Nie mam pomysłu na jakieś przedmowy. Rozdział zbetowała kochana Firefly Kid. Ona jest wspaniała. Truposz, przepraszam, bardzo chciało mi się coś dodać.
+ która wersja szablonu wam się bardziej podoba? poprzednia czy ta?
PIOSENKA:
Radiohead - Prove Yourself
PIOSENKA:
Radiohead - Prove Yourself
~
Rozdział Dziewiąty.
Frank, jak zwykle ze
spokojem, polerował kieliszki. Cóż, może „ze spokojem” to zbyt wiele
powiedziane, ponieważ każdy jego mięsień, każda część ciała i szara komórka
skupiona była na wyłapywaniu rzeczy, które mogły być niepokojące. Obserwował
każdego, kto wchodził do baru, przyglądał się zachowaniu i gdy dostrzegał
potencjalne zagrożenie, odsuwał się trochę na bok. Gerard powiedział mu, że ma
uważać, więc tak robił. Mężczyzna był starszy i pomimo całej nienawiści, jaką
żywił do niego, słuchał. Niektóre rzeczy wydawały mu się nawet rozsądne, być
może z powodu własnej naiwności, jednak nie wnikał. Miał dosyć rozmyślania nad
słusznością działań. To męczyło.
Way’a pochłaniała praca
w księgarni, którą darzył jakiegoś rodzaju sentymentem. Całymi dniami
przesiadywał na ladzie i gdy nie było ruchu – czytał. Było to dla niego
niezwykle przyjemne, odrywało go od ziemi i zanosiło w inną krainę. Zazwyczaj
lektury dobierał sobie na oślep, chwytając tę, która akurat leżała pod ręką.
Nie poświęcał zbyt wiele czasu sprawie Franka, nie miał zupełnie pomysłu, z
jakiej strony ją ugryźć. Chodził tylko codziennie do baru i zadawał jedno
pytanie: ,,Czy spotkało cię dziś coś niepokojącego?”. A Frank zazwyczaj
odpowiadał: ,,Niespecjalnie”. Tak więc niezbyt mieli powody do rozmów. A Way
jakoś ich potrzebował, obudziła się w nim pewna dawno uśpiona część.
Jeffrey próbował
dociec, dlaczego Frank nie był w pracy, jednak cały czas był skutecznie
spławiany. Pogroził więc tylko, że Iero ma tak nie robić, bo ‘poważnie rozważy
jego funkcję’, jednak nie miał takiego zamiaru. Po chłopaku widać było
zmęczenie; ciągłe napięcie źle na niego wpływało, co nie umknęło jego
przełożonemu. Każdy jednak miał swoje sprawy na głowie, nie było wystarczająco
wiele czasu, by dogłębnie analizować czyjeś problemy.
† † †
Siedział na ławce z
zamkniętymi powiekami i moknął. Woda spływała po jego włosach, twarzy, wsiąkała
w płaszcz, a on nie ruszał się z miejsca. Nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić,
nie miał ani weny, ani energii. Miał zacząć pracować nad nowym komiksem, jednak
miał w głowie tylko pustkę. Sam był jedną, wielką pustką. Ktoś usiadł obok
niego i pogłaskał jego włosy. Poczuł woń alkoholu. Tylko jedna osoba lubiła
dotykać jego włosy i tylko jednej pozwalał na to. Wychudzonemu, prawie zawsze
pijanemu punkowi.
- Marky… - wymruczał i
westchnął cicho, nie otwierając oczu.
- Cześć, Gerd. –
odpowiedział punk i pociągnął kolejnego łyka ze swojej piersiówki. – Jak zwykle
się nie pomyliłeś.
Uśmiechnął się lekko.
- Stęskniłeś się? – spytał,
leniwie przeciągając słowa. Ciągle jednak nie otwierał oczu. Wiedział, jak
wyglądał młody mężczyzna. Zastanawiało go tylko, skąd się tu wziął.
- Nie, w sumie to nie.
Nie miałem czasu, zresztą, kto by za tobą tęsknił, dupku. – pociągnął łyka z
piersiówki i westchnął ciężko.
- Pijesz, znowu masz
jakąś niestworzoną depresję i przyszedłeś się pożalić? – spytał pogardliwie i w
końcu otwarł powieki.
- Nie, fiucie jeden. –
Marky prychnął śmiechem, przestał, zauważając, że niestety, wypił już wszystko.
- Zatem chcesz się
pieprzyć? Czy może poprzytulać, mały skubańcu?
Chłopak zamilkł na moment, zastanawiając się.
Chłopak zamilkł na moment, zastanawiając się.
