Mam nadzieję, że wam się spodoba.
xoxo
Prawie zapomniałam, dedyk dla Pożeracza Kotów. Wiem, że już czytałaś ten rozdział, ale on miał być dla ciebie. Tylko, że zapomniałam ci powiedzieć. Trzymaj się!
~
Chłopiec z Tatuażem.
Rozdział Siódmy.
Właśnie kończył zmywać naczynia, gdy nagle poczuł znajome wibracje . Opłukał ostatnie sztuki talerzy i starannie poukładał na suszarce. Wytarł ręce w fartuch i sięgnął do kieszeni, by odszukać komórkę. Znalazł ją. Nie zdziwił go napis informujący:
Odblokował ekran, jednak nim kliknął przeczytaj, zastanowił się przez chwilę, czy powinien się bać, cieszyć czy być złym z tego powodu. Nacisnął duży przycisk i pośpiesznie przeczytał wiadomość.
‘Podobno marchewka ma dobry wpływ na wzrok i cerę.’
Zmarszczył brwi, nieco zdziwiony bezcelowością owej wiadomości. Przypominając sobie fakt, że Gerard we wszystkim co robił miał jakiś cel, pośpiesznie odpisał:
‘Czego chcesz?’
Rozwiązał fartuch i wyszedł z kuchni, lecz po chwili znów poczuł wibracje. Wyciągnął telefon i otworzył wiadomość, która spowodowała, że aż parsknął. Brzmiała ona:
‘Iść z tobą na kolację.’
‘Po co?’
Przez odpowiedź, którą dostał, nie wiedział, czy zacząć się śmiać, czy może bardziej płakać.
‘Mam ochotę na zupę marchewkową.’
‘To idź i sobie kup’
Zaczął się zbierać, poszedł na chwilę do baru, zerknąć czy wszystko jest w porządku i czy jego zmienniczka sobie radzi.
‘Z tobą.’
‘Nie mam czasu. Po za tym, nie jestem głodny.’
Wyszedł tylnym wyjściem i poprawił jedną z chwiejnie leżących skrzynek.
‘Nie mówiłem, że będziesz jadł. Chodź ze mną.’
‘Nie.’
‘Spotkamy się przy Dove Square. Za piętnaście minut.’
Zaczął się irytować, aż miał ochotę kopnąć nogą w jakikolwiek napotkany przedmiot.
‘Powiedziałem NIE.’
‘Umiem czytać. Jesteś mi coś dłużny, więc masz przyjść’
‘Nienawidzę cię.’ – odpowiedział krótko a szczerze.
‘Cała przyjemność po mojej stronie.’
- Cała przyjemność po mojej stronie, pf. – mruknął pod nosem. Był w stanie wyobrazić sobie uśmiech, jaki musiał gościć na twarzy Gerarda w tym momencie. Mógł nie pójść, mógł się postawić, jednak czuł, że ciąży na nim odpowiedzialność. Jeden jedyny raz mógł się poświęcić w imię oddania przysługi. Chcąc nie chcąc, skierował swoje kroki w stronę placu, przyśpieszając nieco, by zdążyć na umówioną porę.
Gdy kropla wody zetknęła się z jego nosem, drgnął i spojrzał w górę, na kłębiące się nad nim chmury. Od kilku dni zbierało się na deszcz i wyglądało na to, że właśnie w tym momencie postanowił opuścić swoje podniebne progi, by nieco uprzykrzyć życie mieszkańcom miasta i właśnie Frankowi. Założył na głowę kaptur od bluzy i wsadził ręce do kieszeni. Wyprostował się i zaczął rozglądać dookoła, gdyż zbliżał się do celu wędrówki.
Stanął na uboczu, by jak najmniej rzucać się w oczy. Miał szczerą nadzieję, że Gerard go nie zauważy, pominie, nie zwróci uwagi na jego postać opartą o mur jednego z budynków. Naciągnął kaptur jeszcze mocniej i spuścił głowę, by być jak najmniej rozpoznawalnym.
