Piosenka? Owszem, a właściwie dwie, bierzcie, którą chcecie:
Florence + The Machine - My Boy Builds Coffins
The Clash - Rock the Casbah
pierwsza pasuje, druga już mniej. Ale obie made my day.
~
Chłopiec z Tatuażem.Rozdział Piąty
W piątkowy poranek Gerard czuł się bardziej zagubiony niż zwykle. Staruszka tłumaczyła mu rozkład księgarni, który był w żaden sposób nieuporządkowanym chaosem. Wszystko starał się zapamiętać, podręczniki między historią a horrorem, lecz książki dla dzieci pod kryminałami. Książki dla kobiet w lewym rogu, lecz romanse w trzecim regale od okna. Stwierdził, że będzie musiał sobie wszystko rozrysować. Po zachowaniu kobiety wnioskował, że został jedynym, który chciał podjąć tę pracę. Nie dziwił się, że pozostali wymiękli. Opanowanie samego rozmieszczenia wymagało sporej dawki skupienia, a co dopiero ogarnięcie tytułów i autorów. Ci na szczęście byli spisani w wielkiej książce leżącej na ladzie. Prowadzonej w miarę alfabetycznym porządku.
Nie wiedział, że jego miejsce pracy będzie znajdować się tak blisko ulicy, na której mieszkał Frank. Z jednej strony było to pomyślnym zbiegiem okoliczności, z drugiej jednak dawało mu mniejszą intymność działania. Skoro będzie tu pracował, pewnie większa część mieszkańców tej dzielnicy zacznie go kojarzyć. Z trzeciej jednak, skoro będą go kojarzyć, to nie powinien ich dziwić jego widok. Wszystko było to dla niego pogmatwane. A mógł spokojnie siedzieć w domu.
Jego pracodawczyni pozostawiła go samego i wyszła na chwilę. Krążył wzdłuż półek i wyłapywał te tytuły, które znał, oraz te, które chciałby przeczytać. Z lekką urazą przyjął fakt, że jego Lord Jim zajmował dolną półkę i był praktycznie przysłonięty przez dzieła innych autorów. Postanowił jednak nie przestawiać książek, uznał, że jeszcze jego pozycja nie jest na tyle mocna, by mógł zakłócać chaotyczny porządek pani Murghatroyd. Na drugie śniadanie zjadł świeżą drożdżówkę, którą kupił w pobliskiej piekarni. Uznał, że poranek pomimo wszystko był udany.
Co prawda swoje apogeum osiągnął w momencie, gdy drzwi księgarni przekroczył niewysoki brunet z tatuażami na rękach. Gerard chciał wręcz zaklaskać z radości, jednak opanował się i skrzętnie zatuszował cały swój entuzjazm, pozwalając sobie jedynie na skromny uśmiech.
Chłopak go nie zauważył, powiedział tylko krótkie dzień dobry i od razu zabrał się za przeglądanie półek. Way obserwował go zza lady, udając całkowicie pochłoniętego analizowaniem zawartości ostatniej dostawy. Frank ściągnął z ramienia torbę, gdyż uwierała go odrobinę i rzucił okiem w stronę przecenionych książek. Zastanawiał się nad czymś bardziej znanym, uznał, że zabierze ze sobą "Weronikę" Paula Coelho. Z powodu uszczerbku jej cena była śmiesznie niska, więc tym bardziej odpowiadał mu ten wybór. Potrzebował czegoś co nie byłoby tak do końca fikcją. Mały urlop od gatunku horroru. Podszedł do lady i położył na niej książkę, machinalnie sięgając do kieszeni od spodni po portfel. Położył odliczone pieniądze i spojrzał na sprzedawcę, który uśmiechał się do niego przyjaźnie, z ognikami wyższości w oczach. Frank speszył się nieco, zabrał książkę i pośpiesznie opuścił księgarnie. Szybkim krokiem skierował się w stronę swojego mieszkania, lecz z przerażeniem stwierdził, że czarnowłosy biegnie za nim, krzycząc, aby poczekał. Przyśpieszył, udając, że nie słyszy, lecz po chwili zaczął biec, czując instynktowną potrzebę ucieczki. Po chwili jednak jego trampek nieszczęśliwie zahaczył czubkiem o wystającą chodnikową płytę i chłopak runął jak długi, prawie zaliczając namiętny pocałunek z chodnikiem. Na szczęście udało mu się upaść nieco bokiem, nie prosto na twarz. Usłyszał odgłos butów pośpiesznie uderzających o ziemię i już po chwili jakaś ręka ostrożnie nieco uniosła go ku górze. Piekły go dłonie, bolał bok oraz głowa po uderzeniu w szarą, uliczną rzeczywistość.
