztem.
    - Siedemnaście. Rok po śmierci Jake'a.
    - Mało. - odpowiedział, zszokowany i wygodniej ulokował sobie chłopaka w ramionach. Skoro Frank teraz wyglądał i tak bardzo młodo, to co dopiero wtedy. To ciągle był tylko dzieciak. - Teraz masz dziewiętnaście, prawda?
    - Nie, dwadzieścia.
    - Widziałem zdjęcie twojej klasy. Z rocznika wynikało, że masz dziewiętnaście. - zauważył Gerard.
    - Raz nie przeszedłem. - zaczynała mu dokuczać senność, jednak jeszcze nie chciał iść spać. Wyplątał się z objęć Gerarda i wstał. - Chodź ze mną. - powiedział i zaczął się kierować w stronę drzwi.
    Wyszedł na klatkę schodową, po czym zaczął wchodzić na wyższe piętro. Gerard potruchtał za nim. Ta część budynku była całkowicie zaniedbana, czuł, jak pod butami chrzęszczą mu kawałki materiałów budowlanych. Frank wszedł do jednego z mieszkań, którego drzwi były wyważone i zniknął w jednym z pomieszczeń. Gerard obszedł je wszystkie, lecz nigdzie nie mógł go znaleźć.
    - Hej, tu jestem! - usłyszał i obrócił się w stronę dawnego salonu, co wywnioskował po zniszczonej kanapie. Frank stał na balkonie i przywoływał go gestem. - Chodź tutaj.
    Way podszedł do niego, po czym oboje wspięli się po przymocowanej do ściany drabinie na dach budynku. Iero usiadł na brzegu, z nogami spuszczonymi w dół, Gerard zajął miejsce tuż obok niego. Niebo było trochę zachmurzone, lecz gdzieniegdzie widać było gwiazdy. Noc była dość mroźna ale nie przejmowali się tym zbytnio, chłonąc widok.
    - To moje ulubione miejsce. Często tu przychodzę, zwłaszcza gdy nie mogę spać. - powiedział, zadzierając do góry głowę.
    - Ma swój urok. Lubię takie miejsca. - obserwował chmury, które zwinnie przemieszczały się po niebie, to odsłaniając, to zasłaniając księżyc. Była może trzecia kwadra.
    Milczeli, po prostu patrząc się w niebo, co uspokoiło ich obu. Nie było tu przeszłości, nie było gróźb i świata codziennego. Tylko oni i cisza.
    - Przepraszam, że cię pobiłem. - odezwał się po pewnej chwili Frank, pocierając dłońmi o przedramiona, chcąc nieco się rozgrzać. Siedział w samym podkoszulku.
    - Nie ma problemu. Wybaczam ci, po prostu nie lubisz, gdy nie kontrolujesz sytuacji. Szanuję to, obiecuję już nie robić nic takiego.
    - Nie, nie. Rób. Nie muszę się ciebie bać, prawda? Ty taki nie jesteś, tylko ludzie cię takim uczynili?
    - Ty też taki nie jesteś. Tylko ludzie cię takim uczynili.
    - Więc oboje nie jesteśmy tym, czym jesteśmy. - zauważył, nie zastanawiając się nad sensem swoich wypowiedzi.
   - Na to wygląda. Nie musisz mnie się bać. Chcę ci pomóc.
    Frank oparł głowę na jego ramieniu.
   - Gerry, chcę w to wierzyć. Damy radę. - powiedział i chwycił go za rękę.
   Gerard ścisnął ją mocno. To była jego odpowiedź.






ask.fm

środa, 23 października 2013

Śmierć Anioła



Za co umierasz, Panie Aniele?
Umieram za ciężkie noce i beztroskie niedziele,
Za wszystkie uśmiechy i dary losu,
Za ciernie i gwoździe przykryte krwi rosą,
Za dobro i zło,
Za to właśnie ginę.
Z jakiego powodu?

Przez twoją winę.

środa, 16 października 2013

Chłopiec z Tatuażem. Rozdział Dziesiąty.