Po chwili jednak ktoś pochylił się tak, by móc zajrzeć pod jego osłonę. Był tą osobą nikt inny jak tylko Gerard, w dodatku uśmiechający się niczym ośmiolatek, który podstępem wykradł upragnione słodycze.
- Im bardziej się chowasz, tym bardziej się wyróżniasz. – powiedział, odstępując nieco od Franka. Ten, zniesmaczony, nieco się wyprostował i odszedł od ściany.
- Hej. – mruknął z niezadowoleniem, które miał na celu jak najbardziej uwidaczniać.
- Witaj, ja też się cieszę! – zaśmiał się, po czym zrobił dwa duże i chwiejne kroki w tył, machając parasolką w geście, by Frank poszedł za nim.
- Aż mi niedobrze od tego twojego optymizmu. Poza tym, to do ciebie nie podobne. – podążył za wyblakło pomarańczowym kolorem parasola, którego właściciel szedł w tylko sobie znaną stronę.
- Mówisz? Faktycznie, staram się być realistą. Ale każdy czasem zasługuje na trochę radości, nieprawdaż? – obrócił się na pięcie by móc patrzeć na młodego Iero, przez co musiał iść tyłem. Nie przeszkadzało mu to ani trochę.
- Fakt, zauważyłem, że pogrywanie ze mną to twoje hobby i przynosi ci niezmiernie wiele radości! Tylko mi trochę mniej, wiesz?! – był zły. Zły, głodny i zmęczony. Z każdą chwilą coraz bardziej pragnął znaleźć się w domu. Nagle zauważył coś, co odwróciło na chwilę jego uwagę od niezadowolenia. Gdy Gerard znalazł się w takim stanie, przestał się go bać, a bardziej nim gardził. Uznał to za postęp.
- Uwielbiam to. Może jednak skusisz się na zupę? Brokułową też mają naprawdę niezłą.
- Nie! – warknął, na co Way zareagował śmiechem. Po prostu śmiał się i odwrócił, aby móc patrzeć w stronę w jaką zmierzał.
Lokal był niewielki, mieściły się w nim raptem cztery stoliki. Jeden był zajęty przez jakieś dziecko, które uważnie przyglądało się każdemu kto przechodził ulicą zza kołnierza za dużego swetra. Zajęli jak zwykle ostatni stolik, Gerard zamówił swoją marchewkową zupę a Frank to samo, gdyż okazało się, że kuchnia wydaje dziś tylko tą jedną z zup. Po piętnastu minutach czekania kobieta, która siedziała za ladą zawołała ich po zamówienie. Way wstał i wrócił z tacką z dwoma parującymi miskami i parą łyżek. Przez ten cały czas uśmiech prawie nie znikał z jego twarzy, co nieco zaciekawiło Franka. Postanowił jednak odezwać się w tej sprawie, lecz Gerard odpowiedział tylko:
- Raz na jakiś czas pozwalam sobie na taką ekscentryczność.
Jedli w milczeniu, pochłaniając łapczywie gęstą i pachnącą zupę ze świderkami. Była słodkawa i naprawdę dobra, wygłodniały Frank uporał się z nią wcześniej niż jego towarzysz. Poczuł się lepiej, gdy ciepły posiłek znalazł się w jego żołądku przywracając mu nieco sił. Teraz był już tylko zły i trochę senny, chociaż bez problemu zjadłby jeszcze drugą porcję.
- Posadziłeś nasionko ode mnie? – spytał Gerard, gdy skończył jeść.
- Nie. – odpowiedział. Miał je nawet przy sobie, schowane w zapalniczce wraz z zwiniętą karteczką. Nie wyrzucił ich, szanując upominek, jednak miał opory, by zrobić z nim cokolwiek.
Gerard skrzywił się nieco i wstał z miejsca. Zapłacił kobiecie za zupy, mówiąc Frankowi, że ma dzisiaj dobry humor i nie będzie kazał mu płacić za coś, na co sam go namówił. Wyszli z lokalu, znów Gerard zaczął prowadzić. Frank dogonił go, by móc iść z nim ramię w ramię. Mógłby już iść, ale został, zdając sobie sprawę z tego, że i tak nic lepszego mu do zrobienia nie pozostało.
