poniedziałek, 30 września 2013

Chłopiec z Tatuażem. Rozdział Ósmy.

Hej wam, jest mega dziwnie.
Wróciłam do no-life'ów, napisałam dwa rozdziały Chłopca odręcznie w zeszycie podczas mojej nieinternetowości. W ogóle, mam już dobry zarys fabuły i... normalnie aż chce mi się pisać. Mam przed sobą wyzwanie, jakim jest doprowadzenie tego opowiadania do końca. Na początku miało to mieć z 15 części ale... teraz może mieć ponad 20. Zależy jak mi się będzie pisało. I nie wiem czy to powód dla was do radości. A ten rozdział jest póki co chyba najdłuższy.
Co jak co - hejtujcie sobie Gerarda, ale ja go UWIELBIAM <3. Strasznie. Po raz pierwszy tak bardzo lubię jakiegoś własnego bohatera.
Moi bohaterowie nie zachowują się i nie są skonstruowani bez celu - Frank nie bez powodu jest ciotowatą babą, a Gee zaborczym dupkiem - to nie tylko nieumiejętność mojego stylu, ale to potem się przekonacie <3

Piosenka do rozdziału - nie cierpię jej linii melodycznej, jest irytująca i upierdliwa dla mnie. Ale... tekst. Jest bardzo ładny. I pasuje.
Koniec pitolenia.

Arcade Fire - Reflektor

~



Der Junge mit einem Tattoo.
(nie no, taki żarcik na dobry początek, bo wszyscy kochamy niemiecki <3 )




Chłopiec z Tatuażem.
Rozdział Ósmy.




Nie wychodził od kilku dni z domu, a wszystko pamiętał jak przez mgłę. Większość czasu spędzał zakopany pod kołdrą, bądź też siedział na parapecie kuchennego okna. Potrzebował chwili, by ochłonąć i pomyśleć. Przeanalizować wszystko, co stało się na przeciągu ostatnich pięciu lat, chociaż każde wspomnienie raniło go jeszcze bardziej. Plus był jednak taki, że już się uspokoił. Co prawda ciągle był dobity i czuł się jak potrącony kot, ale spokojny. Jak nigdy. Najgorzej jednak było nocami, których nie mógł przespać. Tracił wtedy spokój i opanowanie, miotał się w pościeli, uderzając pięściami w materac. Był zły na samego siebie, do tego stopnia, że w końcu zrobił sobie krzywdę, nie potrafiąc zatrzymać w sobie wszystkich emocji. Wbijał paznokcie w swoje ciało i szarpał, raz za razem, półprzytomny i zrozpaczony. Słaby. Chciał o tym zapomnieć, jednak pulsujący ból z wierzchu prawej dłoni mu o tym przypominał. Zdarł z niej skórę. Wiedział, że już nigdy w życiu tego nie zrobi, że to głupota. Krzywdzenie samego siebie. Jednak pozostanie mu blizna, która będzie wwiercać się w jego podświadomość, ciążyć na nim jak klątwa. Frank, który okazał się słaby. Tchórzliwy. Nie potrafiący poradzić sobie ze swoimi błahymi problemami. Brzydził się siebie.
Porozrzucane fotografie zajmowały większą część podłogi w jego pokoju. Wyciągał je z albumów, oglądał każdą po kolei, czasem zdarzało mu się przy nich płakać. Jednak na swój sposób było mu lepiej, leczył się nimi, chociaż nie zawsze pomagały. Czasem przechodziły przez jego psychikę jak stada malutkich żyletek i kaleczyły to, co jeszcze było w nim dobre. Niektóre wzmacniały go, dawały jakąś nadzieję. Rozmawiał z ludźmi z fotografii, niektóre z nich przytulał, jakby były żywymi postaciami. Wyobrażał sobie, że jest z nimi, przypominał sobie głosy i zapachy, cierpiał i uśmiechał się. Potrzebował kogoś, a miał tylko stare zdjęcia. I naprawdę je kochał.
Nie odbierał telefonów, choć naliczył ich ponad trzydzieści. Nie miał ochoty na rozmowę z nikim, ani z Jeffrey'em, ani tym bardziej z Gerardem. Siedział w swojej małej fortecy, bo chciał być sam. Potrzebował ciszy. Pił tyko herbatę i obserwował ludzi za oknem. Czuł się trochę jak duch, nikt go nie zauważał, a on zauważał każdego. I nikt nie interesował się słoikiem z ziemią, który stał sobie obok latarni, porzucony i czekający albo na zniszczenie, albo na nową szansę.
Nowej szansy nie miał zamiaru dawać mu Frank, tym bardziej osobie, która mu go podarowała. Nie przejmował się już Way'em, przecież jasno dał mu do zrozumienia, co o tym wszystkim myśli. Nie chciał wchodzić w takie relacje, a zwłaszcza z Gerardem. Nie był gotowy.
Piątego dnia swojego niezapowiedzianego urlopu postanowił wrócić do żywych. Wykąpał się, ubrał jakoś bardziej normalnie, zabrał pieniądze i wyszedł z domu. Zdziwił go chłód panujący na zewnątrz. Po chwili przypomniał sobie, że przecież wkrótce przyjdzie zima. Postanowił jeszcze nie odwiedzać baru, spodziewając się nieciekawej reakcji Jeffrey’a, z powodu, że rozpłynął się jak kamfora, nie informując o tym nikogo. Co dziwne, jego pracodawca nie miał w bazie jego adresu, co Frank traktował jak zbawienie. Wypłatę zawsze brał w gotówce, nie sprawiał problemów więc niepełne papiery nigdy nie były problemem. Iero doszedł do wniosku, że teraz pewnie niestety zostanie przyciśnięty.
Udało mu się zamienić parę słów z sympatyczną kasjerką, co nieco podniosło go na duchu. Nie był nią zainteresowany, ale przecież rozmawianie wcale nie musi oznaczać flirtu. Trochę inaczej odebrał to chłopak dziewczyny, który stał w kolejce tuż za Frankiem. Na szczęście Iero potrafił szybko biegać, nie miał ochoty na wdawanie się w bójki. Zmarznięty wrócił do domu i wstawił wodę na herbatę, wyciągnął z szafy najgrubszy sweter i włożył go na siebie, chcąc się szybko rozgrzać. Usłyszał dzwonek do drzwi, przez co lekko się zaniepokoił. Miał nadzieję, że to tylko właściciel przyszedł w sprawie czynszu.
W jego drzwiach stał listonosz, wyciągając w jego stronę podkładkę z kartą potwierdzenia odbioru. Podpisał i zabrał polecony list z coraz gorszymi obawami co do jego zawartości. Nie otwarł go od razu, postanowił najpierw wypić herbatę. Nie było to najlepszym pomysłem, gdyż każdy kolejny łyk przechodził przez jego gardło niczym kawałki gruzu. Odstawił kubek i drżącą ręką sięgnął po kopertę. Rozszarpał ją i wyciągnął list.
Otwarły mu się usta, lecz szybko je zamknął, by przełknąć ślinę.

