niedziela, 25 sierpnia 2013

Chłopiec z Tatuażem. Rozdział Siódmy

Ten rozdział pisałam z może jakieś 123452535234565324456 razy, tak go przemęczyłam, że mam go po dziurki w nosie ;_;. Nie wiem czy jest dobry czy zły, czy mi się podoba czy nie, pewnie stwierdzę to za jakieś trzy miesiące jak zdobędę się na to by jeszcze raz go przeczytać. Teraz mam go dosyć >.< 
Mam nadzieję, że wam się spodoba.
xoxo

Prawie zapomniałam, dedyk dla Pożeracza Kotów. Wiem, że już czytałaś ten rozdział, ale on miał być dla ciebie. Tylko, że zapomniałam ci powiedzieć. Trzymaj się!

Panic At the Disco! - Lying is the Most Fun [...] (ten tytuł jest dla mnie za długi)



~

Chłopiec z Tatuażem.
Rozdział Siódmy.


Właśnie kończył zmywać naczynia, gdy nagle poczuł znajome wibracje . Opłukał ostatnie sztuki talerzy i starannie poukładał na suszarce. Wytarł ręce w fartuch i sięgnął do kieszeni, by odszukać komórkę. Znalazł ją. Nie zdziwił go napis informujący:


Nieprzeczytane Wiadomości: 1
Od: Gerard 

Odblokował ekran, jednak nim kliknął przeczytaj, zastanowił się przez chwilę, czy powinien się bać, cieszyć czy być złym z tego powodu. Nacisnął duży przycisk i pośpiesznie przeczytał wiadomość.

‘Podobno marchewka ma dobry wpływ na wzrok i cerę.’

Zmarszczył brwi, nieco zdziwiony bezcelowością owej wiadomości. Przypominając sobie fakt, że Gerard we wszystkim co robił miał jakiś cel, pośpiesznie odpisał:

‘Czego chcesz?’

Rozwiązał fartuch i wyszedł z kuchni, lecz po chwili znów poczuł wibracje. Wyciągnął telefon i otworzył wiadomość, która spowodowała, że aż parsknął. Brzmiała ona:

‘Iść z tobą na kolację.’

‘Po co?’

Przez odpowiedź, którą dostał, nie wiedział, czy zacząć się śmiać, czy może bardziej płakać. 

‘Mam ochotę na zupę marchewkową.’

‘To idź i sobie kup’ 

Zaczął się zbierać, poszedł na chwilę do baru, zerknąć czy wszystko jest w porządku i czy jego zmienniczka sobie radzi.

‘Z tobą.’

‘Nie mam czasu. Po za tym, nie jestem głodny.

Wyszedł tylnym wyjściem i poprawił jedną z chwiejnie leżących skrzynek.

‘Nie mówiłem, że będziesz jadł. Chodź ze mną.’

‘Nie.’

‘Spotkamy się przy Dove Square. Za piętnaście minut.’

Zaczął się irytować, aż miał ochotę kopnąć nogą w jakikolwiek napotkany przedmiot. 

‘Powiedziałem NIE.’

‘Umiem czytać. Jesteś mi coś dłużny, więc masz przyjść’

‘Nienawidzę cię.’ – odpowiedział krótko a szczerze.

‘Cała przyjemność po mojej stronie.’

