środa, 16 października 2013

Chłopiec z Tatuażem. Rozdział Dziesiąty.


Z GÓRY PRZEPRASZAM ZA BRAK AKAPITÓW, NIE MAM ŻADNEGO PORZĄDNEGO PROGRAMU DO PISANIA OBECNIE, PROSZĘ, ŚCIERPCIE TO! Musiałam robić spacją ;____;

Dedykuję TO ChemicalBerry, za cytat roku 2013 pt. ,,Frerard jest dość istotny w Frerardach’’
Pioseneczka taka wesolutka, bo moja Firefly ostatnio kocha The Fratellis. Następny rozdział.... podoba mi się.

The Fratellis - Creepin Up the Backstairs

~

Chłopiec z Tatuażem.
Rozdział Dziesiąty.


      Plask! 

      Gerard obudził się i nerwowo podskoczył. Otworzył oczy, nie wiedząc, co się dzieje.

      Plask!

      Zapiekł go policzek, podniósł się nieco ale…

      Plask!

      - AŁA! To boli! – wykrzyknął, zirytowany.
      - Ma boleć! – odpowiedział mu znajomy głos.

      Plask!

      - Frank jeżu…

      Plask!

     - PRZESTAŃ MNIE TŁUC PO…

      Plask!

      - … MORDZIE I POWIEDZ O CO CHODZI!
      - ZBOCZENIEC! – odpowiedział Iero i znów przywalił Gerardowi:

      Plask!

      - … Że co? Za co? – zapiekł go drugi policzek.

      Plask!

      - Nie lubię cię!

      Plask!

      - No dobra, ale przestań mnie tłuc…. – jęknął.

      Plask!

      - Nie marudź! To ja tu mogę mieć pretensje!

       Plask!

      - Poczekaj… wszystko ci wyja…

      Plask!

      - Nie ma nic do wyjaśnienia! Wlazłeś mi do domu i spałeś ze mną w łóżku!

      Plask!

      - Ale nie masz drugiego!

      Plask!

      - Trzeba było spać na podłodze!

      Plask!

      - Przestań walić mnie po twarzy i porozmawiajmy normalnie!

      Plask, plask!