Na kartce wydrukowane było jedno zdanie, a kartka usiana była brązowo-czerwonymi kleksami.

Takimi, jakie pozostawia kapiąca krew.

Przeczytał tekst po raz kolejny, a słowa obijały się o jego świadomość, niczym uwięziony w klatce tygrys.

Uważaj na truciznę, bo stanie ci się krzywda i to niedługo. Przekonasz się na własnej skórze.

To tylko głupi żart, drugi, bardzo głupi żart. – powtarzał, chcąc się uspokoić. Zdenerwował się, a na jego skórze pojawił się zimny pot. Nie miał pojęcia, jak się zachować. Powinien się bać, czy może raczej nie przejmować się wiadomością? Zaczął głęboko oddychać i nerwowo krążyć po kuchni, szukając odpowiedzi, której nie znał.
Po dłuższej chwili usłyszał kolejny dzwonek a serce w jego piersi zatrzymało się na moment. Podszedł do drzwi, lecz zatrzymał się w pewnej odległości, by w razie czego mieć pole manewru. Jego nogi trzęsły się niemiłosiernie a warga pobielała mu od tego, że od dłuższego czasu mocno ją przygryzał.
Osoba po drugiej stronie nie odpuszczała, cierpliwie maltretowała niewielki przycisk u drzwi, po chwili zmieniając taktykę na donośne walenie pięścią w drzwi.
- Frank, wiem, że tam jesteś, proszę cię otwórz! – usłyszał znajomy, znienawidzony głos, który go tylko rozzłościł. Bał się, a to był TYLKO Gerard. TYLKO. – Frank? Wszystko w porządku?
- Tak, wszystko jest kurewsko w porządku! – ze złością kopnął nogą w stojącą nieopodal torbę. Chwycił się za włosy i uklęknął na ziemi.
- Dostałeś coś? – Gerard starał się brzmieć jak najłagodniej.
- Ta, okres. Daj mi spokój! - burknął niezadowolony.
- Jeffrey mnie do ciebie wysłał. Martwi się, cholera jasna, wszyscy się martwią. Wiem, że masz to w dupie, ja też bym miał. Chcę cię… przeprosić? Nie, to żałosne z mojej strony. I tak byś to olał. Chociaż mogłeś odebrać choć jeden telefon… z resztą, nie wiem… - było słychać, że również osunął się na ziemię.
- Gerard, zdajesz sobie sprawę z tego, że cię nienawidzę? – spytał i westchnął głośno.
- Wiem.
- Wiesz, że nie chcę cię widzieć?
- Wiem. I zgodnie z twoimi chęciami mnie nie widzisz. – zauważył nieco zgryźliwie, co nie było celowe, lecz po prostu leżało w jego naturze.
- I wcale nie muszę z tobą rozmawiać. – chciał, by Gerard sobie poszedł, czując się jednak bezpieczniej z wiedzą, że ktoś oprócz niego tu jest i jest, można powiedzieć, po jego stronie. Bał się tej krótkiej groźby i tego, co obiecywała.
- Ale jednak to robisz. – Way był mistrzem wyprowadzania ludzi z równowagi, lecz Franka nie było w stanie nic ruszyć. Zbyt wiele wszystkiego na raz. Po raz kolejny.
Wepchnął przez szparę pod drzwiami tę przeklętą kartkę i znów zaczął się trząść. Gerard podniósł ją i zaczął oglądać.
 - Nienawidzę cię całym sercem i najchętniej bym cię utopił. – wydeklamował Frank, a jego głos nieco zadrżał. – Dzisiaj dostałem to i wiesz? Boję się, cholernie się boję i Gerry… nie wiem co mam zrobić. – schował twarz w dłoniach i przysunął się bliżej futryny.
Gerard milczał przez moment.
- Mógłbyś to zgłosić na policję… - wymruczał po chwili. – ale ja bym ci radził po prostu uważać, unikać zaułków i tak dalej… Nie wiadomo do czego zdolna jest ta osoba, która ci to wysłała i o co jej dokładnie chodzi. Sprawdzaj co jesz, nie, to głupie. Tu na pewno nie chodzi o coś tak banalnego.
- To jest groźba, prawda? – spytał, choć był świadomy jaka jest odpowiedź. Miał jednak nadzieję, że czarnowłosy odpowie inaczej.
- Tak, to jest groźba. – odpowiedział i oddał kartkę.
- Ktoś mi grozi? – jego głos był jakby zduszony, a to przez to, że hamował ze wszystkich sił atak paniki, który coraz bardziej w nim wzrastał.
- Tak. – potwierdził cierpliwie.
- Wiesz kto to? – spytał, oplatając rękoma kolana. Bujał się delikatnie, niczym dziecko z autyzmem.
- Nie, ale jeśli chcesz, mogę spróbować się dowiedzieć. Nie jestem wcale takim złym detektywem. – Iero nie widział go, mimo to był pewien, że Way się uśmiecha.
Zamilkł na chwilę, zastanawiając się.
- A czego będziesz chciał w zamian? – podniósł się z ziemi i odsunął trochę od drzwi.
- Na razie tylko tego, abyś mi otworzył.