- Cała przyjemność po mojej stronie, pf. – mruknął pod nosem. Był w stanie wyobrazić sobie uśmiech, jaki musiał gościć na twarzy Gerarda w tym momencie. Mógł nie pójść, mógł się postawić, jednak czuł, że ciąży na nim odpowiedzialność. Jeden jedyny raz mógł się poświęcić w imię oddania przysługi. Chcąc nie chcąc, skierował swoje kroki w stronę placu, przyśpieszając nieco, by zdążyć na umówioną porę.  
Gdy kropla wody zetknęła się z jego nosem, drgnął i spojrzał w górę, na kłębiące się nad nim chmury. Od kilku dni zbierało się na deszcz i wyglądało na to, że właśnie w tym momencie postanowił opuścić swoje podniebne progi, by nieco uprzykrzyć życie mieszkańcom miasta i właśnie Frankowi. Założył na głowę kaptur od bluzy i wsadził ręce do kieszeni. Wyprostował się i zaczął rozglądać dookoła, gdyż zbliżał się do celu wędrówki.
Stanął na uboczu, by jak najmniej rzucać się w oczy. Miał szczerą nadzieję, że Gerard go nie zauważy, pominie, nie zwróci uwagi na jego postać opartą o mur jednego z budynków. Naciągnął kaptur jeszcze mocniej i spuścił głowę, by być jak najmniej rozpoznawalnym.
Po chwili jednak ktoś pochylił się tak, by móc zajrzeć pod jego osłonę. Był tą osobą nikt inny jak tylko Gerard, w dodatku uśmiechający się niczym ośmiolatek, który podstępem wykradł upragnione słodycze. 
- Im bardziej się chowasz, tym bardziej się wyróżniasz. – powiedział, odstępując nieco od Franka. Ten, zniesmaczony, nieco się wyprostował i odszedł od ściany.
- Hej. – mruknął z niezadowoleniem, które miał na celu jak najbardziej uwidaczniać. 
- Witaj, ja też się cieszę! – zaśmiał się, po czym zrobił dwa duże i chwiejne kroki w tył, machając parasolką w geście, by Frank poszedł za nim.
- Aż mi niedobrze od tego twojego optymizmu. Poza tym, to do ciebie nie podobne. – podążył za wyblakło pomarańczowym kolorem parasola, którego właściciel szedł w tylko sobie znaną stronę.
- Mówisz? Faktycznie, staram się być realistą. Ale każdy czasem zasługuje na trochę radości, nieprawdaż? – obrócił się na pięcie by móc patrzeć na młodego Iero, przez co musiał iść tyłem. Nie przeszkadzało mu to ani trochę.
- Fakt, zauważyłem, że pogrywanie ze mną to twoje hobby i przynosi ci niezmiernie wiele radości! Tylko mi trochę mniej, wiesz?! – był zły. Zły, głodny i zmęczony. Z każdą chwilą coraz bardziej pragnął znaleźć się w domu. Nagle zauważył coś, co odwróciło na chwilę jego uwagę od niezadowolenia. Gdy Gerard znalazł się w takim stanie, przestał się go bać, a bardziej nim gardził. Uznał to za postęp.
- Uwielbiam to. Może jednak skusisz się na zupę? Brokułową też mają naprawdę niezłą. 
- Nie! – warknął, na co Way zareagował śmiechem. Po prostu śmiał się i odwrócił, aby móc patrzeć w stronę w jaką zmierzał.


