Wróciłam do no-life'ów, napisałam dwa rozdziały Chłopca odręcznie w zeszycie podczas mojej nieinternetowości. W ogóle, mam już dobry zarys fabuły i... normalnie aż chce mi się pisać. Mam przed sobą wyzwanie, jakim jest doprowadzenie tego opowiadania do końca. Na początku miało to mieć z 15 części ale... teraz może mieć ponad 20. Zależy jak mi się będzie pisało. I nie wiem czy to powód dla was do radości. A ten rozdział jest póki co chyba najdłuższy.
Co jak co - hejtujcie sobie Gerarda, ale ja go UWIELBIAM <3. Strasznie. Po raz pierwszy tak bardzo lubię jakiegoś własnego bohatera.
Moi bohaterowie nie zachowują się i nie są skonstruowani bez celu - Frank nie bez powodu jest ciotowatą babą, a Gee zaborczym dupkiem - to nie tylko nieumiejętność mojego stylu, ale to potem się przekonacie <3
Piosenka do rozdziału - nie cierpię jej linii melodycznej, jest irytująca i upierdliwa dla mnie. Ale... tekst. Jest bardzo ładny. I pasuje.
Koniec pitolenia.
Arcade Fire - Reflektor
~
Der Junge mit einem Tattoo.
(nie no, taki żarcik na dobry początek, bo wszyscy kochamy niemiecki <3 )
Chłopiec z Tatuażem.
Rozdział Ósmy.
Nie wychodził od kilku
dni z domu, a wszystko pamiętał jak przez mgłę. Większość czasu spędzał
zakopany pod kołdrą, bądź też siedział na parapecie kuchennego okna.
Potrzebował chwili, by ochłonąć i pomyśleć. Przeanalizować wszystko, co stało
się na przeciągu ostatnich pięciu lat, chociaż każde wspomnienie raniło go
jeszcze bardziej. Plus był jednak taki, że już się uspokoił. Co prawda ciągle
był dobity i czuł się jak potrącony kot, ale spokojny. Jak nigdy. Najgorzej jednak
było nocami, których nie mógł przespać. Tracił wtedy spokój i opanowanie,
miotał się w pościeli, uderzając pięściami w materac. Był zły na samego siebie,
do tego stopnia, że w końcu zrobił sobie krzywdę, nie potrafiąc zatrzymać w
sobie wszystkich emocji. Wbijał paznokcie w swoje ciało i szarpał, raz za
razem, półprzytomny i zrozpaczony. Słaby. Chciał o tym zapomnieć, jednak
pulsujący ból z wierzchu prawej dłoni mu o tym przypominał. Zdarł z niej skórę.
Wiedział, że już nigdy w życiu tego nie zrobi, że to głupota. Krzywdzenie
samego siebie. Jednak pozostanie mu blizna, która będzie wwiercać się w jego
podświadomość, ciążyć na nim jak klątwa. Frank, który okazał się słaby.
Tchórzliwy. Nie potrafiący poradzić sobie ze swoimi błahymi problemami.
Brzydził się siebie.
Porozrzucane fotografie
zajmowały większą część podłogi w jego pokoju. Wyciągał je z albumów, oglądał
każdą po kolei, czasem zdarzało mu się przy nich płakać. Jednak na swój sposób
było mu lepiej, leczył się nimi, chociaż nie zawsze pomagały. Czasem
przechodziły przez jego psychikę jak stada malutkich żyletek i kaleczyły to, co
jeszcze było w nim dobre. Niektóre wzmacniały go, dawały jakąś nadzieję.
Rozmawiał z ludźmi z fotografii, niektóre z nich przytulał, jakby były żywymi
postaciami. Wyobrażał sobie, że jest z nimi, przypominał sobie głosy i zapachy,
cierpiał i uśmiechał się. Potrzebował kogoś, a miał tylko stare zdjęcia. I
naprawdę je kochał.
Nie odbierał telefonów,
choć naliczył ich ponad trzydzieści. Nie miał ochoty na rozmowę z nikim, ani z Jeffrey'em,
ani tym bardziej z Gerardem. Siedział w swojej małej fortecy, bo chciał być
sam. Potrzebował ciszy. Pił tyko herbatę i obserwował ludzi za oknem. Czuł się
trochę jak duch, nikt go nie zauważał, a on zauważał każdego. I nikt nie
interesował się słoikiem z ziemią, który stał sobie obok latarni, porzucony i
czekający albo na zniszczenie, albo na nową szansę.