Z GÓRY PRZEPRASZAM ZA BRAK AKAPITÓW, NIE MAM ŻADNEGO PORZĄDNEGO PROGRAMU DO PISANIA OBECNIE, PROSZĘ, ŚCIERPCIE TO! Musiałam robić spacją ;____;

Dedykuję TO ChemicalBerry, za cytat roku 2013 pt. ,,Frerard jest dość istotny w Frerardach’’
Pioseneczka taka wesolutka, bo moja Firefly ostatnio kocha The Fratellis. Następny rozdział.... podoba mi się.

The Fratellis - Creepin Up the Backstairs

~

Chłopiec z Tatuażem.
Rozdział Dziesiąty.


      Plask! 

      Gerard obudził się i nerwowo podskoczył. Otworzył oczy, nie wiedząc, co się dzieje.

      Plask!

      Zapiekł go policzek, podniósł się nieco ale…

      Plask!

      - AŁA! To boli! – wykrzyknął, zirytowany.
      - Ma boleć! – odpowiedział mu znajomy głos.

      Plask!

      - Frank jeżu…

      Plask!

     - PRZESTAŃ MNIE TŁUC PO…

      Plask!

      - … MORDZIE I POWIEDZ O CO CHODZI!
      - ZBOCZENIEC! – odpowiedział Iero i znów przywalił Gerardowi:

      Plask!

      - … Że co? Za co? – zapiekł go drugi policzek.

      Plask!

      - Nie lubię cię!

      Plask!

      - No dobra, ale przestań mnie tłuc…. – jęknął.

      Plask!

      - Nie marudź! To ja tu mogę mieć pretensje!

       Plask!

      - Poczekaj… wszystko ci wyja…

      Plask!

      - Nie ma nic do wyjaśnienia! Wlazłeś mi do domu i spałeś ze mną w łóżku!

      Plask!

      - Ale nie masz drugiego!

      Plask!

      - Trzeba było spać na podłodze!

      Plask!

      - Przestań walić mnie po twarzy i porozmawiajmy normalnie!

      Plask, plask!

