Czy nie uważacie, że Opowieści z Narnii to najwspanialsza rzecz pod słońcem? (to pytanie retoryczne)
~
Chłopiec z Tatuażem.
Rozdział Trzeci.
W klubie panował ruch, a on akurat miał nocną zmianę. Wymijał krążące po lokalu jednostki, zwinnie manewrując tacą, by nie rozmieszać i nie powylewać drinków oraz niesionego piwa. Już opanował tę sztukę prawie do perfekcji, jego ręce były giętkie a stopy zawsze utrzymywały go w pionie. Pomimo tego, że często był nieco dreptany, nie nosił ciężkiego i wytrzymałego obuwia. Preferował stare trampki o prawie wytartej podeszwie – z prostej przyczyny, która jednocześnie stanowiła sekret jego gibkości – czuł przez nie posadzkę, ziemię, po której się poruszał. Było to dla niego niesamowicie istotne. Wyczuwał, czy idzie po kostce brukowej, asfalcie czy też stąpa po starych panelach. Lubił to, taka specyficzna świadomość przez czucie. Oczywiście, przecież wszystko można było zauważyć. Owszem, ale za dnia. Nocą wzrok nie był mocną stroną Franka, z resztą, jak większości ludzi, więc skupiał się na słuchu, węchu i dotyku. Nigdy się nie przewracał.
Jakaś dłoń musnęła jego policzek, lecz nie zwrócił na nią uwagi. Skupiony był na rozkładaniu alkoholi. Mojito dla pani o czarnych włosach, whisky z lodem dla pana w czerwonej koszulce, bez lodu dla kobiety w jaskrawożółtej sukni. Dwa pineapple breaker do stolika w rogu sali. Roznosił kolorową słodycz i wirował w swoim osobistym tańcu. Lokal nie był bardzo zatłoczony, jednak ciągle kręcili się jacyś ludzie, panowie podrywali panie na klubowych kanapach. Żadnych problemów, tylko troszkę biegania. Po pierwszej był już zmęczony, z utęsknieniem czekał na zakończenie pracy. O drugiej zamykali, na szczęście dziś nie była jego kolej na sprzątanie.
Cicho wyszedł z lokalu, zabierając swoją torbę oraz narzucając na ramiona kurtkę. Jak zwykle wybrał tylne wyjście i zauważył w nikłym świetle latarni konstrukcję stworzoną z trzech pustych skrzynek po piwie. Na nich stał dość spory kubek termiczny z doczepioną kartką. Był zbyt zmęczony, by zauważyć niecodzienność tego znaleziska. Podniósł je i przeczytał treść karteczki.
"Mam nadzieję, że nie masz alergii na kakao.
Właściwie, nie musisz oddawać kubka.
Nigdy za nim specjalnie nie przepadałem…
Tak w ogóle, to nawet nie jestem pewny, czy naprawdę jest mój.
~G."
Rozluźniony odkręcił wieczko i pociągnął łyk ciepłego kakao. Wyczuł znajomy posmak. Kardamon. Ten facet naprawdę lubił szczegóły, co nie umknęło Frankowi. On też uwielbiał detale, które zawsze przyciągały jego uwagę. Nie wiedział, czemu tak łatwo uwierzył wiadomości, czemu nie był ani trochę oburzony, że czarnowłosy postanowił nie odpuścić i dalej wciskać nos w jego życie. Zrzucił winę na swoje zmęczenie. Przecież to mogła być pułapka, mogłabyś jakaś substancja wkropiona do wnętrza, powodująca utratę przytomności bądź śmierć. Miał sporą paranoje, lecz w takich chwilach nie dopuszczał jej do głosu. Było zbyt perfekcyjnie. Noc, gwiazdy, ciepły napój i świadomość, że po ciężkim dniu zaraz zakopie się pod kołdrą. Wszystko było takie przyjemne.
† † †
Ranek powitał Gerarda deszczem, co on przyjął z lekkim rozżaleniem.
"Od czternastej dziesięć do piętnastej trwa mój film, w robocze, więc pan wie, wracam do domu. Ukradli mi parasolkę, a po za tym trudno mi się z nią jechało rowerem, nie będę pracował gdy będzie padało. Pasuje panu?"
Wyciągnął również jednego papierosa i podpalił go. To miało być jego całe dzisiejsze śniadanie.
Na elektronicznym zegarze, który dumnie wytrącał się z klasycznego stylu kuchni, widniała godzina dziesiąta piętnaście. W tym momencie Way postanowił się ubrać jakoś w miarę normalnie, chwycić swój wysłużony parasol i udać się na miejscową komendę policji. Nie wiedział, czy jego znajomy będzie na miejscu, wręcz z góry założył, że będzie musiał przekraczać próg tego nieszczęsnego budynku nieco więcej razy, niżby chciał. Jednak wszystko opierało się na metodzie prób i błędów, był to ulubiony sposób Gerarda na rozwiązywanie problemów. A jeśli miało się tylko jedną szansę? Way wolał stwierdzenie, że zawsze istnieje jakiś plan B. I głównie on ratował jego tyłek z opresji.Chodniki były mało zatłoczone. W takie dni ludzie woleli przeznaczyć skromną sumę na bilet autobusowy niż moknąć i marznąć przemierzając swoje ścieżki pieszo. Gerard jednak wolał przechadzkę ze swoim parasolem w kolorze wyblakłej pomarańczy. Czuł nieprzyjemny chłód oraz ogromne zdenerwowanie, gdy po raz drugi został ochlapany przez przejeżdżające zbyt szybko auto. Przecież nie ma się do czego śpieszyć! I tak wszyscy umrzemy! Zawsze podłamywał się nieco, zdając sobie sprawę, że nie wszyscy są tego świadomi. Gdy kolejne auto z impetem wjechało w kałużę, której wilgotne bicze ominęły jego nogawkę, pokręcił jedynie głową z zrezygnowaniem.