† † †

Lokal był niewielki, mieściły się w nim raptem cztery stoliki. Jeden był zajęty przez jakieś dziecko, które uważnie przyglądało się każdemu kto przechodził ulicą zza kołnierza za dużego swetra. Zajęli jak zwykle ostatni stolik, Gerard zamówił swoją marchewkową zupę a Frank to samo, gdyż okazało się, że kuchnia wydaje dziś tylko tą jedną z zup. Po piętnastu minutach czekania kobieta, która siedziała za ladą zawołała ich po zamówienie. Way wstał i wrócił z tacką z dwoma parującymi miskami i parą łyżek. Przez ten cały czas uśmiech prawie nie znikał z jego twarzy, co nieco zaciekawiło Franka. Postanowił jednak odezwać się w tej sprawie, lecz Gerard odpowiedział tylko:
- Raz na jakiś czas pozwalam sobie na taką ekscentryczność.
Jedli w milczeniu, pochłaniając łapczywie gęstą i pachnącą zupę ze świderkami. Była słodkawa i naprawdę dobra, wygłodniały Frank uporał się z nią wcześniej niż jego towarzysz. Poczuł się lepiej, gdy ciepły posiłek znalazł się w jego żołądku przywracając mu nieco sił. Teraz był już tylko zły i trochę senny, chociaż bez problemu zjadłby jeszcze drugą porcję.
- Posadziłeś nasionko ode mnie? – spytał Gerard, gdy skończył jeść.
- Nie. – odpowiedział. Miał je nawet przy sobie, schowane w zapalniczce wraz z zwiniętą karteczką. Nie wyrzucił ich, szanując upominek, jednak miał opory, by zrobić z nim cokolwiek.
Gerard skrzywił się nieco i wstał z miejsca. Zapłacił kobiecie za zupy, mówiąc Frankowi, że ma dzisiaj dobry humor i nie będzie kazał mu płacić za coś, na co sam go namówił. Wyszli z lokalu, znów Gerard zaczął prowadzić. Frank dogonił go, by móc iść z nim ramię w ramię. Mógłby już iść, ale został, zdając sobie sprawę z tego, że i tak nic lepszego mu do zrobienia nie pozostało. 
- Posadź je. Daj mu szansę. – dokończył i ruszyli w głąb jakiejś mało znanej ulicy.
Frank skinął głową, choć nie miał zupełnie ochoty na myślenie o jakimś tam nasionku. Był w nerwowym stanie, jak zwykle w czyimś towarzystwie. Chciał już wracać, jednak nie odstępował czarnowłosego na krok, niczym swojego pasterza. Z resztą, czuł się jak taki baran, który walcząc ze swoimi przekonaniami stał się małą, zbłąkaną owieczką, rzuconą na pastwę wilków. 
Szli jakąś nieznaną Frankowi częścią miasta, pełną starych latarni i drzew, oświetlanych jeszcze przez ostatnie promienie słońca, które przedzierało się przez chmury. Była to jedna z tych niemych dzielnic, gdzie trudno było uraczyć jakiegokolwiek przechodnia. Pustka. Gdzieś koło śmietnika błąkał się bezpański pies, stare liście skrzypiały pod ich butami. Wyciszający spokój uśpił na chwilę czujność Franka, jednak szybko się pozbierał, nie chcąc, by miła atmosfera rozluźniła go i spowodowała zbytnie zaufanie. Wiedział, że nie może ufać nikomu i niczemu, nawet tej spokojnej alejce.
W końcu zebrał się w sobie i gdy mieli skręcić w kolejną uliczkę zatrzymał się.
- Wracam do domu. – odwrócił się na pięcie, lecz po chwili został zatrzymany przez parasol Gerarda, który tym sposobem zatarasował mu drogę.
- Jeszcze chwilę, chciałem ci tylko coś pokazać. – powiedział spokojnie i ostrożnie zabrał parasol, upewniając się, że Frank nie odejdzie.
- Nie, Gerardzie, ja wracam. Teraz – mocno zaakcentował ostatnie słowo – Dość już tego.
- Proszę cię, jeszcze dwie uliczki…
- Nie. Powiedziałem NIE. – zaczął iść z powrotem, jednak Gerard go do gonił.