† † †


Siedzieli w kuchni, w milczeniu popijając herbatę. Od momentu, gdy przekroczyli próg domu, Gerard nie odezwał się słowem. Frank próbował opanowywać od czasu do czasu targające nim dreszcze. Jedne powodowały wydarzenia dzisiejszego dnia, drugie echa przeszłości. Iero był spięty i czuł się fatalnie, cisza mu tym razem nie pomagała. Czuł się jak owca, która wpuściła wilka do owczarni. I tak w rzeczywistości było, a Way pasował do tej roli. Drapieżny, dumny i bezczelnie pewny siebie. Arogancki i pragnący tylko swojego dobra, zaspokojenia swoich żądz, taki był w oczach Franka. Był po prostu dupkiem.
Gdy mężczyzna opróżnił swój kubek, oparł się wygodnie i zaczął przeprowadzać swój wywiad.
- Pierwsze, najbardziej oklepane pytanie: masz wrogów? – wyciągnął paczkę papierosów z kieszeni, chcąc zapalić jednego.
- Wydaje mi się, że nie. Staram się żyć cicho, w cieniu. – odpowiedział spokojnie. – Nie pal tutaj. – dodał po chwili.
- W czyim cieniu? – spytał niemal błyskawicznie, z niezadowoleniem chowając paczkę do kieszeni. Zmierzwił ręką włosy, które i tak z powrotem rozsypały mu się na twarz, w nieładzie. Westchnął.
- Nie miałem na myśli nikogo. – Frank był nieco zaskoczony. – Nie łap mnie za słówka.
- Słowa zazwyczaj wybierasz podświadomie, mają one ogromne znaczenie. Obawiaj się tych, co mówią powoli i dokładnie.
- Czyli ciebie. – podsumował Iero i wypił herbatę do końca.
- Może. – uśmiechnął się lekko, lecz po chwili spoważniał. – Wracając, może jednak żyjesz w cieniu kogoś innego? Może tego całego Jeffrey’a? Dobrze się dogadujecie? – dociekał, stresując Franka. Nie za bardzo było mu to na rękę, że chłopak był tak bardzo spięty. Obawiał się, że może to fatalnie wpłynąć na ich opłakane relacje, które szczerze go bawiły. Bywał podłą osobą.
- Jeffrey jest moim jedynym przyjacielem i jest mi jak ojciec. Był przy mnie gdy inni się odwrócili i wyciągnął mnie z bagna, bronił mnie przed krzywdami. – odpowiedział, mocno akcentując wyrazy.
- A kto miałby cię skrzywdzić? – Way rzucał pytaniami z zaskakującą łatwością.
Iero zamilkł, nie wiedząc co odpowiedzieć. Nie był gotowy na to pytanie, z resztą, nie był gotowy na żadne pytania, które jednak zobowiązał się przyjąć. Zawarł swego rodzaju umowę i chcąc nie chcąc, musiał się z niej wywiązywać. Przełknął ślinę, zestresowany.
- Nie tylko określeni ludzie krzywdzą. – powiedział, a Gerard zmarszczył brwi i skinął głową.
- Rozumiem. Czy sądzisz… że… nie wiem jak to zabrzmi, czy sądzisz, że to, co może się zdarzyć, może być podobne do czegoś, co już przeszedłeś? – pochylił się i oparł łokcie na stole. Nie spuszczał wzroku z Franka, uważnie obserwując każdy jego gest, każde drżenie i starał się jak najwięcej wyczytać z tego, co nie było widoczne na pierwszy rzut oka. Chłopak milczał, próbując zamaskować iskrę, która błysnęła w jego oku. Tę iskrę przesiąkniętą przerażeniem.
- Nie… nie wydaje mi się. - zadrżał lekko.
- Wiem, że zostałeś kiedyś… skrzywdzony. Nie wiem jak dokładnie, ale wiem, że ktoś zrobił ci coś złego. – próbował być delikatny, lecz średnio mu to wychodziło.
- Gerard. – powiedział ostro, jego mięśnie się spięły a panika jakby zanikła – To już jest moja sprawa, moje wspomnienia. Jeśli to faktycznie ma związek z tamtym… incydentem, to wiedz, że wiem jak się obronić. To znane zło, analizowane już zbyt wiele razy.
- Jak wolisz. Ale wiedz, że cokolwiek powiesz, zostanie tylko w twojej – położył palec na czole Franka a następnie przeniósł go na własną skroń - i mojej głowie.
- Właśnie tego się obawiam. – westchnął zrezygnowany chłopak i wstał z miejsca, mając zamiar zacząć zmywać. Chciał czymś zająć ręce.
Gerard cały czas przyglądał mu się z boku, zamyślony. Chłonął jego sylwetkę, obserwował drobne dłonie uwijające się wśród piany. Przestał analizować problem, na rzecz obserwacji wychudłego ciała, które nawet w paskudnym swetrze miało coś przyciągającego. Nie zauważył tego wcześniej, albo przynajmniej nie przywiązywał do tego takiej wagi. Lubił Franka. Na swój sposób lubił też jego ciało. Gdy Iero skończył wycierać kubki, oderwał się z marzeń, szukając kolejnego pytania.
- Może masz jakieś skojarzenia, przypuszczenia, jakieś wolne myśli, które naszły cię i nachodzą, gdy pomyślisz o tym liście? - spytał, a Frank znów usiadł naprzeciwko niego. Miał ładne, duże oczy, nadające twarzy dziecięcego wyglądu. Gerard uśmiechnął się, gdy to sobie uświadomił.
Chłopak milczał, opierając się na stoliku.
- Plamy wyglądają jakby były zrobione krwią. Zastanawia mnie, czy to krew ludzka czy zwierzęca, czy może jakieś artystyczne narzędzie. – powiedział po chwili namysłu.
- Dobre. Jednak dochodzenie do tego byłoby męczące i bezcelowe. Coś jeszcze?
- Nie, to chyba wszystko. – Spojrzał za okno, na zewnętrznym parapecie spacerował sobie brązowawy gołąb, stukając szponami w metal. Uśmiechnął się słabo.
- Chcesz mi coś jeszcze powiedzieć? – spytał, a w jego głosie zabrzmiała troska, co zdziwiło Franka.
- Nie… już dość się nagadaliśmy. – stwierdził ostro, znów przybierając odpychającą postawę.
- Zatem, jeśli chcesz, pójdę już. – wstał z krzesła i skierował się w stronę wyjścia. Zatrzymał się jednak w pół kroku – Masz jakąś broń? Umiesz się bronić?
- Umiem się bić. – odpowiedział Frank i strzyknął kostkami u rąk.
Gerard uśmiechnął się szeroko.
- To do zobaczenia Franku. Dziękuję za rozmowę.