      - FRANK!!! – złapał go za nadgarstki. Jego policzki płonęły żywym ogniem, jak również i paląca była żądza mordu bijąca z jego oczu. Iero znieruchomiał na moment, zdezorientowany.
      - Puszczaj mnie, zboczeńcu! – warknął i sprytnym sposobem wydostał swoje ręce z uścisku Way’a, po czym przywalił mu tak, że ten runął na ziemię.
      Gerard złapał się za nos, po chwili jednak puścił, gdy impuls bólu wdarł się do jego świadomości. Zabrał rękę i syknął, gdyż zobaczył na niej krew. Zdenerwował się i spróbował podnieść z ziemi. Frank miał rozzłoszczoną minę i niczym kot szykował się do kolejnego ataku. Mężczyzna rzucił się na niego, przygniatając go do łóżka, które pod wpływem siły przesunęło się po podłodze. Szybko przypomniał sobie najprostszą metodę by kogoś przygwoździć do ziemi, jednak nie udało mu się wykonać takiej operacji, wobec tego po prostu usiadł mu na udach i złapał nadgarstki chłopaka, tym razem o wiele mocniej.
      - Frank, uspokój się, naprawdę! Jak dasz mi powiedzieć to, co mam do powiedzenia to sobie stąd pójdę! Dobrze? – spytał i westchnął głośno. Iero rozważył propozycję i faktycznie się uspokoił. Way ostrożnie uwolnił jego ręce, cały czas kontrolując, czy chłopak nie szykuje się do kolejnego uderzenia. – Widzę, że się zrozumieliśmy. – stróżka krwi pociekła mu po brodzie. Przeklął pod nosem i starł ją dłonią. – Wczoraj, naprułeś się w barze, wdałeś się w rozmowę z bardzo niebezpieczną osobą i uratowałem twoją zacną dupę przed nie wiadomo jaką męką. Zabrałem cię, położyłem, sam byłem potwornie zmęczony i nie chciałem zostawiać cię samego tutaj, więc położyłem się obok. Zrozumiałeś? – burknął.
      Frank spuścił wzrok i westchnął ciężko. Miał lekkiego kaca, lecz nie był on czymś uciążliwym. Nie pamiętał większości wydarzeń z wczorajszego wieczoru.
      - Jestem w stanie ci w to uwierzyć. – odpowiedział i znów spojrzał na Way’a, którego policzki były czerwone od uderzeń, w dodatku cieknąca krew nie dodawała mu uroku. Wyglądał paskudnie, rozczochrany ze sporymi worami pod oczyma.
      Zamilkli, Gerard zszedł z niego i położył się obok. Frank przekręcił się w jego stronę, tak, że mogli na siebie patrzeć. Uspokoił się.
      - Dlaczego się spiłeś? Nie wydaje mi się, by to do ciebie pasowało. – spytał Way i odgarnął sobie kosmyk włosów z oczu, ten jednak i tak wrócił na swoje miejsce.
      - Chciałem się jakoś odstresować. – westchnął ciężko. – To wszystko… jest dość… trudne dla mnie. Życie w strachu, nienawidzę tego.
      - Frank, z taką siłą w rękach to ty nie masz się czego bać! – zażartował i zaśmiał się, a Frank wywalił w jego stronę język.
      - I tak się niepokoję, z resztą, rozumiesz, prawda? – spytał i sam założył Gerardowi niesfornego kosmyka za ucho. Wkurzało go to, że cały czas spadał mu na czoło. Rozpraszało go to, co było irytujące dla kogoś po ciężkiej nocy.
      - Rozumiem, Frank, rozumiem.
      Iero wygiął się i sięgnął po paczkę chusteczek higienicznych, która leżała na stoliku nocnym. Podał ją Gerardowi, widząc, jak krew skapuje na jego pościel. Nie przejął się tym jednak zbytnio, trochę zimnej wody i nie powinno być śladu.
      Mężczyzna wyciągnął jedną z paczki i rozłożył, by jeden z końców wetknąć sobie do nosa. Czuł nieprzyjemny, pulsujący ból i nie uśmiechał mu się fakt, że będzie opuchnięty jeszcze przez jakiś czas. Jednak wybaczył to chłopakowi, zgadzając się na ten rodzaj cierpienia.
      Leżeli, milcząc. Nie była to jednak przytłaczająca cisza, po prostu, poranek, który nie był do końca złym porankiem. Gerard zamknął na moment powieki, a Frank przyglądał się uważnie jego twarzy. Pomimo tego, że ją nieco zmasakrował, na swój sposób zaczynał ją doceniać pod… fizycznymi względami. Delikatna, rozluźniona, Way wyglądał o wiele lepiej bez tego wiecznego tajemniczego uśmiechu, jakby o poranku nosił kilka masek mniej.