      - FRANK!!! – złapał go za nadgarstki. Jego policzki płonęły żywym ogniem, jak również i paląca była żądza mordu bijąca z jego oczu. Iero znieruchomiał na moment, zdezorientowany.
      - Puszczaj mnie, zboczeńcu! – warknął i sprytnym sposobem wydostał swoje ręce z uścisku Way’a, po czym przywalił mu tak, że ten runął na ziemię.
      Gerard złapał się za nos, po chwili jednak puścił, gdy impuls bólu wdarł się do jego świadomości. Zabrał rękę i syknął, gdyż zobaczył na niej krew. Zdenerwował się i spróbował podnieść z ziemi. Frank miał rozzłoszczoną minę i niczym kot szykował się do kolejnego ataku. Mężczyzna rzucił się na niego, przygniatając go do łóżka, które pod wpływem siły przesunęło się po podłodze. Szybko przypomniał sobie najprostszą metodę by kogoś przygwoździć do ziemi, jednak nie udało mu się wykonać takiej operacji, wobec tego po prostu usiadł mu na udach i złapał nadgarstki chłopaka, tym razem o wiele mocniej.
      - Frank, uspokój się, naprawdę! Jak dasz mi powiedzieć to, co mam do powiedzenia to sobie stąd pójdę! Dobrze? – spytał i westchnął głośno. Iero rozważył propozycję i faktycznie się uspokoił. Way ostrożnie uwolnił jego ręce, cały czas kontrolując, czy chłopak nie szykuje się do kolejnego uderzenia. – Widzę, że się zrozumieliśmy. – stróżka krwi pociekła mu po brodzie. Przeklął pod nosem i starł ją dłonią. – Wczoraj, naprułeś się w barze, wdałeś się w rozmowę z bardzo niebezpieczną osobą i uratowałem twoją zacną dupę przed nie wiadomo jaką męką. Zabrałem cię, położyłem, sam byłem potwornie zmęczony i nie chciałem zostawiać cię samego tutaj, więc położyłem się obok. Zrozumiałeś? – burknął.
      Frank spuścił wzrok i westchnął ciężko. Miał lekkiego kaca, lecz nie był on czymś uciążliwym. Nie pamiętał większości wydarzeń z wczorajszego wieczoru.
      - Jestem w stanie ci w to uwierzyć. – odpowiedział i znów spojrzał na Way’a, którego policzki były czerwone od uderzeń, w dodatku cieknąca krew nie dodawała mu uroku. Wyglądał paskudnie, rozczochrany ze sporymi worami pod oczyma.
      Zamilkli, Gerard zszedł z niego i położył się obok. Frank przekręcił się w jego stronę, tak, że mogli na siebie patrzeć. Uspokoił się.
      - Dlaczego się spiłeś? Nie wydaje mi się, by to do ciebie pasowało. – spytał Way i odgarnął sobie kosmyk włosów z oczu, ten jednak i tak wrócił na swoje miejsce.
      - Chciałem się jakoś odstresować. – westchnął ciężko. – To wszystko… jest dość… trudne dla mnie. Życie w strachu, nienawidzę tego.
      - Frank, z taką siłą w rękach to ty nie masz się czego bać! – zażartował i zaśmiał się, a Frank wywalił w jego stronę język.
      - I tak się niepokoję, z resztą, rozumiesz, prawda? – spytał i sam założył Gerardowi niesfornego kosmyka za ucho. Wkurzało go to, że cały czas spadał mu na czoło. Rozpraszało go to, co było irytujące dla kogoś po ciężkiej nocy.
      - Rozumiem, Frank, rozumiem.
      Iero wygiął się i sięgnął po paczkę chusteczek higienicznych, która leżała na stoliku nocnym. Podał ją Gerardowi, widząc, jak krew skapuje na jego pościel. Nie przejął się tym jednak zbytnio, trochę zimnej wody i nie powinno być śladu.
      Mężczyzna wyciągnął jedną z paczki i rozłożył, by jeden z końców wetknąć sobie do nosa. Czuł nieprzyjemny, pulsujący ból i nie uśmiechał mu się fakt, że będzie opuchnięty jeszcze przez jakiś czas. Jednak wybaczył to chłopakowi, zgadzając się na ten rodzaj cierpienia.
      Leżeli, milcząc. Nie była to jednak przytłaczająca cisza, po prostu, poranek, który nie był do końca złym porankiem. Gerard zamknął na moment powieki, a Frank przyglądał się uważnie jego twarzy. Pomimo tego, że ją nieco zmasakrował, na swój sposób zaczynał ją doceniać pod… fizycznymi względami. Delikatna, rozluźniona, Way wyglądał o wiele lepiej bez tego wiecznego tajemniczego uśmiechu, jakby o poranku nosił kilka masek mniej.
      - Masz coś dobrego na śniadanie? – spytał po dłuższej chwili czarnowłosy i otworzył powieki. Jego tęczówki miały przyjemną, orzechową barwę. Były ładne.
      - Zależy, co zrobisz. – odpowiedział Frank i rozciągnął się na łóżku. Przewrócił się na plecy.
      - Hej, to ja jestem gościem! – Way udał obrażonego, jednak celowo nieudolnie.
      - Cena za nocleg, kawa jest w górnej szafce. – śledził wzrokiem pęknięcia na suficie. Westchnął, uświadamiając sobie, że jego mieszkaniu przydałby się mały remont. Nie lubił remontów.
      Czarnowłosy podniósł się, po chwili jednak znowu położył, kuląc się przy boku Franka.
      - Nie. Podłoga będzie zimna. Nie robimy dziś śniadania. – oświadczył i zakopał bose stopy w kołdrze.
      - Nikt ci nie kazał ściągać skarpetek. – zauważył.
      - Eh, nie lubię chodzić w skarpetkach! Z resztą, czy to ważne? Dzisiaj jest ważny dzień, dzień żałoby i post jest jedyną jałmużną, jaką jesteśmy w stanie spełnić. Powinniśmy się umartwić. – wtulił się mocniej we Franka, niefortunnie, gdyż wyleciała mu chusteczka z nosa i znów pobrudził pościel.
      - A jakiż to ważny dzień mamy? – spytał, rozbawiony.
      - Yy… Kolejny.
      - Faktycznie. Tragedia. – Iero podniósł się i zakrył Way’a kołdrą. Zdecydował, że jednak on nie zadba o własną duszę i pójdzie się napić, najlepiej wody, gdyż odrobinę go suszyło. Skierował swoje kroki do kuchni i sięgnął po butelkę z wodą. Pijąc, nachylił się do lodówki, jednak zrezygnował, przypominając sobie, że nic w niej nie ma. I jednak będą dzisiaj pościć. Co najmniej do momentu, aż Frank nie uzupełni zapasów.