~
Uwięziony w wiązce, w wiązce światła
Samotny w ciemności, ciemności w bieli
Zakochaliśmy się w sobie, stojąc samotnie na scenie
W wieku refleksji

Pomiędzy nocą, nocą a świtem
Pomiędzy królestwem, żyjących i umarłych
Jeśli to niebo
Nie wiem po co istnieje
Jeśli nie mogę Cię tam znaleźć
Nie obchodzi mnie to

Myślałem, że odnalazłem drogę aby wejść do środka
To tylko odbicie (to tylko odbicie)
Myślałem, że odnalazłem łącznik
To tylko odbicie (to tylko odbicie)

Teraz, sygnały które wysłaliśmy znowu są odbijane
Ciągle jesteśmy połączeni, ale czy jesteśmy chociaż przyjaciółmi?
Zakochaliśmy się kiedy miałem dziewiętnaście lat
I byłem wpatrzony w ekran

Pomiędzy nocą, nocą a świtem
Pomiędzy królestwem, żyjących i umarłych
Jeśli to niebo
To potrzebuję czegoś więcej
Tylko miejsca w którym mógłbym być sam
Bo jesteś moim domem


~ Arcade Fire - ,,Reflektor''

środa, 18 września 2013

Szczęściarz - czyli opowiadanie o Małym, Różowym Niedźwiadku

PANIE I PANOWIE, RZYGAMY TĘCZĄ!
OTO OPOWIADANIE PT.

SZCZĘŚCIARZ


(pisane na lekcję polskiego, jako bunt pt. nie mam zamiaru pisać czegoś trudnego i inteligentnego, może byź sporo błędów)

(jeśli nie lubisz dziecinnych, prostych, banalnych, bajkowych opowiastek, nie czytaj tego)

(jeśli jesteś tu nowy, też zerknij na coś innego, ^ spis treści)