      - Masz coś dobrego na śniadanie? – spytał po dłuższej chwili czarnowłosy i otworzył powieki. Jego tęczówki miały przyjemną, orzechową barwę. Były ładne.
      - Zależy, co zrobisz. – odpowiedział Frank i rozciągnął się na łóżku. Przewrócił się na plecy.
      - Hej, to ja jestem gościem! – Way udał obrażonego, jednak celowo nieudolnie.
      - Cena za nocleg, kawa jest w górnej szafce. – śledził wzrokiem pęknięcia na suficie. Westchnął, uświadamiając sobie, że jego mieszkaniu przydałby się mały remont. Nie lubił remontów.
      Czarnowłosy podniósł się, po chwili jednak znowu położył, kuląc się przy boku Franka.
      - Nie. Podłoga będzie zimna. Nie robimy dziś śniadania. – oświadczył i zakopał bose stopy w kołdrze.
      - Nikt ci nie kazał ściągać skarpetek. – zauważył.
      - Eh, nie lubię chodzić w skarpetkach! Z resztą, czy to ważne? Dzisiaj jest ważny dzień, dzień żałoby i post jest jedyną jałmużną, jaką jesteśmy w stanie spełnić. Powinniśmy się umartwić. – wtulił się mocniej we Franka, niefortunnie, gdyż wyleciała mu chusteczka z nosa i znów pobrudził pościel.
      - A jakiż to ważny dzień mamy? – spytał, rozbawiony.
      - Yy… Kolejny.
      - Faktycznie. Tragedia. – Iero podniósł się i zakrył Way’a kołdrą. Zdecydował, że jednak on nie zadba o własną duszę i pójdzie się napić, najlepiej wody, gdyż odrobinę go suszyło. Skierował swoje kroki do kuchni i sięgnął po butelkę z wodą. Pijąc, nachylił się do lodówki, jednak zrezygnował, przypominając sobie, że nic w niej nie ma. I jednak będą dzisiaj pościć. Co najmniej do momentu, aż Frank nie uzupełni zapasów.
      Gerard w końcu zwlekł się z łóżka i również wszedł do kuchni. Nieco już spoważniał. Otworzył okno, wpuszczając do środka świeże powietrze i chłód, na który zareagował z dezaprobatą.
      - Frank… ten koleś... ten z wczoraj był bardzo niebezpieczny. On… ma wpływy we wszystkim, od dealerki przez prostytucje, handel ludźmi czy też bronią. Nie jest jakoś bardzo uznany, ale sprytny i… po prostu się wczoraj zdenerwowałem. Rozmawiał z tobą, nie wiem o czym i czy miał w tym jakiś cel, mam nadzieję, że nie. – zmierzwił ręką włosy i obrócił się w stronę Franka. - Musisz teraz uważać jeszcze bardziej.
      Iero milczał, zastanawiając się.
      - Skąd wiesz to wszystko? – spytał po chwili.
      - Takie mam hobby, że lubię wiedzieć zbyt wiele. Pomagałem też w kilku sprawach policyjnych i… trzeba wiedzieć, komu się na odciski następuje. On ma wtyki w całym mieście. Mały skurwiel.
      Zmarszczył czoło, jednak po chwili rozluźnił się.
      - Gerard… nie chcę tego wszystkiego. Co dopiero wyszedłem z bagna, a teraz znowu się w nie pakuje, naprawdę, zastanawiam się co ja mam właściwie zrobić ze swoim życiem. Powiedz mi, co to za życie tak właściwie? Ciągle tylko jakieś problemy, ucieczki, a ja chciałbym żyć normalnie. – skończył mówić i zalał wodą dwie kawy.
      Podał jeden kubek Gerardowi, tłumacząc, że nie ma ani mleka ani cukru. Czarnowłosy i tak przyjął go z wdzięcznością.
      - Wiesz, ja też za tym tęsknię. – odpowiedział po chwili. – Ale też wiem, że zawsze robiłem to, co uważałem za słuszne i gdybym miał wybrać, jak chcę przeżyć moje życie, to przeżyłbym je tak samo.
      - A ja nie. – w jego głosie dało się wyczuć gorycz – Popełniłem wiele błędów ja.. nienawidzę swojego życia. Serio, Gerard, ja mógłbym umrzeć i… byłbym szczęśliwy. Przeraża mnie to, to chore, ale tak właśnie czuje. Że śmierć nie byłaby złym sposobem na moje problemy.
      - To tchórzostwo, nie rozwiązanie.– odparł ostro. – Bezsensowna ucieczka. Ostatni dowód głupoty.
      - Jednak też uważam, że jest w tym trochę odwagi…
      - Żadna odwaga. Odważny jest ten, kto staje do walki ze swoimi problemami, słabościami.