      Gerard w końcu zwlekł się z łóżka i również wszedł do kuchni. Nieco już spoważniał. Otworzył okno, wpuszczając do środka świeże powietrze i chłód, na który zareagował z dezaprobatą.
      - Frank… ten koleś... ten z wczoraj był bardzo niebezpieczny. On… ma wpływy we wszystkim, od dealerki przez prostytucje, handel ludźmi czy też bronią. Nie jest jakoś bardzo uznany, ale sprytny i… po prostu się wczoraj zdenerwowałem. Rozmawiał z tobą, nie wiem o czym i czy miał w tym jakiś cel, mam nadzieję, że nie. – zmierzwił ręką włosy i obrócił się w stronę Franka. - Musisz teraz uważać jeszcze bardziej.
      Iero milczał, zastanawiając się.
      - Skąd wiesz to wszystko? – spytał po chwili.
      - Takie mam hobby, że lubię wiedzieć zbyt wiele. Pomagałem też w kilku sprawach policyjnych i… trzeba wiedzieć, komu się na odciski następuje. On ma wtyki w całym mieście. Mały skurwiel.
      Zmarszczył czoło, jednak po chwili rozluźnił się.
      - Gerard… nie chcę tego wszystkiego. Co dopiero wyszedłem z bagna, a teraz znowu się w nie pakuje, naprawdę, zastanawiam się co ja mam właściwie zrobić ze swoim życiem. Powiedz mi, co to za życie tak właściwie? Ciągle tylko jakieś problemy, ucieczki, a ja chciałbym żyć normalnie. – skończył mówić i zalał wodą dwie kawy.
      Podał jeden kubek Gerardowi, tłumacząc, że nie ma ani mleka ani cukru. Czarnowłosy i tak przyjął go z wdzięcznością.
      - Wiesz, ja też za tym tęsknię. – odpowiedział po chwili. – Ale też wiem, że zawsze robiłem to, co uważałem za słuszne i gdybym miał wybrać, jak chcę przeżyć moje życie, to przeżyłbym je tak samo.
      - A ja nie. – w jego głosie dało się wyczuć gorycz – Popełniłem wiele błędów ja.. nienawidzę swojego życia. Serio, Gerard, ja mógłbym umrzeć i… byłbym szczęśliwy. Przeraża mnie to, to chore, ale tak właśnie czuje. Że śmierć nie byłaby złym sposobem na moje problemy.
      - To tchórzostwo, nie rozwiązanie.– odparł ostro. – Bezsensowna ucieczka. Ostatni dowód głupoty.
      - Jednak też uważam, że jest w tym trochę odwagi…
      - Żadna odwaga. Odważny jest ten, kto staje do walki ze swoimi problemami, słabościami.
      - Czasem czuję się zbyt słaby…
      - Frank! – wykrzyknął zirytowany. Odstawił kubek swój i chłopaka, po czym chwycił go za nadgarstki, odwracając jego dłonie ku górze. – Spójrz i powiedz co widzisz. – potrząsnął jego rękoma. Iero spojrzał na nie.
      - Widzę moje dłonie. – odpowiedział zgodnie z prawdą.
      - A one są częścią rąk. I ile ich jest?
      - Dwie.
      - Widzisz dwie zdrowe, silne ręce, dłonie, które jednym ruchem zmiażdżyły mi nos. Sprawne, żywe i ciepłe. Całe. Umiesz się nimi posługiwać, a one dobrze ci służą. Frank, masz więcej szczęścia niż spora ilość ludzi. Ponadto masz dwie zdrowe nogi, parę widzących oczu i prawdopodobnie bardziej wartościowe wnętrze od większości! To wszystko jest niesamowitym skarbem, perfekcyjnym narzędziem… Frank, jesteś silny. Tylko musisz do siebie dopuścić tą wiadomość. Potrafisz być silnym. I wytrzymasz. Wierzę. – skończył mówić i puścił chłopaka, po czym przytulił go do siebie. Iero nie protestował, analizował słowa czarnowłosego, poczuł się odrobinę lepiej, odrywając na chwilę myśli od niepewnej przyszłości.
      - In my own simple way... I think she wants me only. She said, "Come over right away." – wymruczał Frank, przymykając oczy. Opanowało go przyjemne uczucie bycia w czyichś objęciach. Wzbraniał się przed tą chwilą przyjemności, jednak odpuścił sobie i delektował się ciepłem, które temu towarzyszyło.
      Gerard postanowił cicho zaśpiewać dalej.
      - But she’s just not that way, her little soul was stolen. See her put on her brand new face!
      - Go on and pull, the shades, razor blades, you're so tragic. – jego głos nie był śpiewny, bardziej recytował słowa, nie miał nastroju na śpiewanie.
      - Go on I hate you so but love you more, I'm so elastic. – Gerard nie ustępował, ciągnął piosenkę dalej.
      - Oh, all the things you say, the games you play, dirty magic! – ostatnie dwa słowa zaśpiewali wspólnie i zamilkli na moment.
      Frank oderwał się od Gerarda i uderzył go po raz kolejny.
      - Nie pozwoliłem ci mnie dotykać! – odpowiedział gniewnie chłopak.
      - Pewne rzeczy się po prostu czuje, poza tym przestań, nic ci nie zrobię, możesz mi ufać! – nie był zirytowany, lecz bardziej zmęczony tym wszystkim.
      - Jak mam ufać komuś o tylu twarzach?! Naprawdę, nie wiem kim ty jesteś i czego ode mnie chcesz. Jak się pojawiłeś, jest tylko coraz gorzej. – odsunął się od Gerarda i oparł o chłodną ścianę. Bolała go ta sytuacja i starał się być jak najmniej naiwnym. Wydawało mu się, że niezbyt dobrze sobie z tym radzi. – Mieszasz mi w głowie, w życiu… do czego tak naprawdę dążysz? Boję się ciebie. – skulił się na ziemi. – Wyjdź stąd… już chyba dosyć się razem nabyliśmy. Dość, jak na jeden raz.
      - Frankie, nie skrzywdzę cię i nie dopuszczę do tego, by ktoś cię skrzywdził. Chcę cię jakoś… ochronić przed tym wszystkim.
      - Dlaczego? – podniósł głowę i spojrzał w oczy mężczyzny, który kucał obok niego.
      - Bo nie pozwolę, by znów spotkało cię jakieś zło.
      - A może to ty jesteś złem? – spytał cicho.
      - Raczej zadowoliłbym się funkcją pomniejszego demona. W końcu każdy ma jakiegoś diabła za skórą. – Way wstał z ziemi i poszedł się ubrać. Frank podążył za nim.
      - Ale przecież chodzą po ziemi anioły. – ciągnął dalej chłopak.
      - W takim razie ty nim bądź. Czekam na rozgrzeszenie. – odpowiedział, skinął głową na do widzenia i wyszedł, starannie zamykając drzwi.
      - Rozgrzeszenie. Idiota. – burknął Frank.