Dawno temu na wyspie zwanej Kocim Ogonem żył sobie Mały, Różowy Niedźwiadek. Ów niedźwiadek bardzo lubił wybierać się na długie wycieczki po wyspie, szukając przygód. Pewnego razu zawędrował aż pod Orlą Skałę, która była bardzo wysoką i stromą górą. Miś zawsze marzył o tym, by na nią wejść. Na jej szczycie bowiem, według legendy, ukryty był skarb, który bardzo ciekawił zwierzaka. Miał jednak za małe łapki, by móc pokonać skały, z których zbudowana była ścieżka. Usiadł więc na jednym z kamieni i westchnął z goryczą.
- Nigdy nie uda mi się wejść na górę. Choćbym nie wiem jak bardzo się starał, to nigdy nie zdobędę skarbu z Orlej Skały! – powiedział na głos do siebie i zaczął chlipać.
Nagle usłyszał, że coś przedziera się przez gęstwinę. Przestraszył się, lecz po chwili zobaczył chłopaka z plecakiem na plecach. W dłoni trzymał kij, na którym podpierał się od czasu do czasu. Zauważył płaczącego niedźwiadka, więc podszedł do niego i ukucnął, gdyż był o wiele wyższy od zwierzątka.
- Dlaczego płaczesz, Mały, Różowy Niedźwiadku? – spytał i wyciągnął z kieszeni chusteczkę. Podał ją misiowi, ten zaś przyjął ją z wdzięcznością.
- Bo nigdy nie wejdę na Orlą Skałę. – odpowiedział, smarkając nos. – Mam za małe łapki!
Wędrowiec zamyślił się i podrapał po nosie.
- Bardzo chciałbyś wejść na tę stromą górę? –zadał kolejne pytanie, wzdychając ciężko.
- O tak, o tak! – wykrzyknął mały misiek.
- Zatem wejdę z tobą na górę, chociaż nie ona była moim celem. – odpowiedział wspaniałomyślnie i posadził sobie niedźwiadka na ramionach. Ten zaś chwycił się mocno, lecz z niedowierzaniem. Miał wejść na swoją wymarzoną górę, ta myśl napełniała go podnieceniem. ,,Inne niedźwiedzie będą mi zazdrościć, że to ja znajdę skarb, o jakim one nawet nie śniły!’’ – powiedział do siebie.
Zaczęli powolną wędrówkę na szczyt. Chłopak musiał odłożyć swój kij, bo wspinanie się na Orlą Skałę wymagało wolnych rąk, by móc się podciągać w górę na wystających kamieniach. Na początku było im łatwo, ścieżka była prosta i przyjemna, lecz im wyżej szli tym bardziej strome były skały i wiał mocniejszy wiatr. Przerażony miś zamknął oczy i mocniej zacisnął łapki na wędrowcu, który z trudem pokonywał kolejne metry. Raz potknęli się i niedźwiadek zleciał z ramion chłopaka, lecz ten w porę go złapał.
W końcu jednak dotarli na górę, zmęczony wędrowiec usiadł na szczycie i ściągnął niedźwiadka z ramion. Przed nimi roztaczał się widok na całą Kocią Wyspę, która teraz tonęła w blasku zachodzącego słońca. Miś zaczął rozglądać się dookoła.
- Nigdzie nie widzę skarbu. –  powiedział trochę zasmucony. ,,Stara legenda kłamała! Oszukano mnie!’’ awanturował się w sobie.
Wędrowiec uśmiechnął się i położył, tak by móc widzieć niebo nad swoją głową.
- Wiesz, Mały, Różowy Niedźwiadku, w życiu najcenniejsze skarby najczęściej wyglądają zupełnie nie tak, jak byśmy się tego spodziewali. –odpowiedział, a Mały, Różowy Niedźwiadek właśnie znalazł swój skarb.

A był nim nowy przyjaciel.






Bo nawet Zombies Detonator ma zapotrzebowanie na cukier w swoim życiu i nie może pisać tylko smętów ;_;. Żywcem spisane z zeszytu, więc wybaczcie za składnię, logikę i słownictwo.

poniedziałek, 16 września 2013

Tylko Chwilę. Wersja Druga.

To jest opowiadanie, które poprawiłam i zdecydowałam, że wstawię. Pierwszą wersję znajdziecie tu: http://the-way-to-the-morgue.blogspot.com/2012/10/tylko-chwile-one-shot.html
Mam zamiar popoprawiać niektóre ze starych opowiadań, np. Requiem by było nieco lepsze. Odrestaurować je.
Ósmy rozdział pojawi się za jakieś dwa tygodnie, Cry pojawi się wtedy, kiedy postanowię zebrać wszystkie bohomazy z mojego brudnopisu. A jest to zadanie niełatwe.
I w ogóle... ostatnio jest tak fajnie <3
Mam nadzieję że... będzie wam się podobać ta wersja. Dla mnie jest lepsza.
Wielkie podziękowania dla Pigosa, który mi to zbetował <3 <3 <3