- Dlaczego jesteś tak negatywnie nastawiony, przecież nic ci nie będzie… - Frank zatrzymał się i obrócił się w jego stronę.
- Pozwól, że teraz ja decyduję co robię. Wracam. Czy tego chcesz, czy nie. 
Twarz Gerarda złagodniała i po głębszym wdechu odpowiedział:
- Pozwól, że cię odprowadzę. – wysunął ramię w taki sposób, by Frank się na nim wsparł, niczym dama. On zaś wzruszył tylko ramionami.
Szli w milczeniu, jednak tym z rodzaju tych pełnych zrozumienia. Gerard sprawdzał, jak bardzo może naciągnąć strunę jaką był Frank. Wyczuwał napięcie, które nie było do końca takie złe. Powodowało rozciągnięcie granicy, większe pole do działania. Jednak Way miał jeszcze wiele do zrobienia, jeszcze wiele pracy go czekało. Dopóki Iero był spięty i niepewny, nie było szans na jakąkolwiek szczerą i interesującą go rozmowę. Ciągle brakowało jakiejkolwiek więzi, czegoś, o co mógłby się wesprzeć. Choćby i najmniejszego zaangażowania ze strony Franka, na które ten zupełnie nie miał ochoty. 
- Frank… - zaczął, choć nie wiedział jak ubrać w słowa to, co miał zamiar powiedzieć. Zatrzymał się na chwilę i zmierzwił ręką włosy – ja… 
- Hm? – również się zatrzymał. Czuł lekki ból w nogach, spowodowany całym dniem stania i biegania po lokalu. Był naprawdę zmęczony.
- Przepraszam… ja naprawdę… eh, beznadzieja. Wybacz, jestem beznadziejną osobą. – ruszył przed siebie nieco żwawszym krokiem, Frank dołączył do niego.
- Może trochę dziwną – przerwał, po chwili namysłu zaczął mówić dalej - nie, nawet nie trochę, jesteś popierdolony do reszty Gerardzie, ale nie powiedziałbym o tobie, że jesteś beznadziejny. Zawsze jest jakaś nadzieja. 
- Miło z twojej strony, że tak sądzisz. Może i jestem popierdolony, ale ty niewiele mniej.  
- Nie lubię cię. – stwierdził.
- A ja ciebie owszem. Przepadam za ludźmi za bardzo. Niezłą można mieć z nimi rozrywkę
- Pewnie wszystkie laski w mieście są twoje. – podsumował Iero i kopnął nogą kamień, który został porzucony na środku chodnika.
Gerard uśmiechnął się.
- Nie do końca o taką rozrywkę mi chodziło. Seks jest rzeczą dość poważną, przynajmniej ja tak to traktuje. 
- Mówisz, jakbym był dzieckiem. – prychnął z pogardą.
- Masz dziewiętnaście lat, nie jest to specjalnie wiele. Zastanawiające jest to, dlaczego się już nie uczysz i gdzie twoi rodzice. – celowo zaakcentował ostatnie słowo.
Frank wzburzył się nieco a w jego oczach zakwitła mieszanka agresji i smutku.
- Myślisz, że dobrowolnie żyję tak jak teraz? – powiedział podniesionym głosem - Nie, cholera, nie. Chciałbym żyć normalnie, iść na studia, ale… nie mogę, po prostu nie jestem w stanie! Już, już mnie skreślono, Gerard, pozwól mi być sam do tej usranej śmierci! – wyrzucił z siebie i  przez chwilę po prostu stał, próbując zatamować złość, która wzbierała się w nim od dłuższego czasu – Nie nadaję się na twojego towarzysza. Zostaw mnie.
- Frank… - chciał zacząć, lecz Frank przerwał mu gwałtownie i zaczął po prostu krzyczeć.
- Zostaw mnie, do jasnej cholery! Spieprzaj! Nienawidzę cię! – wrzasnął i chciał uciec, lecz silna dłoń chwyciła go za ramię. Frank obrócił się, chcąc wyrwać spod uścisku. – Naprawdę, puszczaj mnie, bo pożałujesz! Zostaw mnie! – miotał się i krzyczał, w jego oczach było widać oznaki histerii. 
- Nie zrobię tego. – był zdenerwowany, nie wiedział, co robić, było za mało czasu na zastanawianie się. Trzeba było zatrzymać chłopaka i to teraz. W jego głowie błysnęła niema myśl, całkowicie instynktowna.