- Posadź je. Daj mu szansę. – dokończył i ruszyli w głąb jakiejś mało znanej ulicy.
Frank skinął głową, choć nie miał zupełnie ochoty na myślenie o jakimś tam nasionku. Był w nerwowym stanie, jak zwykle w czyimś towarzystwie. Chciał już wracać, jednak nie odstępował czarnowłosego na krok, niczym swojego pasterza. Z resztą, czuł się jak taki baran, który walcząc ze swoimi przekonaniami stał się małą, zbłąkaną owieczką, rzuconą na pastwę wilków.
Szli jakąś nieznaną Frankowi częścią miasta, pełną starych latarni i drzew, oświetlanych jeszcze przez ostatnie promienie słońca, które przedzierało się przez chmury. Była to jedna z tych niemych dzielnic, gdzie trudno było uraczyć jakiegokolwiek przechodnia. Pustka. Gdzieś koło śmietnika błąkał się bezpański pies, stare liście skrzypiały pod ich butami. Wyciszający spokój uśpił na chwilę czujność Franka, jednak szybko się pozbierał, nie chcąc, by miła atmosfera rozluźniła go i spowodowała zbytnie zaufanie. Wiedział, że nie może ufać nikomu i niczemu, nawet tej spokojnej alejce.
W końcu zebrał się w sobie i gdy mieli skręcić w kolejną uliczkę zatrzymał się.
- Wracam do domu. – odwrócił się na pięcie, lecz po chwili został zatrzymany przez parasol Gerarda, który tym sposobem zatarasował mu drogę.
- Jeszcze chwilę, chciałem ci tylko coś pokazać. – powiedział spokojnie i ostrożnie zabrał parasol, upewniając się, że Frank nie odejdzie.
- Nie, Gerardzie, ja wracam. Teraz – mocno zaakcentował ostatnie słowo – Dość już tego.
- Proszę cię, jeszcze dwie uliczki…
- Nie. Powiedziałem NIE. – zaczął iść z powrotem, jednak Gerard go do gonił.
- Dlaczego jesteś tak negatywnie nastawiony, przecież nic ci nie będzie… - Frank zatrzymał się i obrócił się w jego stronę.
- Pozwól, że teraz ja decyduję co robię. Wracam. Czy tego chcesz, czy nie.
Twarz Gerarda złagodniała i po głębszym wdechu odpowiedział:
- Pozwól, że cię odprowadzę. – wysunął ramię w taki sposób, by Frank się na nim wsparł, niczym dama. On zaś wzruszył tylko ramionami.
Szli w milczeniu, jednak tym z rodzaju tych pełnych zrozumienia. Gerard sprawdzał, jak bardzo może naciągnąć strunę jaką był Frank. Wyczuwał napięcie, które nie było do końca takie złe. Powodowało rozciągnięcie granicy, większe pole do działania. Jednak Way miał jeszcze wiele do zrobienia, jeszcze wiele pracy go czekało. Dopóki Iero był spięty i niepewny, nie było szans na jakąkolwiek szczerą i interesującą go rozmowę. Ciągle brakowało jakiejkolwiek więzi, czegoś, o co mógłby się wesprzeć. Choćby i najmniejszego zaangażowania ze strony Franka, na które ten zupełnie nie miał ochoty.
- Frank… - zaczął, choć nie wiedział jak ubrać w słowa to, co miał zamiar powiedzieć. Zatrzymał się na chwilę i zmierzwił ręką włosy – ja…
- Hm? – również się zatrzymał. Czuł lekki ból w nogach, spowodowany całym dniem stania i biegania po lokalu. Był naprawdę zmęczony.
- Przepraszam… ja naprawdę… eh, beznadzieja. Wybacz, jestem beznadziejną osobą. – ruszył przed siebie nieco żwawszym krokiem, Frank dołączył do niego.
- Może trochę dziwną – przerwał, po chwili namysłu zaczął mówić dalej - nie, nawet nie trochę, jesteś popierdolony do reszty Gerardzie, ale nie powiedziałbym o tobie, że jesteś beznadziejny. Zawsze jest jakaś nadzieja.