Nowej szansy nie miał
zamiaru dawać mu Frank, tym bardziej osobie, która mu go podarowała. Nie
przejmował się już Way'em, przecież jasno dał mu do zrozumienia, co o tym
wszystkim myśli. Nie chciał wchodzić w takie relacje, a zwłaszcza z Gerardem.
Nie był gotowy.
Piątego dnia swojego
niezapowiedzianego urlopu postanowił wrócić do żywych. Wykąpał się, ubrał jakoś
bardziej normalnie, zabrał pieniądze i wyszedł z domu. Zdziwił go chłód
panujący na zewnątrz. Po chwili przypomniał sobie, że przecież wkrótce
przyjdzie zima. Postanowił jeszcze nie odwiedzać baru, spodziewając się
nieciekawej reakcji Jeffrey’a, z powodu, że rozpłynął się jak kamfora, nie
informując o tym nikogo. Co dziwne, jego pracodawca nie miał w bazie jego
adresu, co Frank traktował jak zbawienie. Wypłatę zawsze brał w gotówce, nie
sprawiał problemów więc niepełne papiery nigdy nie były problemem. Iero doszedł
do wniosku, że teraz pewnie niestety zostanie przyciśnięty.
Udało mu się zamienić
parę słów z sympatyczną kasjerką, co nieco podniosło go na duchu. Nie był nią
zainteresowany, ale przecież rozmawianie wcale nie musi oznaczać flirtu. Trochę
inaczej odebrał to chłopak dziewczyny, który stał w kolejce tuż za Frankiem. Na
szczęście Iero potrafił szybko biegać, nie miał ochoty na wdawanie się w bójki.
Zmarznięty wrócił do domu i wstawił wodę na herbatę, wyciągnął z szafy
najgrubszy sweter i włożył go na siebie, chcąc się szybko rozgrzać. Usłyszał
dzwonek do drzwi, przez co lekko się zaniepokoił. Miał nadzieję, że to tylko
właściciel przyszedł w sprawie czynszu.
W jego drzwiach stał
listonosz, wyciągając w jego stronę podkładkę z kartą potwierdzenia odbioru.
Podpisał i zabrał polecony list z coraz gorszymi obawami co do jego zawartości.
Nie otwarł go od razu, postanowił najpierw wypić herbatę. Nie było to
najlepszym pomysłem, gdyż każdy kolejny łyk przechodził przez jego gardło
niczym kawałki gruzu. Odstawił kubek i drżącą ręką sięgnął po kopertę. Rozszarpał
ją i wyciągnął list.
Otwarły mu się usta,
lecz szybko je zamknął, by przełknąć ślinę.
Na kartce wydrukowane
było jedno zdanie, a kartka usiana była brązowo-czerwonymi kleksami.
Takimi, jakie
pozostawia kapiąca krew.
Przeczytał tekst po raz
kolejny, a słowa obijały się o jego świadomość, niczym uwięziony w klatce
tygrys.
Uważaj na truciznę, bo
stanie ci się krzywda i to niedługo. Przekonasz się na własnej skórze.
To tylko głupi żart,
drugi, bardzo głupi żart. – powtarzał, chcąc się uspokoić.
Zdenerwował się, a na jego skórze pojawił się zimny pot. Nie miał pojęcia, jak
się zachować. Powinien się bać, czy może raczej nie przejmować się wiadomością?
Zaczął głęboko oddychać i nerwowo krążyć po kuchni, szukając odpowiedzi, której
nie znał.
Po dłuższej chwili
usłyszał kolejny dzwonek a serce w jego piersi zatrzymało się na moment.
Podszedł do drzwi, lecz zatrzymał się w pewnej odległości, by w razie czego
mieć pole manewru. Jego nogi trzęsły się niemiłosiernie a warga pobielała mu od
tego, że od dłuższego czasu mocno ją przygryzał.
Osoba po drugiej
stronie nie odpuszczała, cierpliwie maltretowała niewielki przycisk u drzwi, po
chwili zmieniając taktykę na donośne walenie pięścią w drzwi.