Mocno przyciągnął go do siebie i pocałował. 

Poczuł, jak w ułamku sekundy mięśnie Franka się rozluźniają, jak ulatuje z niego cała energia, aż musiał go przytrzymać, by nie stoczył się na ziemię. 
Przerwał pocałunek, po czym nagle poczuł ostry ból i oślepiło go na chwilę. Zachwiał się do tyłu, zaskoczony i spróbował złapać równowagę. Frank wyrwał się i w tym momencie Gerard wywrócił się na ziemię. Zaczęło go piec, dotknął ręką miejsca, które teraz nieznośnie go bolało. Jęknął przeciągle. 
Nagle jego zmysły znów stały się ostre i dotarło do niego, że Iero właśnie z całej siły przywalił mu pięścią w twarz. Potrząsnął głową i rozejrzał się, chłopak kucał na ziemi i krzyczał coś, zasłaniając sobie uszy. Zdawało mu się, że słyszy także jego płacz, ale nie był pewien.
- Gerardzie, przesadziłeś… - powiedział Frank i podniósł głowę. Nie wyglądał najlepiej.

czwartek, 1 sierpnia 2013

Chłopiec z Tatuażem. Rozdział Szósty.

Hej wam!
Tak... ja rozumiem, że nie obiecałam być jakaś regularna, ale macie prawo mnie opieprzyć za... ponad miesiąc przerwy? No cóż, nie było to celowe. Ten rozdział faktycznie pisałam przez ten cały miesiąc, skończyłam go... przed wczoraj? Jakoś to było. Po prostu ten miesiąc był jednym wielkim bajzlem w moim życiorysie, ale teraz jest już ok. Ponadto znajdowały się w nim wszelkiego rodzaju wyjazdy i inne artystyczne prace, które odciągały mnie od 'chłopca'.

Dedykuję ten rozdział Empty Smile, bo zawsze jak z tobą rozmawiam, to przychodzą mi do głowy najbardziej trafne pomysły. Trzymaj się <3


To tyle. Piosenka? Owszem.
Monika Brodka - Kropki kreski


~
Chłopiec z Tatuażem.
Rozdział Szósty.


      Gerard wpakował czarny worek do bagażnika i zatrzasnął klapę. Frank siedział na krawężniku i palił papierosa, którego podarował mu czarnowłosy. Był zdenerwowany, a nikotyna teoretycznie mu nie pomagała, lecz nie zrezygnował. Chciał czymś zająć ręce. Było chłodno, rześkie, nocne powietrze drażniło im nozdrza. Bezgwiezdne niebo, tej nocy zupełnie zakryte przez deszczowo-burzowe chmury, które tylko czekały na odpowiedni moment, by móc niespodziewanie zalać ulice miasteczka. 
      - Chodź już. Zakopiemy… pochowamy ją u mnie. Mam spory i zadbany ogród. To będzie dobre miejsce. – powiedział Way i wyciągnął w stronę chłopaka dłoń. Tamten wyrzucił niedopałek i z pomocą mężczyzny podniósł się z ziemi. Był tylko odrobinę zmęczony, popołudniowa drzemka solidnie zregenerowała jego siły. Spojrzał Gerardowi prosto w oczy, co nie umknęło uwadze Way’a. Spojrzenie zazwyczaj jest początkiem. To było szczere, silne, łamiące barierę, którą starał się wzmacniać Frank wokół swojej osoby. Miało w sobie nutę władczości. Gerard aż się nie poruszył, zaskoczony. Poczuł nagłej ukłucie satysfakcji.
      Chłopak milczał, lecz po chwili skinął głową. Wsiedli do auta i po chwili znów przemierzali puste ulice. Nie rozmawiali wiele po drodze, Frank był całkowicie nieobecny. Gdy znaleźli się pod domem Gerarda westchnął tylko:
      - To był naprawdę dobrze wytresowany pies. Parę razy uratowała mi życie.
      Way jednak nie odpowiedział, tylko wyciągnął ciało zwierzęcia z bagażnika. Pies był dość ciężki, czarnowłosy byłby w stanie zaryzykować stwierdzenie, że nawet cięższy od właściciela. Podobno zatruł się trutką na szczury.
      Wybrał miejsce w rogu działki, niedaleko jakiegoś bliżej nieokreślonego krzaczka o kujących liściach.           Way przypuszczał, że mógł to być dziki ostrokrzew, który jakimś cudem zaplątał się i nie został wykarczowany w początkowym stadium rozwoju.
      Frank stał obok niego i obserwował, jak kopie dół, przygotowując pochówek dla psiej towarzyszki. Jego myśli błądziły po eterze, powoli przestawał odczuwać smutek. Czarnowłosy zakopał psa. Historia zamknięta. Nie miał zamiaru jej rozdrapywać, miał już wystarczającą ilość wspomnień nawiedzających go przed snem.
      - Chodźmy do domu. Przydałby ci się kubek ciepłej herbaty. Z cukrem. – Way obserwował jak mięśnie chłopaka rozluźniają się nieco. Frank skinął głową i potarł swoje ramiona skryte pod rękawem niezbyt grubej bluzy, jaką założył mu na nie Way. Było mu zimno, więc spodziewał się, że Gerard jest jeszcze bardziej przemarznięty. I to właśnie jemu przydałoby się wypić coś ciepłego. 