      - Czasem czuję się zbyt słaby…
      - Frank! – wykrzyknął zirytowany. Odstawił kubek swój i chłopaka, po czym chwycił go za nadgarstki, odwracając jego dłonie ku górze. – Spójrz i powiedz co widzisz. – potrząsnął jego rękoma. Iero spojrzał na nie.
      - Widzę moje dłonie. – odpowiedział zgodnie z prawdą.
      - A one są częścią rąk. I ile ich jest?
      - Dwie.
      - Widzisz dwie zdrowe, silne ręce, dłonie, które jednym ruchem zmiażdżyły mi nos. Sprawne, żywe i ciepłe. Całe. Umiesz się nimi posługiwać, a one dobrze ci służą. Frank, masz więcej szczęścia niż spora ilość ludzi. Ponadto masz dwie zdrowe nogi, parę widzących oczu i prawdopodobnie bardziej wartościowe wnętrze od większości! To wszystko jest niesamowitym skarbem, perfekcyjnym narzędziem… Frank, jesteś silny. Tylko musisz do siebie dopuścić tą wiadomość. Potrafisz być silnym. I wytrzymasz. Wierzę. – skończył mówić i puścił chłopaka, po czym przytulił go do siebie. Iero nie protestował, analizował słowa czarnowłosego, poczuł się odrobinę lepiej, odrywając na chwilę myśli od niepewnej przyszłości.
      - In my own simple way... I think she wants me only. She said, "Come over right away." – wymruczał Frank, przymykając oczy. Opanowało go przyjemne uczucie bycia w czyichś objęciach. Wzbraniał się przed tą chwilą przyjemności, jednak odpuścił sobie i delektował się ciepłem, które temu towarzyszyło.
      Gerard postanowił cicho zaśpiewać dalej.
      - But she’s just not that way, her little soul was stolen. See her put on her brand new face!
      - Go on and pull, the shades, razor blades, you're so tragic. – jego głos nie był śpiewny, bardziej recytował słowa, nie miał nastroju na śpiewanie.
      - Go on I hate you so but love you more, I'm so elastic. – Gerard nie ustępował, ciągnął piosenkę dalej.
      - Oh, all the things you say, the games you play, dirty magic! – ostatnie dwa słowa zaśpiewali wspólnie i zamilkli na moment.
      Frank oderwał się od Gerarda i uderzył go po raz kolejny.
      - Nie pozwoliłem ci mnie dotykać! – odpowiedział gniewnie chłopak.
      - Pewne rzeczy się po prostu czuje, poza tym przestań, nic ci nie zrobię, możesz mi ufać! – nie był zirytowany, lecz bardziej zmęczony tym wszystkim.
      - Jak mam ufać komuś o tylu twarzach?! Naprawdę, nie wiem kim ty jesteś i czego ode mnie chcesz. Jak się pojawiłeś, jest tylko coraz gorzej. – odsunął się od Gerarda i oparł o chłodną ścianę. Bolała go ta sytuacja i starał się być jak najmniej naiwnym. Wydawało mu się, że niezbyt dobrze sobie z tym radzi. – Mieszasz mi w głowie, w życiu… do czego tak naprawdę dążysz? Boję się ciebie. – skulił się na ziemi. – Wyjdź stąd… już chyba dosyć się razem nabyliśmy. Dość, jak na jeden raz.
      - Frankie, nie skrzywdzę cię i nie dopuszczę do tego, by ktoś cię skrzywdził. Chcę cię jakoś… ochronić przed tym wszystkim.
      - Dlaczego? – podniósł głowę i spojrzał w oczy mężczyzny, który kucał obok niego.
      - Bo nie pozwolę, by znów spotkało cię jakieś zło.
      - A może to ty jesteś złem? – spytał cicho.
      - Raczej zadowoliłbym się funkcją pomniejszego demona. W końcu każdy ma jakiegoś diabła za skórą. – Way wstał z ziemi i poszedł się ubrać. Frank podążył za nim.
      - Ale przecież chodzą po ziemi anioły. – ciągnął dalej chłopak.
      - W takim razie ty nim bądź. Czekam na rozgrzeszenie. – odpowiedział, skinął głową na do widzenia i wyszedł, starannie zamykając drzwi.
      - Rozgrzeszenie. Idiota. – burknął Frank.




Rozdział jest krótki, ale następny pojawi się już w przyszłym tygodniu :p kilka osób głosowało za tym, bym nie łączyła 10 i 11 jako jeden post, więc cierpcie.
PS: Wiecie, że dzisiaj mi się śnili bohaterowie chłopca? To takie miłe.


Gdybyście posiadali jakieś pytania.