- Frank… spokojnie, tylko torbę chciałem ci oddać…- wysapał Gerard, sadzając Franka na ziemi. Spojrzał się z troską na chłopaka i delikatnie okręcił jego głowę, oglądając otarcie na jarzmowej kości. – Kręci ci się w głowie? Mdli cię?
- Nie… boli… ale to nic takiego… - odpowiedział, czerwony ze wstydu na twarzy.
- Jeśli zacznie, to musisz iść do szpitala. Wstrząśnienie, wiesz te sprawy… A reszta? Boli cię coś jeszcze?
- Nie… muszę już iść… - chciał wstać, ale obtłuczone biodro bardzo utrudniało mu jakiekolwiek ruchy.
- Frank, nie bądź taki zestresowany. Zwolnij. Ufaj. – Gerard pomógł mu wstać i powiesił torbę na jego ramieniu. Klepnął go lekko w plecy i zostawił go samego. Ulice były wyjątkowo puste.
Iero wrócił do domu, obolały i zmieszany. Nie uznawał tego dnia za specjalnie udanego, zwłaszcza, że znowu miał nieprzyjemność spotkać czarnowłosego. Chciał, by Gerard nigdy nie pojawił się w jego życiu. Wracały wspomnienia, a on ich nie chciał. Usiadł i otworzył torbę. Zauważył kartkę wciśniętą między strony książki. Otworzył ją, dostrzegł pośpiesznie podkreślone dwa zdania:
Każdy z nas żyje w swoim własnym świecie. Ale gdy popatrzysz na niebo pełne gwiazd, zobaczysz, że te różne światy zazębiają się, tworzą konstelacje, systemy słoneczne i galaktyki.
- To trochę nie tak, jakbyś chciał… - powiedział do Gerarda, zdając sobie sprawę z tego, że nie zostanie usłyszany.
Z boku było również nakreślone ołówkiem dziewięć cyfr. Znał to pismo, jednak teraz było ono o wiele bardziej niedbałe. Pod numerem, jak zakładał, telefonu dopisane były trzy słowa: możesz, zawsze i zadzwonić. Zapisał numer na jednej z samoprzylepnych karteczek, które nielicznie zdobiły jego lodówkę. Następnie zsunął nieco spodnie i przełknął ślinę na widok czerwono-sinego kształtu na swoim biodrze. Westchnął na myśl, że będzie on pamiątką jeszcze przez długi czas. Rany zawsze goiły mu się powoli.
Ściągnął z siebie jeansy i koszulę na rzecz starego dresu i jednego ze spranych t-shirtów. Gdy jest się obolałym, nic tak przyjemnie nie działa jak miękkie ubranie. Miał ochotę się położyć. Spojrzał za okno, jego pies leżał na piaszczystym dziedzińcu kamienicy i drzemał sobie spokojnie. Zazwyczaj nawet po nocnej zmianie kładł się spać o normalnej porze, teraz jednak zrobił małe ustępstwo od normy. Położył się na łóżku i nakrył kocem. Skulił się. Chciał jeszcze nastawić sobie budzik, by nie spać zbyt długo, jednak nie miał dostatecznie wiele siły woli by wstać ze swojego posłania. Zasnął błyskawicznie.