- Chcę się napić
jeszcze trochę. Mam ochotę być cholernie nietrzeźwą osobą.
- To typowe dla kogoś
takiego jak Marky Whittaker. Po co tu przyszedłeś? Po co ci jestem tym razem?
- Nie piję z byle kim.
Gerdu, ty byle kim dla mnie nie jesteś.
Gerard uśmiechnął się,
przechylił i pocałował rudowłosego, z nieukrywanym zadowoleniem. To był jeden z
jego ulubionych towarzyszy i właśnie kogoś takiego dziś potrzebował. Cieszył
się.
- Nie chcę się nawalić.
A zwłaszcza z tobą. A tak się kończy
jedna druga naszych spotkań. – Way westchnął i zmierzwił dłonią włosy.
- A co? Wolałbyś by się
skończyło tak, jak ta druga połowa? – młody mężczyzna oblizał swoją górną wargę
i również poprawił swoją fryzurę.
- Myślałem, że ostatnio
kogoś sobie znalazłeś i dlatego cię nie widywałem. Widuję cię tylko wtedy, gdy
aktualnie cieszysz się byciem wolnym strzelcem. A ja nie chcę cię ustrzelić,
wiesz o tym.
Marky zaśmiał się i
chwycił go za głowę, by złożyć na jego ustach krótki pocałunek.
- Nic nie szkodzi. I istotnie,
mam kogoś. Ale pamiętasz moje życiowe motto? – spytał, uważnie przyglądając się
oczom czarnowłosego. Były dokładnie takie, jak je zapamiętał. Pogładził kosmyk
czarnych włosów.
- Czasem można o czymś zapomnieć. - wyrecytował.
- Czasem można o czymś zapomnieć. - wyrecytował.
- Masz zatem odpowiedź.
- Dziwka.
† † †
W końcu jednak i tak
trafili do przypadkowego baru, usiedli na narożnej kanapie i zaczęli rozmawiać,
wolno popijając piwo. Nie śpieszyło im się, jak zwykle mówili sobie to, co się
z nimi działo w tym czasie, synchronizując swoje losy ze sobą. Znali się od
bardzo dawna, zawsze jednak ich spotkania były chaotyczne i przypadkowe. Pomimo
tego, że mieszkali w jednym mieście, potrafili nie odzywać się do siebie przez
rok, by potem przez tydzień zarywać noce.
Lokal był przyjemny i
zatłoczony. W mieście, w godzinach nocnych, rzadko który nie miał ruchu. Tu
było to normalne, że w wieczory wychodzono na ulice, zrzucając z siebie maski.
Takie było niepisane prawo, każdy musiał się pojawić.
Im dłużej ze sobą
przebywali, tym rozmawiali z większą intensywnością. Nie skupiali się na
alkoholu, lecz na dyskusji. O sztuce, o śmierci, o wszystkim, języki ich
tańczyły nawiązując nić porozumienia. Po jakimś czasie Gerard przestał pić,
choć na koncie miał dopiero drugie piwo, nie chcąc być zbyt nietrzeźwym i na
chwilę zamknął usta. Dostrzegł dwie znajome sylwetki siedzące przy barze,
rozmawiające ze sobą. Zmroziło go, jego myśli zatrzymały się na moment.
Zesztywniał. Marky dostrzegł to na jego twarzy.
- Marky, mogę cię o coś
poprosić? – spytał i przełknął ślinę, nie spuszczając wzroku z siedzących
postaci.
- Tak. Zrobię, co
zechcesz. – odpowiedział bez wahania i spojrzał w tę samą stronę co mężczyzna.
- Idź i z całej siły
przywal temu gościowi w niebieskiej marynarce. Tak, by się przewrócił na ziemię.
– przygryzł wargę i spojrzał na Whittakera, który skinął głową, wyciągnął z
kieszeni zgrabny kastet i już miał wstać od stołu, lecz Gerard chlusnął w niego
piwem, oblewając jego czarną koszulkę.
- Co ty teraz odwalasz?
– spytał, oburzony zachowaniem czarnowłosego.
- Musisz udawać jeszcze
bardziej pijanego niż jesteś. Dodałem ci nieco zapachu. – odpowiedział ze
spokojem. – To musi być szybka i dobra akcja. Zrób zamieszanie, zrozumiałeś?
Punk uśmiechnął się.
- Zamieszanie to moja
specjalność. Wyciągnij mnie potem z aresztu, jeśli mnie za to wsadzą.