Rozdział jest krótki, ale następny pojawi się już w przyszłym tygodniu :p kilka osób głosowało za tym, bym nie łączyła 10 i 11 jako jeden post, więc cierpcie.
PS: Wiecie, że dzisiaj mi się śnili bohaterowie chłopca? To takie miłe.


Gdybyście posiadali jakieś pytania.

4 komentarze:

  1. Już sobie wyobrażam, jak to mogło wyglądać jak Frankie z takim zacięciem bije Gerarda :3
    Robi się Frerardowo, awww! :*
    Z pewnością Frank i Gerard się do siebie zbliżyli, tylko pewnie - jak słusznie zauważyła Grzywa - tego nie zauważają..
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział i życzę dużo weny, kochana! <3

    xoxo
    Fun Ghoul

    OdpowiedzUsuń
  2. Gerard w tym rozdziale jakoś bardziej skłania się ku dobremu. Już nie przypomina mi seryjnego zabójcy, jest progress. :D Miły ten rozdzialik, mimo mocnego początku. Ciekawi mnie ten następny, czekam z niecierpliwością :)

    Przepraszam za beznadziejny i krótki komentarz, coś mam zły dzień dzisiaj :<

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie lubię Franka, mam mieszane uczucia do Gerarda. W ogóle jakoś nie lubię tych ich dialogów, ciągłego tulenua się i odpychania jak w brazylijskiej komedii romantycznej. Dobra, zobaczymy co będzie w 11

    OdpowiedzUsuń
  4. Yeah, był wpierdol! Frank mu walnął około 20 razy. Dobrze tak Gerardowi, niech go boli! Epicki początek <3
    Rozumiem, że Iero w przeszłości był skrzywdzony i przez to jest tak wrażliwy, ale czy musi być tak zniewieściały? Mam nadzieję, że jego postać trochę się zmieni. Tak jak Darie, denerwuje mnie to, że ciągle się odpychają, za chwilę przytulają i tak w kółko :/ Głównie to Frank się tak zachowuje. Kurde, niech się chłopak ogarnie.
    xoxo

    OdpowiedzUsuń