środa, 5 czerwca 2013

Chłopiec z Tatuażem. Rozdział Czwarty.

Piosenka: Radiohead - Inside my Head
i też średnio pasuje.


~

Chłopiec z Tatuażem.
Rozdział Czwarty.



      Krążył po pokoju z egzemplarzem Lorda Jima i głośno czytał kolejne wersy. Słowa kierował do bojownika syjamskiego, który beznamiętnie krążył w kółko po swoim kulistym akwarium. Jego turkusowe łuski przyjemnie mieniły się na tle jakiejś wodnej rośliny, której nazwy Gerard nie pamiętał. Lubił swoją rybkę.
      - ,,Pod płóciennym tentem, zdani na mądrość i odwagę białych, ufni w moc ich niedowiarstwa i potęgę żelaznej skorupy ognistego statku, pielgrzymi wędrujący w imię rygorystycznej wiary spali na matach, kocach, gołych deskach, na wszystkich pokładach, we wszystkich ciemnych kątach, owinięci farbowanymi tkaninami, okutani brudnymi łachmanami, złożywszy głowę na zawiniątkach, wtulając twarze w zgięcia łokci: mężczyźni, kobiety, dzieci; starzy obok młodych, zniedołężniali obok pełnych życia – wszyscy równi wobec snu, brata śmierci’’ – skończył recytować i dla pewności wyśpiewał dwa zdania tylko sobie znanej piosenki. Jego głos był w dobrym stanie.
      Nie miał konkretnego celu w ćwiczeniu swojego głosu. Jednak lubił go używać. Z tego powodu również stał się właścicielem barwnej rybki, która robiła mu za publikę. Miał wtedy jakieś uczucie, że jego słowa nie płyną w próżnie, chociaż chyba by mu to nie przeszkadzało. Ale zaprzyjaźnił się z owym stworzeniem, które było dość zjawiskowe, nawet w swoim gatunku. Wszystkie płetwy wyglądały, jakby były zbudowane z maleńkich włosków, które tworzyły nierozłączną falę. Kolor był łagodny, lecz intensywny. Postukał paznokciem w szkło, jednak rybka nie zareagowała.
      - Egoista! – zwrócił się do stworzonka - Zupełnie jak właściciel.
      Nie zdążył jednak dalej prowadzić swojego monologu z rybą, gdyż usłyszał donośne walenie w drewnianą powierzchnię, ponieważ pukaniem trudno było to nazwać. Zbiegł po schodach, i okręcając się na balustradzie praktycznie skoczył do drzwi i otworzył je, by ustrzec przed dalszą dewastacją. Do domostwa wpadł chłopiec, który prawie przewrócił się pod jego nogi, gdy ten otworzył wejście do wnętrza. Podniósł chłopca z ziemi i podtrzymując go zamknął drzwi. W tym czasie Pete nieudolnie usiłował stanąć na nogach, lecz był zbyt przejęty. W końcu jednak mu się to udało, ręce mu drżały, na twarzy zakwitły mu rumieńce.
      - Laweder Lan! – wrzasnął blondynek, zdyszany.
      - Słucham? – ukucnął naprzeciw chłopca, by lepiej rozumieć, co ten do niego mówił. Pete’owi ulżyło, że nie musiał stać na swoich zmęczonych nogach. Usiadł na wycieraczce i powtórzył, teraz nieco wyraźniej:
      - Lavender Lane. Numer pięć. Kamienica-ruina. Jest tam pies, ale mówię panu, taki wielki, no jakiś potwór proszę pana! Ooo, taki! – zaprezentował rękoma, jak wielki był ów pies, a wyraz jego twarzy potwierdzał jego słowa – Gonił mnie! A ja uciekłem, ale ten chłopak go zatrzymał, to był potwór!
      - Spokojnie, spokojnie, już nie będziesz musiał tam chodzić. Chodź do kuchni, dostaniesz trochę soku i ciastko co ty na to? Potem dostaniesz zapłatę. Odwaliłeś kawał dobrej roboty. – podał mu rękę, jako swojemu wspólnikowi. Dziecko uśmiechnęło się i uścisnęło dłoń Gerarda, a ten następnie rozczochrał mu włosy i poszedł do kuchni przyszykować poczęstunek.