Gerard pokiwał głową i
gestem nakazał mu działać. Sam również wstał i skręcił w stronę wyjścia, by
dotrzeć do lady nieco okrężną drogą. Przy niej siedział chłopak w czerwonej
bluzie i mężczyzna w niebieskiej marynarce, do którego chwiejnym krokiem
podchodził Marky. Kątem oka obserwował Waya, czekając na sygnał. Gdy już
niewiele dzieliło go od chłopaka, skinął na Whittakera głową, a ten zgrabnie
zaatakował, wykrzykując coś pijacko i przewracając mężczyznę na ziemię.
Gerard szybko chwycił
chłopaka i wyszarpnął go z miejsca. Trzymał go mocno za ramię i gorączkowo
wyprowadzał z lokalu.
- Zostaw mnie!
Puszczaj! – wrzeszczał młodszy, który był nikim innym, jak tylko Frankiem. Miał
jednak drobny problem z rozpoznaniem Gerarda, z powodu procentów, którymi
przesiąknięta była jego krew.
Udało mu się wyciągnąć
Iero z baru, po czym wepchnąć go do pierwszej napotkanej taksówki. Sam również
wsiadł, nie zważając na obelgi i przekleństwa ze strony Franka.
- Lavender Lane. –
mruknął do kierowcy, a ten skinął głową i ruszyli z miejsca.
- Gerard, co ty do
kurwy nędzy odwalasz? – spytał Frank, gdy udało mu się rozpoznać mężczyznę.
Nieco oprzytomniał.
- Ty mi raczej powiedz,
co ty odwalasz. Rozmawiałeś z tym gościem w marynarce? Przedstawiłeś mu się?
Iero milczał, przez co
Gerard z nerwów tracił cierpliwość.
- Nie milcz, tylko mów!
– chwycił Franka za ramię i obrócił w swoją stronę. Przyciągnął go do siebie,
by zmusić go do patrzenia prosto w oczy. Iero odrobinę się przestraszył, lecz
był zbyt pijany, by wiedzieć, dlaczego.
- Nie… ja nic mu nie
powiedziałem… nic - czknął i przewrócił oczyma. – Może-mym wraccać?
Way odetchnął z ulgą,
jednak ciągle czuł zimny pot na swojej skórze. Przyciągnął chłopaka do siebie i
objął go ramieniem.
- Nawet nie wiesz, co
mogło ci się stać, mały. A teraz jedziemy do domu i pójdziesz spać, dobrze? –
odór alkoholu był wprost powalający i pewnie skrzywiłby się, gdyby sam nie był
też dość nietrzeźwy.
- Dobrze… - mruknął
Frank, a jego głowa opadła ciężko na ramię Gerarda.
Światła miasta od czasu
do czasu raziły ich po oczach, a oni nie odzywali się do siebie słowem. Radio
nadawało Brendan’s Death Song, powoli usypiając Franka. Opierał się jednak temu
jak tylko potrafił, czekając, aż okolica zacznie wydawać mu się znajoma. Chciał się już znaleźć w swoim łóżku.
The
nights are long,
but the years are short,
when you're alive.
Way back when,
would never be again,
it was a time
It's gonna catch you,
so glad I met you,
to walk the line.
but the years are short,
when you're alive.
Way back when,
would never be again,
it was a time
It's gonna catch you,
so glad I met you,
to walk the line.
W końcu auto zatrzymało
się i kierowca zażądał zapłaty. Gerard dał mu pieniądze, po czym wyszedł i
pomógł Frankowi wysiąść. Jednak gdy ten zaczął stawiać chwiejne kroki,
zrezygnował ze wsparcia i po prostu przełożył go sobie przez ramię jak worek
ziemniaków. Cieszył się, że nie zaniechał starania o dobrą kondycję. Czasem się
przydawała.
Posadził Franka na
ziemi i zaczął przetrząsać jego kieszenie w poszukiwaniu kluczy. Darował sobie
rozmowę z nim, gdyż ten prawie przysypiał na siedząco. W końcu znalazł to, co
chciał i otworzył drzwi. Objął chłopaka i wprowadził po omacku do jego
sypialni. Zostawił go na łóżku i cofnął się, by zamknąć drzwi, po drodze
zapalił też światło w korytarzyku. Frank zdążył w tym czasie się położyć i
skopać z nóg buty. Way ściągnął mu jeszcze bluzę, na rzecz nakrycia kocem.
Zabrał buty i położył je w holu, po czym usiadł pod drzwiami, zastanawiając
się, co dalej. Dostrzegł porozrzucane zdjęcia na podłodze sypialni, przesunął
się więc bliżej wejścia do niej i zagarnął kilka. Pierwsze było zdjęciem
Franka, musiało mieć nie więcej niż dwa lata. Chłopak stał, wspierając się na
gitarze. Wyglądał na rozbawionego. Drugie było zdjęciem jeziora, trzecie zaś
przedstawiało dwóch przytulających się chłopaków. Jednego nie było widać, lecz
Gerard domyślił się, że był to Frank. Drugi zaś był wyższy, o blond włosach a u
jego stóp leżała deskorolka. Miał przymknięte oczy i uśmiechał się lekko.