† † †
Obudził się gdy na dworze było już zupełnie ciemno. Wstał z łóżka, choć czuł się jak połamany, a ból głowy przypominał o sobie przy każdej zmianie pozycji. Nasypał karmy do miski dla psa i ziewając otworzył drzwi i zszedł po schodach by zawołać zwierzaka. Healer leżała na środku dziedzińca i oddychała szybko. Frank uklęknął przy niej zaniepokojony, ona zaś zdobyła się tylko na ruchy ogonem. Ogarnął go niepokój. Poważny niepokój.
- Wstawaj Healer, masz kolację w domu. No chodź… - wstał z ziemi i zrobił kilka kroków w tył, pies jednak tylko lekko poruszył głową – chodź, Healer, no, dalej piesku, wstawaj! – pies machał ogonem, jakby rozpaczliwie – Cholera jasna! – krzyknął i pobiegł szybko do mieszkania. Wziął butelkę z wodą i trochę psiej karmy. Położył karmę tuż przed psem, chcąc zmusić go do poruszenia się. Ten jednak tylko wyciągnął łeb w tamtą stronę, niezainteresowany dalszymi staraniami o pokarm. Wodę natomiast wypił całą, spijając to, co Frank wylał mu na pysk. Chłopak pogłaskał zwierzę po miękkiej sierści, czując jak kraje mu się serce. Nie wiedział co robić, jedyne co przychodziło mu do głowy to weterynarz, ale o tej porze jedynie mógłby zawieść psa osobiście prosto do doktora. Nie miał jak. Nagle w głowie błysnęło mu światełko, ostatnia deska ratunku. Gerard.
Drżącymi palcami wystukał numer, nie zastanawiając się nad tym zbyt długo. Po dłuższej chwili usłyszał głos w słuchawce, mruczący coś, co najprawdopodobniej miało brzmieć jak ‘halo’.
- Gerard? – spytał i oparł się o lodówkę. Czuł jak łomocze mu serce. Jakby pchał się do smoczej jamy na pożarcie.
- Frank? – odpowiedział głos, nieco zdziwiony.
- Masz auto? – zadał kolejne pytanie.
- Co się stało?
- Lavender Lane 5. Przyjedź.
- Kiedy?
- Szybko. – rozłączył się. Zdjął z siebie dres na rzecz jeansów i zabrał z łazienki ręcznik. Wyciągnął książeczkę zdrowia, jaką posiadała Healer i zbiegł do niej pośpiesznie. Uklęknął obok i trzymając rękę na jej głowie przymknął oczy, jakby chciał przelać swoją siłę na nią. Czekał. Był spokojny, nie chciał, by jakiekolwiek emocje dotknęły również psa. Między nim a zwierzęciem wytworzyła się specyficzna więź, która przewodziła nastrój jednego na drugiego.
Gerard nie przyjeżdżał, chłopak zaczynał się martwić coraz bardziej. Pies ciągle płytko oddychał, nie chcąc podnieść się z ziemi. Po upłynięciu pół godziny Frank usłyszał warkot silnika i w bramie stanęło auto, z którego wysiadł czarnowłosy.
- Jak wejść?! – spytał nieco podniesionym głosem, by Iero go na pewno usłyszał pomimo hałasu serca czarnego forda mustanga.
- Na dole jest blokada, musisz ją podnieść do góry! – odpowiedział i zaczął jakoś brać psa na ręce. Healer była naprawdę spora, ledwo ją utrzymał, lecz na szczęście podbiegł do niego Gerard i nieco pomógł mu w niesieniu zwierzęcia. Wpakowali je do auta, Frank nie zdążył wcześniej położyć ręcznika na tapicerce tylnej kanapy. Również wsiadł na tył, kładąc głowę psa na swoich kolanach.
- Gdzie jedziemy? – spytał Gerard wsiadając i zapinając pas.
- Klinika weterynaryjna na Diagon Alley. – Frank nieco rozluźnił się, pogłaskał psa po głowie.