† † †

      Frank siedział na ladzie i beznamiętnie wpatrywał się w ścianę. Miała ona kolor bordowy, w kilku miejscach przecięta czarnymi i białymi pasami. Był wtorek, więc nie było ruchu. W tle leciała jakaś muzyka, lecz nie skupiał się na niej. Chyba po raz pierwszy naprawdę chciał wracać do domu. Jednak musiał tu siedzieć. Czuł jak czas przelatuje mu między palcami, nie pragnął go zatrzymać. Nie pamiętał kiedy ostatnio spożytkował go tak, by czuł się spełniony. Z niepokojem stwierdził, że zaczyna ulatywać z niego pasja życia, którą niedawno zdołał na powrót wywalczyć. Tyle, że gdy poprzednim razem ją stracił, całym sobą chciał ją odzyskać. Każda komórka jego ciała tego pragnęła, wierzył w to, wierzył, że mu się uda. I udało. A teraz obserwował, jak to wszystko popada w ruinę. Zadrżał. Przecież on sam był ruiną, przecież był słaby, przesiąknięty swoją paranoją, przecież ledwo potrafił radzić sobie ze swoimi problemami, których i tak było niewiele. Zacisnął pięści i westchnął ciężko. Zwlekł się z lady i poszedł wyrzucić śmieci. Prawie nie zauważył, że w tym samym miejscu co ostatnio znów został zostawiony podarek.
      Tym razem było to niewielkie pudełko obklejone przeraźliwie pomarańczowym papierem. Podniósł kartonik, a pod nim leżała następna kartka:

Wszystko jest grą pozorów. Patrz w duszę.

      Otworzył kartonik i wyciągnął z niego kiczowatą zapalniczkę. Jej zbiorniczek na benzynę miał wymalowaną na sobie jakąś kobietę w wyuzdanej pozie. Potarł krzesiwkiem i nacisnął przycisk, jednak ona się nie zapaliła. Ponowił czynność. Wzruszył ramionami i schował ją do kieszeni, wraz z karteczką. Pudełko wylądowało w koszu na śmieci.
      Znowu w jego myśli pojawił się czarnowłosy. Mógłby go nawet lubić. Ale nie pod tym nazwiskiem. W jego myślach pojawiła się jednak ta kartka, która uderzyła w jego psychikę. Patrz w duszę. To psuło jego prawie poukładane życie. Trzymanie się stereotypów, pozorów było o wiele wygodniejsze i zdawało się być bezpieczniejsze. Bezkolizyjne i bezproblemowe. Taka forma kontaktu mu odpowiadała. Na odległość, bez bezpośredniego starcia.
      Wrócił do lokalu i usiadł na jednym z krzesełek stojących przy barze. Wyciągnął zapalniczkę z kieszeni i zaczął ją obracać między palcami. Wędrował po odmętach myśli, zdawało mu się, że zaraz zaśnie. Nagle zapalniczka wymsknęła mu się z dłoni i upadła na podłogę, roztrzaskując się na niej. Frank uświadomił sobie, dlaczego nie mógł jej zapalić. W zbiorniczku schowane było nasionko oraz kolejna kartka. Chłopak podniósł ją i rozwinął obrazek przedstawiający kogoś, kto rozdziera swoją klatkę piersiową, lecz pod żebrami zamiast serca miał otwartą książkę. Była to bardzo ładna ilustracja. Na odwrocie zaś było napisane jedno słowo:

DUSZA

† † †

      Gerard siedział i postanowił zrobić coś z myślą, która dręczyła go od dłuższego czasu. Chciał znaleźć jakąś pracę. I to najprędzej, by nie marnować czasu. Nie uważał pieniędzy za jakąś wielką wartość, lecz były one niezbędne do odpowiedniego funkcjonowania.
      Przeglądał gazety i co jakiś czas zakreślał interesujące go oferty. Wybrał jednak tę dotyczącą księgarni, która potrzebowała ekspedienta. Gazeta była dzisiejsza, więc nie powinno być jeszcze tak tłoczno. Był bezczelnie pewny, że dostanie tę pracę. W końcu, bądź co bądź, był w miarę szanowanym twórcą komiksów. Niezbyt znanym, ale jednak szanowanym. Spojrzał na zegarek, głosił on godzinę szesnastą, więc postanowił osobiście zjawić się z zapytaniem o pracę, jeszcze dziś. Takie zaangażowanie zawsze robiło wrażenie na pracodawcy.
      Zmienił zwykłą koszulkę na czarną koszulę i machnął szczotką po swoich włosach, by nadać im nieco bardziej poukładany charakter. Chwycił torbę i wyszedł z domu, zamykając za sobą drzwi. Elm Street. Wiedział, gdzie mieściła się owa ulica. Przebiegała ona koło niewielkiego kościółka, wciśniętego pomiędzy budynki. Był w stylu klasycystycznym, choć Gerard wątpił, by rzeczywiście pochodził z tamtego czasu.               Poszedł na autobusowy przystanek i przymknąwszy oczy czekał na swój transport. Lubił komunikację miejską. Nigdy nie brakowało w niej materiałów na opowieść. A to jakiś nastolatek w nieciekawym płaszczu kurczowo ściskał futerał na gitarę, jakby był on jego ostatnią deską ratunku, a to jakaś staruszka z inną dyskutowały na temat jakiegoś nieciekawego gościa grasującego po ulicach, zawsze było coś, co pobudzało wyobraźnię Gerarda. Wystarczyło tylko naprawdę obserwować. I słuchać.
      Wysiadł na odpowiednim przystanku i zaczął rozglądać się dookoła. Nie przypominał sobie, żeby na tej ulicy mieściła się jakakolwiek księgarnia, musiała niezbyt rzucać się w oczy. Albo wręcz przeciwnie, być czymś tak krzykliwym, że wybredny umysł Gerarda po prostu ignorował jej obecność. Dostrzegł niewielką tabliczkę, która wyglądała jakby była wykuta przez prawdziwego kowala głoszącą: Księgarnia pod Dymiącym Piecykiem. Ruszył w stronę szyldu i zatrzymał się przed przeszkloną witryną pełną przeróżnych tytułów. Od tandetnych romansideł, przez znane kryminały do horrorów i podręczników szkolnych.

      Westchnął i wszedł do środka.
      Wnętrze wyglądało jak każdej księgarni. Wszędzie było mnóstwo książek o różnych tytułach i tematyce. Gerard westchnął po raz kolejny, zdając sobie sprawę, że będzie musiał się w tym wszystkim orientować. Z drugiej strony stanowiło to dla niego wyzwanie, które jednak mogło okazać się przydatne. Nie sądził jednak, by owa księgarenka miała wielu klientów, jednak wyglądała na bardzo zadbaną i całkiem dobrze sobie radzącą. Dostrzegł w rogu gablotkę, w której zamknięte były jakieś szczególnie stare egzemplarze. Pomieszczenie oświetlał żyrandol, który był metalową konstrukcją, przypominającą gałęzie jakiegoś drzewa. Pomyślał, że gdy nie będzie miał co robić, dobrym ćwiczeniem będzie rysowanie owej lampy. W końcu zerknął w stronę lady.
      Za nią stała kobieta w podeszłym wieku, wyglądająca na nieco zmęczoną. Musiał być to jednak tylko pozór, gdyż gdy tylko ujrzała Gerarda w jej oku zalśnił bojowy błysk i wyprostowała się niczym żołnierz szykujący się do ataku. Wywołało to lekki uśmiech u Gerarda, przepełniony swego rodzaju pobłażliwością. Zabawna staruszka.
      - Czy mogę w czymś pomóc? – spytała uprzejmie i wsparła ręce na ladzie. Miała na sobie sweter w norweskie gwiazdki, z resztą sprawiała wrażenie nietutejszej. Gerard spodziewał się, że gdyby wyraził chęć kupna jakiejś książki zostałby zbombardowany różnymi propozycjami i wyszedłby z naręczem lektur, po które tak właściwie nie przyszedł. Już żywił sympatię do owej staruszki. Uznał, że praca z nią będzie zabawną rzeczą.
      - Dzień dobry, proszę pani. Ja w sprawie pracy. – odpowiedział i uśmiechnął się, rozbawiony.
      - Jesteś dzisiaj trzeci, słonko. – westchnęła, lekko zawiedziona – Przyjdź w piątek. Na ósmą, spóźnienia nie są tolerowane. Jeśli jesteś leniwy, bądź też mało rozgarnięty uciekaj, nim cię sama wyrzucę. – pogroziła mu palcem i usiadła na krześle, które stało za ladą.
      - Nie jestem leniwy, pamięć mam wyćwiczoną, dużo czytam…
      - To się jeszcze okaże! – przerwała mu staruszka – Przyjdź w piątek, wtedy słowo się rzeknie. Może chcesz kupić jakąś książkę?
      - Chętnie. Szukam jakiegoś ładnego wydania Hamleta.
      - Na prezent? Nie jest to zbyt dobijająca książka? Może lepiej coś z… - ciągnęła staruszka, lecz Way jej przerwał.
      - Nie, chcę właśnie tę książkę. – zaakcentował przedostatnie słowo.
      - Trzecia półka na pierwszym regale. – powiedziała i zarzuciła nogę na nogę – musisz już zacząć się uczyć, jeśli masz zamiar tu pracować. Za nic cię nie zatrudnię.
      - Zdaję sobie z tego doskonale sprawę! I mam nadzieję, że nie zawiodę pani oczekiwań.
      - Mówisz, jakbym cię tu już przyjęła. Ochłoń chłopcze, długa droga przed tobą.
      Gdy wyszedł z księgarni, postanowił wrócić do domu na piechotę. Stanął jednak jak wryty, gdy ujrzał tabliczkę głoszącą:

Lavender Lane

~

5 komentarzy:

  1. Hahaha, już polubiłam tą staruszkę :D Na żywo nie cierpię ludzi ciekawskich (np.: typu Gerarda, czy możliwe tej pani), ale w opowiadaniach je po prostu ubóstwiam. Cholernie dobrze się czyta takie rzeczy, więc oczywiście wielki plus za dodanie wątku humorystycznego :3
    Rozdział oczywiście świetny, ten Pete też czasem rozwala :P No i nie mogę się doczekać, co zrobi Gerard - pójdzie do Franka, czy może coś zupełnie innego... Także weny życzę, kochana! <3

    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiedziałam, czy przeczytam dzisiaj ten rozdział i skomentowałam poprzedni... Ale ostatecznie stwierdziłam, że w sumie dzisiaj też ten skomentuję, więc wybacz za chaos pod postami w jednym dniu.

    Jestem szczerze ciekawa, czy Gerard wybierze się pod kamienicę na Lavender Lane. Muszę ci powiedzieć, że lubię opisy z tego rozdziału. Nie męczyły mnie, nic nie pominęłam nawet. Taki lekki, swobodny styl :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale Ty ładnie piszesz :). Często mam problemy z długimi opisami, bo mnie nużą, ale Twoje czyta mi się szybko i przyjemnie. Charaktery postaci są ciekawe i dobrze zbudowane, a także sprawiają, że Gee i Frank są intrygujący i tajemniczy. Bardzo lubię takich pokręconych bohaterów odstających od schematu przeciętnego mieszkańca ;). Ciekawe, czy Gerard pójdzie na Lavender Lane.

    Esk

    OdpowiedzUsuń
  4. "Księgarnia pod Dymiącym Piecykiem" wut co to za Hogwart O:

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wiem do końca, dlaczego niektóre rzeczy są napisane kursywą, ale mniejsza z tym. Bardzo dobry rozdział. Te prezenty od Gee miały być chyba w jego mniemaniu głębokie, a tak naprawdę wydają mi się straszne O_o. Gdybym była Frankiem, zaczęłabym się obawiać o moje bezpieczeństwo. Jeden mały błąd: "pisało jedno słowo". Było napisane, Zombies :D. A tak w ogóle, to "coincidence? I think not!" Hahah. Matko, jestem królową sucharów ;_;.
    xoxo Kot

    OdpowiedzUsuń