- Frank, wiem, że tam
jesteś, proszę cię otwórz! – usłyszał znajomy, znienawidzony głos, który go
tylko rozzłościł. Bał się, a to był TYLKO Gerard. TYLKO. – Frank? Wszystko w
porządku?
- Tak, wszystko jest
kurewsko w porządku! – ze złością kopnął nogą w stojącą nieopodal torbę.
Chwycił się za włosy i uklęknął na ziemi.
- Dostałeś coś? –
Gerard starał się brzmieć jak najłagodniej.
- Ta, okres. Daj mi
spokój! - burknął niezadowolony.
- Jeffrey mnie do
ciebie wysłał. Martwi się, cholera jasna, wszyscy się martwią. Wiem, że masz to
w dupie, ja też bym miał. Chcę cię… przeprosić? Nie, to żałosne z mojej strony.
I tak byś to olał. Chociaż mogłeś odebrać choć jeden telefon… z resztą, nie
wiem… - było słychać, że również osunął się na ziemię.
- Gerard, zdajesz sobie
sprawę z tego, że cię nienawidzę? – spytał i westchnął głośno.
- Wiem.
- Wiesz, że nie chcę
cię widzieć?
- Wiem. I zgodnie z
twoimi chęciami mnie nie widzisz. – zauważył nieco zgryźliwie, co nie było
celowe, lecz po prostu leżało w jego naturze.
- I wcale nie muszę z
tobą rozmawiać. – chciał, by Gerard sobie poszedł, czując się jednak
bezpieczniej z wiedzą, że ktoś oprócz niego tu jest i jest, można powiedzieć,
po jego stronie. Bał się tej krótkiej groźby i tego, co obiecywała.
- Ale jednak to robisz.
– Way był mistrzem wyprowadzania ludzi z równowagi, lecz Franka nie było w
stanie nic ruszyć. Zbyt wiele wszystkiego na raz. Po raz kolejny.
Wepchnął przez szparę pod drzwiami tę przeklętą kartkę i znów zaczął się trząść. Gerard podniósł ją i zaczął oglądać.
Wepchnął przez szparę pod drzwiami tę przeklętą kartkę i znów zaczął się trząść. Gerard podniósł ją i zaczął oglądać.
- Nienawidzę cię całym sercem i najchętniej
bym cię utopił. – wydeklamował Frank, a jego głos nieco zadrżał. – Dzisiaj
dostałem to i wiesz? Boję się, cholernie się boję i Gerry… nie wiem co mam
zrobić. – schował twarz w dłoniach i przysunął się bliżej futryny.
Gerard milczał przez
moment.
- Mógłbyś to zgłosić na
policję… - wymruczał po chwili. – ale ja bym ci radził po prostu uważać, unikać
zaułków i tak dalej… Nie wiadomo do czego zdolna jest ta osoba, która ci to
wysłała i o co jej dokładnie chodzi. Sprawdzaj co jesz, nie, to głupie. Tu na
pewno nie chodzi o coś tak banalnego.
- To jest groźba,
prawda? – spytał, choć był świadomy jaka jest odpowiedź. Miał jednak nadzieję, że
czarnowłosy odpowie inaczej.
- Tak, to jest groźba.
– odpowiedział i oddał kartkę.
- Ktoś mi grozi? – jego
głos był jakby zduszony, a to przez to, że hamował ze wszystkich sił atak
paniki, który coraz bardziej w nim wzrastał.
- Tak. – potwierdził
cierpliwie.
- Wiesz kto to? –
spytał, oplatając rękoma kolana. Bujał się delikatnie, niczym dziecko z
autyzmem.
- Nie, ale jeśli
chcesz, mogę spróbować się dowiedzieć. Nie jestem wcale takim złym detektywem.
– Iero nie widział go, mimo to był pewien, że Way się uśmiecha.
Zamilkł na chwilę,
zastanawiając się.
- A czego będziesz
chciał w zamian? – podniósł się z ziemi i odsunął trochę od drzwi.
- Na razie tylko tego,
abyś mi otworzył.