To byli ludzie. A on nigdy ich nie zmieni. Nawet nie zamierzał.
Gdy otworzył drzwi prowadzące do jego celu, spodnie, które miał na sobie nadawały się tylko i wyłącznie do prania. Buty też nie były w najlepszym stanie. Wytarł je o leżącą wycieraczkę i podciągając zmarzniętym nosem wszedł do środka. Stało tam puste biurko, przy którym powinien siedzieć ktoś, kto by pilnował wejścia do komendy, od razu skierował się w głąb budynku.
Prawie się zaśmiał, gdy zobaczył przykręconą tabliczkę z napisem:
Komendant główny
Barney Straybroom
Bez stukania nacisnął klamkę, która gładko ustąpiła i otworzyła drzwi do gabinetu. Tam za biurkiem siedział krótko ostrzyżony mężczyzna w policyjnym uniformie, a wzrok utkwiony miał w Gerardzie. W oku komendanta pojawiła się iskierka niepokoju połączonego ze strachem, lecz tylko wprawny obserwator by ją dostrzegł.
- Cześć, staruszku. – powiedział Gerard i od razu zajął krzesło naprzeciw policjanta.
- Gerard. Czego tym razem. Mów i zmiataj. Wiesz, że nic mnie tak w świecie nie wytrąca z równowagi jak twoja osoba. – odparł i złożył dłonie na piersi.
- Wiem, zdaje sobie z tego doskonale sprawę. Mam dwie sprawy. Pierwsze, interesuje mnie czy macie założoną kartotekę osoby nazywającej się Frank Iero, a druga to taka, że chciałbym ją zobaczyć.
- Mogę sprawdzić, czy był notowany. Co do drugiej nie wiem. Nie wystarcza ci pomysłów na komiks? – prychnął, jednak zaczął wystukiwać coś na klawiaturze komputera – Wiesz, że robię to tylko ze względu, że kiedyś byłem na tyle głupi, by obiecać ci pomoc w każdej sytuacji, w zamian za twój wkład w sprawę tamtej dziewczyny. I po raz kolejny mam nadzieję, że dzisiaj odwiedzasz mnie po raz ostatni.
- Ja również mam taką nadzieję. Kiedyś byłeś ciekawszym człowiekiem. – oparł się wygodnie na krześle i wygiął szyję, by móc patrzeć w sufit. Jedna żarówka w lampie była przepalona.
- Mamy kartę tego Franka. Jednak nie mogę ci jej pokazać.
- Zatem jeszcze lepiej, przeczytaj mi ją. – mruknął nieco zawiedziony.
- Nie mogę.
- To powiedz chociaż, co tam pisze! – wyprostował głowę, a w jego głosie dało się usłyszeć nutę irytacji.
Nie lubił, gdy nie dostawał tego, czego chciał.
- Ofiara pobicia. Więcej nie powiem. Żegnam cię. – odpowiedział stanowczo komendant i oderwał wzrok od monitora, by zgromić nim Gerarda.
- Jakieś szczegóły?! Chociaż datę! – Way zachowywał się niczym niezadowolony przedszkolak.
- Nie, Gerardzie, nie mogę. Znasz drogę powrotną. Żegnam. – czarnowłosy z westchnieniem wstał z miejsca i wyszedł z pomieszczenia.
- A sczeźnij w piekle. – dodał, odchodząc i wrócił do swojego domu.
Podszedł do swojego biurka, na którym leżała czarna teczka. Wziął jedną z pustych kartek i napisał na niej czarnym cienkopisem:
Frank Iero. Ofiara pobicia.
Ostatnie słowo podkreślił trzykrotnie, dodatkowo dodał jeszcze kilka wykrzykników, by podkreślić swój buntowniczy nastrój. Następnie zdjął z siebie klejące się do niego spodnie, od razu wrzucił je do kosza na pranie. Westchnął uświadamiając sobie, że przeszedł przez cały dom w ubłoconych butach. Zazwyczaj sprzątanie nie stanowiło dla niego żadnego problemu. Jednak teraz nie miał na to najmniejszej ochoty. Ściągnął z nóg obuwie i potruchtał do swojej sypialni, by paść tam na ukochane łóżko. Tak właściwie nie chciało mu się spać. Po prostu musiał poukładać sobie wszystko w głowie. A nic tak temu nie sprzyjało, jak spoczynek z zamkniętymi oczyma.
† † †
Frank machał nogami i wpatrywał się w ziemię, która była kilkanaście metrów niżej niż on. Przemókł całkowicie, jednak nie zniechęcało go to dalszego przebywania na dachu. Siedział na brzegu i nie myślał o niczym konkretnym. Lubił miejsca, które były wysoko. Można powiedzieć, że odrywało go to od przyziemnej rzeczywistości. Im wyżej, tym bliżej do gwiazd.
~
Z opowieści Lewisa najbardziej kocham ,,Koń i jego Chłopiec'' oraz ,,Siostrzeniec czarodzieja'' Tak naprawdę to ciągle jestem wyrośniętym dzieckiem. A wy jakie?