Wyglądali tak, jakby wcale nie byli świadomi tego, że ktoś ich sfotografował.
Odwrócił zdjęcie i dostrzegł niewyraźny podpis:
‘ Chcę
tęsknić, ale tylko wtedy, gdy wiem, że w końcu i tak wrócisz.’ – Jake, II Lato.
Schował tę fotografię
do kieszeni i spojrzał w stronę Franka, który zasnął na dobre. Wyglądało na to,
że było to jedyne łóżko w mieszkaniu. Było jednak spore, a skulony Frank
pozostawił sporo miejsca obok siebie. Gerard zdawał sobie sprawę, ile ryzykuje
takim pomysłem. Ale jemu też tak po prostu chciało się spać. Ostrożnie położył
się obok, starając się być jak najdalej od chłopaka, chcąc zachować jakieś
pozory prywatności. Nie chciał wracać do siebie. Uznał, że będzie
najbezpieczniej, jak dzisiejszą noc spędzą ze sobą. Miał tylko nadzieję, że Roger,
gdyż tak miał na imię mężczyzna w marynarce, niczego nie chciał od chłopaka. Że
tylko rozmawiali ze sobą tak po prostu, że chłopak nie został jakkolwiek
rozpoznany i że nie wzbudził zainteresowania. Bo gdyby tak się stało, oznaczałoby
to kłopoty. Way zdawał sobie sprawę z tego, że nagłe zniknięcie Iero z baru
mogło być podejrzane i mogło wywołać niechciane skutki, lecz to i tak było
lepsze niż przypadkowe i niekontrolowane wplątanie się w tarapaty. Rozmowy z
ludźmi mającymi w garści miasto nigdy nie były dobrym pomysłem.
ty wiesz wszystko, co ja myślę o tym opowiadaniu. wiesz też, że jestem zbyt leniwa, żeby napisać coś sensownego. więc napiszę tylko że kocham ciebie i kocham to opowiadanie <3 chociaż generalnie wciąż czuję się jak Gerd, który dostaje w mordę od Franka.
OdpowiedzUsuńxoxo!
masz coś do punków, Grzywciu?
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu tego rozdziału, nasuwają mi się trzy pytania, a mianowicie:
OdpowiedzUsuń1. Kim, DO CHOLERY, jest Roger?! o.O
2. Co w tej fotografii zaciekawiło Gerarda do tej pory, że postanowił ją TAK SOBIE PO PROSTU WZIĄĆ od Franka (i to bez pytania)?
3. Gerard i Marky... Skoro Marky ma kogoś, a Gerard lata teraz za Frankiem, a to ma być Frerard i w ogóle oni się albo pieprzą albo upijają... A zresztą :P Nie ma pytania :3 Ważne, że Gee ma przyjaciela. Ja nic nie mam do punków, oni są zajebiści <3
Czekam na następny rozdział, przy tym- mam nadzieję- odpowiedzi na moje pytania :3
xoxo
PS U mnie na blogu jest już prolog nowego opowiadania, a dzisiaj powinien pojawić się pierwszy rozdział ;)
Dochodzę do wniosku, że każdy twój kolejny rozdział tego opowiadania jest intrygujący. Miło, że Gerard tak troszczy się o Franka, broniąc go przed tym całym Rogerem (swoją drogą jestem bardzo ciekawa kim owy mężczyzna jest), lecz nadal mam nieco obawy do tego czy zamiary Gerarda są dobre. Coś jest w nim niepokojącego, co sprawia, że w pewnych momentach boję się o biednego Franka. Mam nadzieję, że wkrótce rozwiążesz moją zagadkę: czy Gerard bardziej przypomina Sherlocka Holmesa czy seryjnego zabójcę?
OdpowiedzUsuńPisz dalej, bo już nie mogę się doczekać kolejnej części! ♥
Ciekawa jest ta postać Marky’ego. Śmieszna była ta akcja z jego udziałem. Tylko zastanawia mnie dlaczego Gerard nie mógł normalnie podejść i zabrać stamtąd Franka? No i jakie niebezpieczeństwo mogło spotkać Iero ze strony tego gościa w niebieskiej marynarce?
OdpowiedzUsuńNie mogę doczekać się reakcji Franka po przebudzeniu, gdy zobaczy Gee obok siebie xD Będzie wpierdol? xD
xoxo