- Już się robi. – Gerard wyjechał autem na ulicę i docisnął mocniej pedał gazu.
Jechali w miarę pustymi ulicami, była może dziesiąta wieczorem. Światła paliły się jeszcze w oknach, ludzie dopiero zaczynali kłaść się spać. Z samochodowego radia dobiegały lekko szumiące dźwięki jakiejś piosenki, pasażerowie zaś przytłoczeni zaistniałą sytuacją (chociaż Gerard był raczej po prostu wyrwany ze spoczynku, dlatego tak trudno wszystko do niego docierało) nie zamierzali nawiązywać rozmowy.
Gdy dotarli na miejsce najpierw zorientowali się, czy ktokolwiek dyżuruje w klinice, następnie zaś przenieśli do niej psa. Tam już zajęto się zwierzęciem, Frank z Gerardem zostali pozostawieni w poczekalni. Nie wiadomo, który z nich bardziej śnił na jawie, oboje byli tacy, jakby ktoś uderzył ich młotkiem w głowy. Gerard przytknął wierzch dłoni do zimnej ręki Franka. Miał na sobie tylko koszulkę, a przecież spędził sporo czasu na dworze. Way ściągnął bluzę i położył ją na ramionach Franka.
- Nie trzeba było – odpowiedział, jednak po chwili dodał – ale dziękuję. Właściwie to dziękuję ci za wszystko, przepraszam, że tak późno, nie miałem pojęcia do kogo mógłbym się zwrócić.
- Miałem wyczucie z tym numerem, to trzeba przyznać. A właściwie nie chciałem ci go pisać, przynajmniej nie teraz. – oparł się wygodnie o oparcie kanapy i założył nogę na nogę.
- Dlaczego?
- Ufasz mi? – spytał.
Chłopak zamyślił się. Chciał odpowiedzieć nie tak, jak myślał, tylko tak, by dobrze się to dla niego skończyło.
- Szczerze? Nie.
- To dlaczego tu ze mną przyjechałeś? – prychnął z nutą kpiny.
- Powiedzmy, że lubię stawiać wszystko na jedną kartę. A poza tym ten pies jest dla mnie ważny.
- Co się tak właściwie z nim stało? – spytał, już nieco poważniej.
- Nie wiem, nie mogła wstać, nie chciała jeść, przyśpieszony oddech, naprawdę nie wiem co się dzieje… żeby tylko nie umarła… - zmierzwił sobie ręką włosy i westchnął ciężko. Miał złe przeczucie.
- To jest ona?
- Tak, ma na imię Healer.
- Uzdrowicielka tym razem sama potrzebuje uzdrowiciela. Cóż za gorzka ironia.
Nie rozmawiali już dłużej. Frank siedział niemo wpatrując się w ścianę, a Gerard obserwował jego osobę. Z każdą minutą byli coraz bardziej zmęczeni, Iero wystukiwał nerwowo nogą jakiś rytm, a Way w końcu przymknął powieki. Nie zorientował się nawet kiedy zasnął. Obudziło go jednak lekkie szturchanie w ramię. Ocknął się i dostrzegł Franka, którego wyraz twarzy zdradzał skrajną rozpacz. Trząsł się lekko.
- Co się dzieje? – spytał i ziewnął przeciągle. Przez chwilę nie wiedział gdzie się znajduję, lecz po równie krótkim czasie wszystko do niego dotarło. Chłopak był blady jak papier, jakby był przerażony.
- Healer. – wydusił z siebie po chwili.
- Co z nią?
- Nie żyje.
~
Niby wiem, pisanie dla komentarzy to takie sprzedawanie się trochę, pisanie powinno być pasją blablabla, ale cholercia, gdy widzę, że komuś się na tyle podoba to co piszę, by pozostawić po sobie ślad to aż się miło na serduchu robi, wiecie? ^^
PS. Pozdrowię od was królową Elżbietę :p
PS. Pozdrowię od was królową Elżbietę :p