- Miło z twojej strony, że tak sądzisz. Może i jestem popierdolony, ale ty niewiele mniej.
- Nie lubię cię. – stwierdził.
- A ja ciebie owszem. Przepadam za ludźmi za bardzo. Niezłą można mieć z nimi rozrywkę
- Pewnie wszystkie laski w mieście są twoje. – podsumował Iero i kopnął nogą kamień, który został porzucony na środku chodnika.
Gerard uśmiechnął się.
- Nie do końca o taką rozrywkę mi chodziło. Seks jest rzeczą dość poważną, przynajmniej ja tak to traktuje.
- Mówisz, jakbym był dzieckiem. – prychnął z pogardą.
- Masz dziewiętnaście lat, nie jest to specjalnie wiele. Zastanawiające jest to, dlaczego się już nie uczysz i gdzie twoi rodzice. – celowo zaakcentował ostatnie słowo.
Frank wzburzył się nieco a w jego oczach zakwitła mieszanka agresji i smutku.
- Myślisz, że dobrowolnie żyję tak jak teraz? – powiedział podniesionym głosem - Nie, cholera, nie. Chciałbym żyć normalnie, iść na studia, ale… nie mogę, po prostu nie jestem w stanie! Już, już mnie skreślono, Gerard, pozwól mi być sam do tej usranej śmierci! – wyrzucił z siebie i przez chwilę po prostu stał, próbując zatamować złość, która wzbierała się w nim od dłuższego czasu – Nie nadaję się na twojego towarzysza. Zostaw mnie.
- Frank… - chciał zacząć, lecz Frank przerwał mu gwałtownie i zaczął po prostu krzyczeć.
- Zostaw mnie, do jasnej cholery! Spieprzaj! Nienawidzę cię! – wrzasnął i chciał uciec, lecz silna dłoń chwyciła go za ramię. Frank obrócił się, chcąc wyrwać spod uścisku. – Naprawdę, puszczaj mnie, bo pożałujesz! Zostaw mnie! – miotał się i krzyczał, w jego oczach było widać oznaki histerii.
- Nie zrobię tego. – był zdenerwowany, nie wiedział, co robić, było za mało czasu na zastanawianie się. Trzeba było zatrzymać chłopaka i to teraz. W jego głowie błysnęła niema myśl, całkowicie instynktowna.
Mocno przyciągnął go do siebie i pocałował.
Poczuł, jak w ułamku sekundy mięśnie Franka się rozluźniają, jak ulatuje z niego cała energia, aż musiał go przytrzymać, by nie stoczył się na ziemię.
Przerwał pocałunek, po czym nagle poczuł ostry ból i oślepiło go na chwilę. Zachwiał się do tyłu, zaskoczony i spróbował złapać równowagę. Frank wyrwał się i w tym momencie Gerard wywrócił się na ziemię. Zaczęło go piec, dotknął ręką miejsca, które teraz nieznośnie go bolało. Jęknął przeciągle.
Nagle jego zmysły znów stały się ostre i dotarło do niego, że Iero właśnie z całej siły przywalił mu pięścią w twarz. Potrząsnął głową i rozejrzał się, chłopak kucał na ziemi i krzyczał coś, zasłaniając sobie uszy. Zdawało mu się, że słyszy także jego płacz, ale nie był pewien.
- Gerardzie, przesadziłeś… - powiedział Frank i podniósł głowę. Nie wyglądał najlepiej.
Właśnie kończył zmywać naczynia, gdy nagle poczuł znajome wibracje . Opłukał ostatnie sztuki talerzy i starannie poukładał na suszarce. Wytarł ręce w fartuch i sięgnął do kieszeni, by odszukać komórkę. Znalazł ją. Nie zdziwił go napis informujący:
Nieprzeczytane Wiadomości: 1
Od: Gerard
‘Podobno marchewka ma dobry wpływ na wzrok i cerę.’