Z OKAZJI ROKU SZKOLNEGO ~


~

Ile jesteś wstanie obiecać za….
Tylko Chwilę





- ...Gerard! - usłyszał swoje imię, po czym ktoś nagle uderzył dłońmi w jego ławkę. Podskoczył, zdezorientowany i wybity z sennego transu.  – Słuchałeś tego, co przed chwilką wyjaśniałem?
- Nie, panie profesorze. - odpowiedział Way bez ogródek. Nauczyciel zmarszczył gniewnie brwi, zniżył się, by jego oczy znalazły się na poziomie oczu ucznia. Zgromił chłopaka wzrokiem, jednak na marne, gdyż nie potrafił opanować błąkającego się na ustach uśmiechu.
- Zatem czuj się zaszczycony, że specjalnie dla ciebie zostanę po lekcjach i dopilnuję, że będziesz znał doskonale omawiane wzory. Tak, że jakbym cię obudził o trzeciej nad ranem, to byś mi je wyśpiewał na melodię ,,Wśród nocnej ciszy’’. - pozostali uczniowie zaśmiali się. Profesor Iero był jednym z niewielu nauczycieli, których uczniowie naprawdę lubili. Wszyscy przepadali za fizyką. Niski, czarnowłosy mężczyzna, wiecznie chodzący w bluzkach z długim rękawem. Przysłaniały bowiem one znaki z dawnego życia owego człowieka, z którym to skończył.
- Tak jest, proszę pana profesora. - chłopak przytaknął, starając się, by nie uzewnętrznić żadnych swoich emocji, które targały jego myślami.
- Zatem reszta może się spakować, dzisiaj macie już spokój. Na pracę domową macie do dokończenia pozostałe podpunkty z zadania czwartego. – powiedział, lecz uczniowie już go nie słuchali, pochłonięci pakowaniem swoich plecaków. - Way usiądź sobie wygodnie, bo posiedzisz tu jeszcze trochę. - Fizyk zaczął zmazywać tablicę.
Pozostali licealiści, nieco hałaśliwie, ale szybko wyszli z klasy i rozeszli się, każdy w swoją stronę. Lekcja fizyki z panem Franklinem Iero była ich ostatnią tego dnia. Ten zaś usiadł na biurku, w dodatku po turecku, bez ceregieli opierając na blacie znoszone tenisówki. Wyraz jego twarzy zmienił się na nieco bardziej poważny. Westchnął.
- Gerry, powiedz mi. Co się z tobą dzieje? Jestem przecież twoim wychowawcą. – nauczyciel spojrzał pobłażliwie na ucznia, który powoli zaczynał się coraz bardziej spinać.
- Myślałem, że mieliśmy powtarzać fizykę… - mruknął, starając się oddalić niewygodny temat.
- Nie do końca chodzi o to. Ostatnio na lekcjach jesteś albo zupełnie nieobecny, albo rysujesz coś w swoim zeszycie. Ja rozumiem, że fizyka, chociaż jest cudowna to ciebie nie kręci, ale nie możesz jej zlewać. Na innych lekcjach podobno zachowujesz się podobnie  – zrobił krótką pauzę. - Jeśli coś cię męczy, możesz mi powiedzieć.
Gerard pokiwał głową, starając się nie patrzeć na nauczyciela. To wszystko było dla niego zbyt krępujące, zbyt… osobiste. Spojrzenie prosto w oczy było nie na miejscu. Pan Iero zszedł z biurka i przykucnął przy jego stoliku, tak, by móc jednak nawiązać kontakt wzrokowy. Nie miał wyjścia, więc  dał się przejrzeć miodowym tęczówkom. One go znały i on znał je. Właśnie jego spojrzenie zdradziło wszystko, co chciał zataić.
- Ktoś cię skrzywdził? - spytał, modulując swój głos tak, by brzmiał jak najdelikatniej.
Gerard pokręcił energicznie głową i odwrócił wzrok. Czuł się zmęczony tą całą sytuacją, zrobiło mu się gorąco i czuł, że jego koszula od mundurka nasiąka potem.
- Wiesz, że możesz mi zaufać i cokolwiek powiesz, nikt inny się o tym nie dowie?
- Wiem, proszę pana. – próbował przywrócić sobie spokój, opanować tańczące hormony i stres.
- Nie mów mi per pan, formalnie skończyliśmy zajęcia. Frank, po prostu Frank. – czuł całe napięcie, pod jakim znajdował się jego uczeń, chciał je przełamać. Znał Gerarda dobrze, znał takie dzieci jak on.  Takie dzieci nie miały przyjaciół. Starał się je wspierać, pomagać im, wiedząc, jak bardzo jest to ważne. Way musiał w końcu pęknąć, mur jaki stworzył wokół siebie musiał zostać zburzony. Zbyt wiele napięcia niszczyło, Iero zdawał sobie bardzo dobrze z tego sprawę. – Może… może dręczy cię coś… delikatniejszego?
- Co masz na myśli? – spytał, dziwnie się czując bez ciągłego dodawania słowa ‘pan’ w każdym zdaniu, jednak odrobinę lepiej.
- No wiesz… - przewrócił znacząco oczyma. – Chodzi mi o to, czy może nie jesteś zakochany.
Gerardowi stanęła gula w gardle, a mięśnie spięły się gwałtownie. To wystarczyło, by został przejrzany. Nie było sensu, by kłamał.
- Tak, jestem od bardzo dawna zakochany. – suchość w przełyku stała się nagle nie do wytrzymania. Przełknął ślinę, czekając na reakcje nauczyciela.
Ten zaś uśmiechnął się radośnie, jego nastrój był zupełnie odmienny od humoru Way’a, który sięgnął dna. Nie widział w tym nic radosnego.
- Jest tego warta? Wie o tym, że ją kochasz? – czuł się o wiele lepiej zdając sobie sprawę, że nie chodzi o coś poważniejszego i niebezpieczniejszego.  Z czegoś takiego, jak zadurzenie miłosne dało się wyjść i to bez szwanku. Gerard był bezpieczny.