      Gerard otworzył tylne drzwi, zapraszając Franka gestem do środka. Tamten zawahał się, jednak po chwili postawił ostrożny krok. W środku było ciemno, czarnowłosy wyjaśnił mu, że lampa w tym przejściu zepsuła się dawno temu, a on nie miał okazji jej naprawić. 

       Gdy przeszli korytarzyk, Gerard zapalił światło, które rozświetlało hol w kształcie kwadratu, z którego można było dostać się do większości pomieszczeń w domu. 

      - Usiądź sobie w salonie, to pierwsze drzwi po lewej. – powiedział i popchnął chłopaka do przodu, po czym czmychnął do kuchni, by przygotować gorący napój. 

      Frank stał jednak w owym korytarzyku, przyglądając się temu, co go otaczało. Różne obrazy i zdjęcia, wesołych i smutnych ludzi. Fragmenty gazet oprawione w ramki, wydarte strony z komiksów, setki przeróżnych pieczęci, które musiały za sobą kryć wspomnienia. Iero czuł, jakby znalazł się w jakimś żywym, osobistym organizmie, zbyt osobistym. To było dla niego aż niekomfortowe, zostać tak głęboko dopuszczonym we wnętrze osoby, którą ledwo znał. Kobiety, mężczyźni, kilkoro dzieci. Jedno na fotografii przytulało się z uśmiechem do Gerarda, oboje nie patrzyli na obiektyw. Byli szczęśliwi. Przestał patrzeć na ściany i faktycznie poszedł do salonu. Czuł się naprawdę nieswojo w towarzystwie emocji. Ściany w jego domu były zupełnie puste. 

      Chciał zapalić światło w pomieszczeniu, lecz jedynie udało mu się spowodować błysk i delikatne brzdęknięcie przepalanej żarówki. Westchnął i postanowił pójść do kuchni, w której krzątał się Gerard. Stanął w progu i obserwował, jak Way tańczył między szafkami, wyciągając jakąś tacę, szukając cukiernicy i wykonując jeszcze wiele innych czynności. Gdy w końcu przygotował wszystko co uważał za słuszne, oparł się o ladę, by poczekać aż się woda zagotuje.

      - Przepaliła się żarówka, co nie? W takim razie pozostanie nam niewielka lampka i świece. – powiedział i uśmiechnął się krzywo.
      - Jak chcesz, to możemy napić się w kuchni… - zaproponował Frank i odgarnął kosmyk włosów za ucho. 
      - Nie, kuchnia to miejsce pracy. Nie dla gości. 
      - Proszę cię, daruj dziś sobie wszelkie uprzejmości, savoir vivre i inne pierdoły. Aż mnie to teraz denerwuje. – chłopak westchnął i zmarszczył brwi. 
      - Zatem po chuja ci siedzenie w tej jebanej kuchni, leźmy do salonu i skończ pierdolić. – podsumował zgryźliwie Gerard i wyszedł z pomieszczenia, niosąc tackę z dwoma kubkami herbaty i miseczką herbatników.
      - Nie jesteś zabawny. 
      - A ty owszem.
      Frank nie spytał dlaczego czarnowłosy tak sądził, powstrzymał się i milcząco potruchtał za gospodarzem.       Przemknęli przez hol do ciemnego salonu. Frank zatrzymał się jednak, gdy światło dochodzące z korytarza przestało wskazywać mu drogę. Poczuł czyjeś dłonie na swoich ramionach, które poprowadziły go do przodu. Po chwili został pchnięty na coś miękkiego, co musiało być kanapą. Siedział przez chwilę w ciemnych szarościach lecz tylko przez moment, gdyż pomieszczenie rozświetlił ciepły blask nietypowej świecy, czy raczej świecznika. Skonstruowany był on ze sporej ilości świeczek, pozlepianych ze sobą, wtopionych w swoje poprzedniczki. Gerard podpalał je, a one parzyły mu dłoń, gdy zbyt mocno zbliżył się do płomieni. W końcu usiadł na jednym z foteli i sięgnął po kubek.
      - Poczęstuj się. – powiedział do chłopaka i podmuchał w powierzchnię cieczy.
      Chłopak chwycił za ucho od naczynia i przyciągnął do siebie. Pociągnął łyk i pozwolił sobie na lekkie drżenie, gdy gorąca ciecz została wlana do wychłodzonego organizmu. Było mu zimno, nawet bardzo, do tego nie opuszczało go przygnębienie. Miał dosyć wszystkiego, zwłaszcza Gerarda, lecz z drugiej strony dziękował w duchu za to, że nie jest sam. Chociaż odcinał się od ludzi, nigdy nie lubił siedzieć w samotności. Miał klub i psa, teraz pozostała mu tylko praca. Wiedział jednak, że nie może cały czas w niej siedzieć i to co robi podchodzi pod pracoholizm, uzależnienie. To była jednak tylko jedyna rzecz, która odciągała go od przeszłości. Zrezygnował z alkoholu, papierosów, narkotyków na rzecz pracy. To był jego narkotyk, współczesne uzależnienie. Czasem one zdają się być zupełnie niegroźne. Każdy jest od czegoś uzależniony. Czasem to inna osoba, czasem jakiś przedmiot bądź też czynność. Brodzimy w plątaninie własnych przyzwyczajeń, a z czasem pakujemy się w większe bagno. Frank jednak chciał w nim utonąć. O niczym tak nie marzył, jak o całkowitym zatraceniu. Zdawał sobie jednak sprawę, że to niemożliwe. Nigdy nie wymażemy tego co przeżyliśmy z nas samych. Zawsze będzie odbijać się na naszym ciele. Wspomnienia nie umierają, jedyne co możemy zrobić, to się z nimi pogodzić. 