† † †
Siedzieli w kuchni, w
milczeniu popijając herbatę. Od momentu, gdy przekroczyli próg domu, Gerard nie
odezwał się słowem. Frank próbował opanowywać od czasu do czasu targające nim
dreszcze. Jedne powodowały wydarzenia dzisiejszego dnia, drugie echa
przeszłości. Iero był spięty i czuł się fatalnie, cisza mu tym razem nie
pomagała. Czuł się jak owca, która wpuściła wilka do owczarni. I tak w
rzeczywistości było, a Way pasował do tej roli. Drapieżny, dumny i bezczelnie
pewny siebie. Arogancki i pragnący tylko swojego dobra, zaspokojenia swoich
żądz, taki był w oczach Franka. Był po prostu dupkiem.
Gdy mężczyzna opróżnił
swój kubek, oparł się wygodnie i zaczął przeprowadzać swój wywiad.
- Pierwsze, najbardziej
oklepane pytanie: masz wrogów? – wyciągnął paczkę papierosów z kieszeni, chcąc
zapalić jednego.
- Wydaje mi się, że
nie. Staram się żyć cicho, w cieniu. – odpowiedział spokojnie. – Nie pal tutaj.
– dodał po chwili.
- W czyim cieniu? –
spytał niemal błyskawicznie, z niezadowoleniem chowając paczkę do kieszeni.
Zmierzwił ręką włosy, które i tak z powrotem rozsypały mu się na twarz, w
nieładzie. Westchnął.
- Nie miałem na myśli
nikogo. – Frank był nieco zaskoczony. – Nie łap mnie za słówka.
- Słowa zazwyczaj
wybierasz podświadomie, mają one ogromne znaczenie. Obawiaj się tych, co mówią
powoli i dokładnie.
- Czyli ciebie. –
podsumował Iero i wypił herbatę do końca.
- Może. – uśmiechnął
się lekko, lecz po chwili spoważniał. – Wracając, może jednak żyjesz w cieniu
kogoś innego? Może tego całego Jeffrey’a? Dobrze się dogadujecie? – dociekał,
stresując Franka. Nie za bardzo było mu to na rękę, że chłopak był tak bardzo
spięty. Obawiał się, że może to fatalnie wpłynąć na ich opłakane relacje, które
szczerze go bawiły. Bywał podłą osobą.
- Jeffrey jest moim
jedynym przyjacielem i jest mi jak ojciec. Był przy mnie gdy inni się odwrócili
i wyciągnął mnie z bagna, bronił mnie przed krzywdami. – odpowiedział, mocno
akcentując wyrazy.
- A kto miałby cię
skrzywdzić? – Way rzucał pytaniami z zaskakującą łatwością.
Iero zamilkł, nie wiedząc co odpowiedzieć. Nie był gotowy na to pytanie, z resztą, nie był gotowy na żadne pytania, które jednak zobowiązał się przyjąć. Zawarł swego rodzaju umowę i chcąc nie chcąc, musiał się z niej wywiązywać. Przełknął ślinę, zestresowany.
Iero zamilkł, nie wiedząc co odpowiedzieć. Nie był gotowy na to pytanie, z resztą, nie był gotowy na żadne pytania, które jednak zobowiązał się przyjąć. Zawarł swego rodzaju umowę i chcąc nie chcąc, musiał się z niej wywiązywać. Przełknął ślinę, zestresowany.
- Nie tylko określeni
ludzie krzywdzą. – powiedział, a Gerard zmarszczył brwi i skinął głową.
- Rozumiem. Czy
sądzisz… że… nie wiem jak to zabrzmi, czy sądzisz, że to, co może się zdarzyć,
może być podobne do czegoś, co już przeszedłeś? – pochylił się i oparł łokcie
na stole. Nie spuszczał wzroku z Franka, uważnie obserwując każdy jego gest,
każde drżenie i starał się jak najwięcej wyczytać z tego, co nie było widoczne
na pierwszy rzut oka. Chłopak milczał, próbując zamaskować iskrę, która
błysnęła w jego oku. Tę iskrę przesiąkniętą przerażeniem.
- Nie… nie wydaje mi
się. - zadrżał lekko.
- Wiem, że zostałeś
kiedyś… skrzywdzony. Nie wiem jak dokładnie, ale wiem, że ktoś zrobił ci coś
złego. – próbował być delikatny, lecz średnio mu to wychodziło.