- Tak byłoby prościej, ale… to nie jest ona. – wypalił i wziął głęboki wdech. Zdawało mu się, że podczas tej rozmowy w ogóle nie oddychał.
- Rozumiem… to też nie jest źle. Będzie dobrze, Gerry. - Wpakował się na bardzo delikatny grunt, lecz nie czuł się niekomfortowo. Znał ten temat. – Pewnie studiowanie jego sylwetki zajmuje ci tyle czasu, że musisz poświęcać na to czas na lekcji i rysować w zeszycie? Wiesz, po zajęciach twoje rysunki mogłyby być równie dobre, jeśli nie lepsze niż te szkolne. – wrócił do pierwszego tematu, próbując podroczyć się z uczniem. – A on… jest też… no wiesz. – znów przewrócił znacząco oczyma. Gerard uśmiechnął się, zdając sobie sprawę z tego, że wyglądało to całkiem zabawnie.
Po chwili spoważniał i zamyślił się. Serce łomotało mu w piersi i nie potrafił opanować czerwonego koloru, który na dobre zagościł na jego twarzy.
- Nie wiem, czy… też woli facetów. – powiedział, ostrożnie dobierając słowa. Ściskał rękaw swojej marynarki, miętosząc go w dłoni. Gdy był w niekomfortowej sytuacji pierwszą rzeczą jaką robił, to szukał zajęcia dla rąk. To zawsze go nieco uspokajało. - Chyba mógłby być bardziej biseksualistą.
- Spróbuj z nim porozmawiać w takim razie, ale pamiętaj, że przyjaźń zawsze musi być w pierwszej kolejności. Bez niej miłość bywa wybrakowana. – wstał i usiadł na stoliku Gerarda, gdyż od kucania zdrętwiały mu nogi. Uśmiechał się delikatnie, rozluźniony.
- Mówi, że jest przyjacielem, ale… to trochę inny rodzaj przyjaźni. - Gerard mówił powoli, patrząc w podłogę. Starał się, by jego czarne włosy zasłaniały mu twarz. - Rozmawiam z nim. Dużo. W każdy poniedziałek, środę i czwartek.
 - Przyprowadź go do  Rock’n’rolls Coffe, mają fajne koncerty w piątki. Podobają się nawet tym, którzy muzyki na co dzień nie słuchają. – próbował rozładować  atmosferę, która zrobiła się nad wyraz gęsta dla młodego Waya. Ten rzadko otwierał się przed kimkolwiek, Frank bardzo cenił to, że uczeń mu tak mocno zaufał.
- On na nie przychodzi. Nie zawsze, ale czasem go widuję.
- Więc macie już wspólny grunt do rozmów. Kochasz muzykę, prawda? – Gerard podniósł w końcu głowę, by móc po prostu obserwować swojego nauczyciela, którego wzrok utkwiony był w suficie.
- Tak, jest wspaniała. – pokiwał głową, a pan Iero uśmiechnął się szeroko.
- Człowiek kochający muzykę to wrażliwy człowiek, naprawdę. Jeśli obiekt twych westchnień odwzajemni twoje uczucie, to masz wielkie szczęście. Jest on muzykiem? Gra na czymś? – dociekał, czując, że Gerard odrobinę się rozluźnił.
- Był muzykiem… znaczy, ciągle jest, w głębi siebie. – zamilkł, zbierając słowa i układając je w zdania. - Ale przestał grać, zajął się czymś innym, sądzę jednak, że tęskni za grą.
Mężczyzna westchnął. Przekręcił delikatnie głowę i zamyślił się.
- Byłem na jego koncercie, kiedy byłem o wiele młodszy. – ciągnął dalej, popchnięty jakimś impulsem.  - Przestraszyłem się go. Był… pełen energii, taki żywy. Biegał po scenie i krzyczał, był niczym pan i władca – przerwał na moment, próbując poukładać wszystkie wspomnienia, które do niego wróciły - Kamizelka, biała koszula i czerwony krawat. Rękawiczki bez palców. Tak był ubrany. Na początku nie przepadałem za nim, w jakiś sposób mnie przerażał, bo był nieopanowany. Nie dało się go wpasować w szablony, zdziczały i nieokiełznany żywioł.  Dwa lata temu widziałem nagranie z tego samego koncertu. I się zakochałem. – skończył mówić i odetchnął głęboko. Słowa pulsowały w jego czaszce, trzęsły mu się z nerwów dłonie.
Iero miał przeczucie, że czegoś nie wyłapał między słowami chłopaka. Że coś mu uciekło, jakiś szczegół. Widząc jednak stan, w jakim się znajdował chłopak, wolał nie prosić, by powtórzył jeszcze raz to, co powiedział. Pokiwał tylko ze zrozumieniem głową, jednak gdy chciał coś powiedzieć, Gerard odezwał się jeszcze raz:
 - Dlaczego pan nie wie kto to? Nie pamięta pan go? – nerwowo zmierzwił ręką włosy. Nie zdążył powstrzymać swojego języka przed wypowiedzeniem tych słów. Pewna jego część była zdenerwowana.
- Mam problem z przypomnie… - zamilkł i zbladł. Dotarło do niego to, co skryte było między wersami. Oniemiał. Że też tego nie zauważył. Nie zorientował się, że fakt, że został tak dopuszczony do wnętrza chłopaka miał swoje drugie dno. Jak mógł dopuścić, że stało się coś takiego. Był nauczycielem fizyki, a ta sytuacja wymagała sprawnego myślenia i sporej dozy logiki. Musiał coś zrobić, jakoś zareagować. Jeśli by teraz wyszedł, mogło by być tylko gorzej. Nie chciał zranić swojego ucznia, który był dla niego niemalże przyjacielem. Zrobiło mu się gorąco, a język nie chciał powiedzieć niczego sensownego. Zrobił kilka głębokich wdechów i zmierzwił ręką włosy.