wszystkie na ciele znaki, zapis bezcennych chwil…

      - Dlaczego to robisz? – spytał po chwili milczenia, wpatrując się we własny kubek.
      Gerard wzruszył ramionami i upił kolejny łyk.
      - Podobno bezczynność zabija. Nie ma nic gorszego, niż takie siedzenie w domu, miotanie się z kąta w kąt. Dodałbym do tego, że życie rutynowo również jest śmiercionośną bronią, niekończące się bieganie praca, dom, praca, rodzina, taka pętelka na szyi człowieka. Jesteśmy jak takie roboty, tracimy emocje na rzecz spokoju i mechanizmu, wszystko się staje równe i poukładane…- ciągnąłby dalej, lecz Frank przerwał mu.
      - Nie odpowiadasz na pytanie. – zwrócił mu uwagę.
      - Czasem odpowiedzi nie są konieczne.– uśmiechnął się, chociaż to było niczym w porównaniu z tym, co przeżywało jego wnętrze. Nie mógł wytrzymać z rozbawienia, jakie dawało mu irytowanie chłopaka. Po prostu uwielbiał to robić. Dostrzegł jednak dramat w swoim postępowaniu. Naprawdę nie wiedział, co chce osiągnąć. Rzucił się w nurt wydarzeń.
      - Proszę cię, jestem zmęczony, nie mam siły na zagadki. Zrozum, że wiele nie osiągniesz. Nie jestem nawet w stanie stwierdzić, czy jesteś bardziej inteligentny czy idiotyczny. W każdym razie… mam dość. Dość wszystkich rzeczy, które ostatnimi czasy przynosi mi życie. – wymruczał i położył się na kanapie, wciąż ściskając w dłoni kubek.