- Gerard. – powiedział
ostro, jego mięśnie się spięły a panika jakby zanikła – To już jest moja
sprawa, moje wspomnienia. Jeśli to faktycznie ma związek z tamtym… incydentem,
to wiedz, że wiem jak się obronić. To znane zło, analizowane już zbyt wiele
razy.
- Jak wolisz. Ale
wiedz, że cokolwiek powiesz, zostanie tylko w twojej – położył palec na czole
Franka a następnie przeniósł go na własną skroń - i mojej głowie.
- Właśnie tego się
obawiam. – westchnął zrezygnowany chłopak i wstał z miejsca, mając zamiar
zacząć zmywać. Chciał czymś zająć ręce.
Gerard cały czas
przyglądał mu się z boku, zamyślony. Chłonął jego sylwetkę, obserwował drobne
dłonie uwijające się wśród piany. Przestał analizować problem, na rzecz
obserwacji wychudłego ciała, które nawet w paskudnym swetrze miało coś
przyciągającego. Nie zauważył tego wcześniej, albo przynajmniej nie
przywiązywał do tego takiej wagi. Lubił Franka. Na swój sposób lubił też jego
ciało. Gdy Iero skończył wycierać kubki, oderwał się z marzeń, szukając
kolejnego pytania.
- Może masz jakieś
skojarzenia, przypuszczenia, jakieś wolne myśli, które naszły cię i nachodzą,
gdy pomyślisz o tym liście? - spytał, a Frank znów usiadł naprzeciwko niego.
Miał ładne, duże oczy, nadające twarzy dziecięcego wyglądu. Gerard uśmiechnął
się, gdy to sobie uświadomił.
Chłopak milczał,
opierając się na stoliku.
- Plamy wyglądają jakby
były zrobione krwią. Zastanawia mnie, czy to krew ludzka czy zwierzęca, czy
może jakieś artystyczne narzędzie. – powiedział po chwili namysłu.
- Dobre. Jednak
dochodzenie do tego byłoby męczące i bezcelowe. Coś jeszcze?
- Nie, to chyba
wszystko. – Spojrzał za okno, na zewnętrznym parapecie spacerował sobie
brązowawy gołąb, stukając szponami w metal. Uśmiechnął się słabo.
- Chcesz mi coś jeszcze
powiedzieć? – spytał, a w jego głosie zabrzmiała troska, co zdziwiło Franka.
- Nie… już dość się
nagadaliśmy. – stwierdził ostro, znów przybierając odpychającą postawę.
- Zatem, jeśli chcesz,
pójdę już. – wstał z krzesła i skierował się w stronę wyjścia. Zatrzymał się
jednak w pół kroku – Masz jakąś broń? Umiesz się bronić?
- Umiem się bić. –
odpowiedział Frank i strzyknął kostkami u rąk.
Gerard uśmiechnął się
szeroko.
- To do zobaczenia
Franku. Dziękuję za rozmowę.
~
Uwięziony w wiązce, w wiązce światła
Samotny w ciemności, ciemności w bieli
Zakochaliśmy się w sobie, stojąc samotnie na scenie
W wieku refleksji
Pomiędzy nocą, nocą a świtem
Pomiędzy królestwem, żyjących i umarłych
Jeśli to niebo
Nie wiem po co istnieje
Jeśli nie mogę Cię tam znaleźć
Nie obchodzi mnie to
Myślałem, że odnalazłem drogę aby wejść do środka
To tylko odbicie (to tylko odbicie)
Myślałem, że odnalazłem łącznik
To tylko odbicie (to tylko odbicie)
Teraz, sygnały które wysłaliśmy znowu są odbijane
Ciągle jesteśmy połączeni, ale czy jesteśmy chociaż przyjaciółmi?
Zakochaliśmy się kiedy miałem dziewiętnaście lat
I byłem wpatrzony w ekran
Pomiędzy nocą, nocą a świtem
Pomiędzy królestwem, żyjących i umarłych
Jeśli to niebo
To potrzebuję czegoś więcej
Tylko miejsca w którym mógłbym być sam
Bo jesteś moim domem
~ Arcade Fire - ,,Reflektor''