- To może ja-ja już p-pójdę… - jąkał się młody Way i również stracił kolory. Cieszył się, że siedzi, bo gdyby nie krzesło, jego miękkie nogi nie pozwoliłyby mu ustać. Odwrócił wzrok i zaczął pakować piórnik do torby.
- Nie, Gerry. Zostań. – odparł Fizyk z powagą w głosie. Chwycił twarz ucznia w dłonie, by zmusić go do patrzenia prosto w swoje oczy. Powoli zaczął mówić. - Ja już nie jestem tamtą osobą, w której się zakochałeś. Jestem starszy. Jestem twoim nauczycielem. Tamtego Franka nie ma.
- Powiedział pan, że mogę panu powiedzieć wszystko, a pan mi pomoże. Więc proszę pana o pomoc. Chcę, by… – spuścił wzrok, nie był w stanie utrzymać ciężaru spojrzenia - by tamten chłopak odwzajemnił moje uczucie, bo… ja go po prostu kocham, jak nikogo innego. Jak nikogo nigdy.
- Wiesz... Nie mam pojęcia, jak ci pomóc. – westchnął ciężko, chcąc jednak jakoś wywiązać się z obietnicy. Zawsze dotrzymywał obietnic. - On nie zna uczuć. Tylko wtedy gdy gra na gitarze, pokazuje coś z głębi siebie. Ciężko było z nim żyć, dlatego odszedł. Dlatego go nie ma. Nie chciał być problemem.
- Nie byłby nim… ja bym go kochał, nie potrafię… nie potrafię normalnie funkcjonować, to stało się obsesją. On jest idealny, wspaniały. Oddałbym wszystko za choćby i chwilę z nim, choćby moment. – był po prostu smutny i zawiedziony, mówił jednak szybko i ekspresywnie. Pomimo to z  jego głosu biło gorzkie rozczarowanie przepełnione swego rodzaju cierpieniem. Bo istotnie, pewna jego część cierpiała. A przez tą część cierpiało i całe ciało.
- Może wrócić na chwilę… - zaryzykował nauczyciel.  - Tylko na chwilę. I on z tobą nigdy nie będzie, a ty nie będziesz z nim. Musisz zamknąć ten rozdział, Gerry. Zrobisz to? Znajdziesz sobie inną miłość?
- Nie chcę innego uczucia. To miłość, ta miłość jest… chora i idealna. - odpowiedział i znów spojrzał w miodowe tęczówki. Spodziewał się ujrzeć w nich złość, lecz jedyną rzeczą jaką dostrzegł było zrozumienie i ciepło, które spowodowało, że resztka sił opuściła jego ciało. Utonął we spojrzeniu, zadrżał.
- Możesz dostać tylko chwilę. Tylko. Nic więcej. – był skupiony, obawiał się tego, co mogło się stać.
Gerard westchnął ciężko, czuł, że w jego kanalikach gromadzą się ciężkie łzy. Zatrzymał je, nie chcąc, by wydostały się na zewnątrz. Był rozczarowany.
- Chcę tej chwili. – oświadczył, niemalże uroczyście. – Chcę, by mnie dostrzegł.
- Zamknij oczy i… nie otwieraj. Dostrzeże cię, a potem zniknie już na zawsze i będziesz musiał żyć dalej. Uczyć się. Rysować, śpiewać…on kochał sztukę. W destrukcyjny sposób. Kochał siłę, więc i ty bądź silny. Postaraj się uznać to za koniec, szczęśliwy koniec. – ściszył głos, mówił prawie szeptem, a Gerard po prostu nie wytrzymał i pozwolił łzom wydostać się na zewnątrz. Frank starł je kciukiem, najczulej, jak tylko potrafił. – Zamknij oczy, Gerardzie. – poprosił, a Way posłusznie wykonał polecenie.
Poczuł ciepły oddech na swojej twarzy, przez co przeszedł go przyjemny dreszcz, a potem uczucie nosa, który otarł się o jego nos. Złączone, niemalże agresywnie, wargi prawie doprowadziły go do orgazmu. Przestał oddychać na tę chwilę, chciał, by ona trwała wiecznie. Chciał zapamiętać każdy szczegół. Wyobrażał sobie, że właśnie całuje tamtego chłopaka, tego perfekcyjnego szaleńca ze sceny. Czuł się szczęśliwy i smutny jednocześnie, pełen skrajności. W końcu wyczuł pustkę, poruszył wargami, rozpaczliwie szukając tych drugich, lecz ich nie znalazł. Otworzył oczy i napotkał wzrok nauczyciela. Przytulił się do dłoni, która wciąż przytknięta była do jego policzka. Była cudownie ciepła i taka prawdziwa.
- Kazałem zamknąć oczy, nie musiałeś nie oddychać. - zaśmiał się krótko nauczyciel, spokojny i uśmiechnięty jak zawsze.
Gerard mu odpowiedział, ni to śmiejąc się, ni to płacząc. Wiedział co się stało i zdawał sobie sprawę z tego, że będzie to pamiętać jeszcze przez długi czas, jeśli nie do końca życia. Powoli wstał z krzesła, na drżących nogach, a Frank zabrał swoje dłonie z jego ciała. Way poczuł pustkę, która go ukłuła. Nie wiedział, czy kiedykolwiek jeszcze poczuje coś takiego.
- Będę za nim tęsknił. – wyszeptał i powoli skierował się w stronę wyjścia, ze spuszczoną głową.
- On za tobą też. - zapewnił go nauczyciel, wciąż siedząc na ławce. - Tylko nie zapomnij o tym, co obiecałeś.
- Nie zapomnę. Nigdy. – wyszedł z klasy i pobiegł w stronę wyjścia. Dostrzegł tylko, jak jego autobus odjeżdża w wytyczoną drogę. Spojrzał w stronę okien od klasy fizycznej. Nie dostrzegł w nich niczyjej sylwetki. To nieco podniosło go na duchu.




~

Wiecie? Znalazłam wspaniałych ludzi.