jak z pamiętnika kartki, kropek i kresek szyfr…

      - Otwierasz się? Jesteś naprawdę zabawny. I pogubiony. – prychnął i odstawił kubek na ławę.
      - Ty też jesteś pogubiony – stwierdził po chwili zastanowienia – odnoszę takie wrażenie.
      - Dlaczego? – uniósł jedną brew do góry, coraz bardziej zaciekawiony i rozbawiony.
      - Raz jesteś przesadnie miły, raz tajemniczy. Raz zachowujesz się jak cham, innym razem jak najlepszy kumpel. Jesteś samotny, nie masz wielu przyjaciół, prawda? 
      - Prawda. – Gerard był lekko zaskoczony.
      - Widać. Nie wiesz, jak obchodzić się z ludźmi. Nie znasz się na nich. Próbujesz rozbroić, dostać się do wnętrza, chcesz być panem i władcą sytuacji. Ale nie utrzymasz tego. Nikt nie jest w stanie.– podsumował i odstawił kubek, chodź wymagało to od niego odrobiny gimnastyki. 
      Way’a zatkało. Chciał zaprzeczyć jakoś, lecz nie potrafił znaleźć argumentu. Poczuł się zmieszany. Gorąco napłynęło mu do głowy. Mógłby oszaleć w tym momencie, jak demon, na którym odprawiono egzorcyzm. Uznał, że to przez zbyt późną porę wszystko trafiało do niego zbyt mocno. Zmęczony organizm wierzył w każde brednie. Sen. Tego potrzebował. Rano będzie już wszystko w porządku.
      Frank uśmiechnął się lekko. 
      - Wiesz… nie uważam się za kogoś, kto by się znał na tym wszystkim. Ale odpowiednio wiele przeżyłem… wiesz co? Musisz choć trochę uświadomić sobie kim jesteś. Znaleźć siebie, odrobinę tego, z czego składa się twój umysł. Wybrać jedną twarz. Będziesz wtedy… nie wiem czy szczęśliwszy, ale na pewno prawdziwszy chociaż i tak… nie poznasz siebie w pełni. Wydaje mi się, że sami siebie poznajemy dopiero w chwili śmierci. – urwał i westchnął.
      - Może masz rację.– rozluźnił się i wygodniej usiadł na fotelu. Nie brał słów chłopaka na poważnie, choć dostrzegał w nich odrobinę swego rodzaju skromnej mądrości. On zawsze miał cele, opanował przecież bycie tym, czym chce do perfekcji. Posiadanie wielu oblicz było jego sposobem na życie, ale dostrzegł to, że istotnie trochę spaprał robotę przy Franku. Za bardzo się zaangażował, przez co stracił naturalność. Błąd w sztuce, ostatnio tak częsty w tym, co robił. Jednak przecież wszyscy się mylili. On jednak nie chciał należeć do tłumu. Tłum był głupotą, tłum był prostą i łatwą drogą. 

mapa wspomnień i krętych dróg, szkielet utwardza mi…

      - Będę wracał do domu. Późno już, oboje musimy się wyspać, po za tym nie lubię przebywać zbyt długo w obcych mi miejscach. To krępujące. – podniósł się i podparł ręce, by móc w każdej chwili wstać.
      - Lubisz znać teren po jakim stąpasz.
      - Tak. Jestem chorobliwie strachliwy, ale widzisz, radzę sobie jakoś. – wstał i rozprostował kości, po czym ziewnął przeciągle. Był potwornie zmęczony.
      - Odwiozę cię. – powiedział i również podniósł się z miejsca. Czuł wszechogarniające zmęczenie, jednak zdecydował się wysilić na ten drobny gest. 
      - Nie odmówię. Zupełnie nie wiem gdzie się znajdujemy, ani jak trafić na moją ulicę – uśmiechnął się – dziękuję ci. Pomogłeś. Nie tylko w sprawie psa.

w klatce z kości mięsień wiotki, pulsuje, przyspiesza rytm…

      - A w czym jeszcze ci pomogłem? – chciał, by chłopak sprecyzował.
      - W łamaniu barier, które postawił ktoś inny. Jedźmy już, na dziś wystarczy. 
      Wrócili do auta i odjechali, po drodze zamieniając ze sobą kilka słów w niezobowiązującej rozmowie.           Gerard odprowadził Franka pod drzwi, gdzie ten uścisnął go lekko. Rozeszli się w swoje strony.

To początek, wschód słońc
I drżenie w kącikach ust
Wielkie oczy ma strach
Palcem pogrożę mu


      Gerard siedział na brzegu łóżka i delikatnie polerował swój pistolet. Lubił go. Był to wyjątkowo ładny egzemplarz.
~
Ja i Pożeracz będziemy mieć dla was niespodziankę. Ale nim to dojdzie do skutku, to minie jeszcze wiele czasu.