Zmarszczył brwi, nieco zdziwiony bezcelowością owej wiadomości. Przypominając sobie fakt, że Gerard we wszystkim co robił miał jakiś cel, pośpiesznie odpisał:
‘Czego chcesz?’
Rozwiązał fartuch i wyszedł z kuchni, lecz po chwili znów poczuł wibracje. Wyciągnął telefon i otworzył wiadomość, która spowodowała, że aż parsknął. Brzmiała ona:
‘Iść z tobą na kolację.’
‘Po co?’
Przez odpowiedź, którą dostał, nie wiedział, czy zacząć się śmiać, czy może bardziej płakać.
‘Mam ochotę na zupę marchewkową.’
‘To idź i sobie kup’
Zaczął się zbierać, poszedł na chwilę do baru, zerknąć czy wszystko jest w porządku i czy jego zmienniczka sobie radzi.
‘Z tobą.’
‘Nie mam czasu. Po za tym, nie jestem głodny.’
Wyszedł tylnym wyjściem i poprawił jedną z chwiejnie leżących skrzynek.
‘Nie mówiłem, że będziesz jadł. Chodź ze mną.’
‘Nie.’
‘Spotkamy się przy Dove Square. Za piętnaście minut.’
Zaczął się irytować, aż miał ochotę kopnąć nogą w jakikolwiek napotkany przedmiot.
‘Powiedziałem NIE.’
‘Umiem czytać. Jesteś mi coś dłużny, więc masz przyjść’
‘Nienawidzę cię.’ – odpowiedział krótko a szczerze.
‘Cała przyjemność po mojej stronie.’
- Cała przyjemność po mojej stronie, pf. – mruknął pod nosem. Był w stanie wyobrazić sobie uśmiech, jaki musiał gościć na twarzy Gerarda w tym momencie. Mógł nie pójść, mógł się postawić, jednak czuł, że ciąży na nim odpowiedzialność. Jeden jedyny raz mógł się poświęcić w imię oddania przysługi. Chcąc nie chcąc, skierował swoje kroki w stronę placu, przyśpieszając nieco, by zdążyć na umówioną porę.
Gdy kropla wody zetknęła się z jego nosem, drgnął i spojrzał w górę, na kłębiące się nad nim chmury. Od kilku dni zbierało się na deszcz i wyglądało na to, że właśnie w tym momencie postanowił opuścić swoje podniebne progi, by nieco uprzykrzyć życie mieszkańcom miasta i właśnie Frankowi. Założył na głowę kaptur od bluzy i wsadził ręce do kieszeni. Wyprostował się i zaczął rozglądać dookoła, gdyż zbliżał się do celu wędrówki.
Stanął na uboczu, by jak najmniej rzucać się w oczy. Miał szczerą nadzieję, że Gerard go nie zauważy, pominie, nie zwróci uwagi na jego postać opartą o mur jednego z budynków. Naciągnął kaptur jeszcze mocniej i spuścił głowę, by być jak najmniej rozpoznawalnym.
Po chwili jednak ktoś pochylił się tak, by móc zajrzeć pod jego osłonę. Był tą osobą nikt inny jak tylko Gerard, w dodatku uśmiechający się niczym ośmiolatek, który podstępem wykradł upragnione słodycze.
- Im bardziej się chowasz, tym bardziej się wyróżniasz. – powiedział, odstępując nieco od Franka. Ten, zniesmaczony, nieco się wyprostował i odszedł od ściany.
- Hej. – mruknął z niezadowoleniem, które miał na celu jak najbardziej uwidaczniać.
- Witaj, ja też się cieszę! – zaśmiał się, po czym zrobił dwa duże i chwiejne kroki w tył, machając parasolką w geście, by Frank poszedł za nim.
- Aż mi niedobrze od tego twojego optymizmu. Poza tym, to do ciebie nie podobne. – podążył za wyblakło pomarańczowym kolorem parasola, którego właściciel szedł w tylko sobie znaną stronę.
- Mówisz? Faktycznie, staram się być realistą. Ale każdy czasem zasługuje na trochę radości, nieprawdaż? – obrócił się na pięcie by móc patrzeć na młodego Iero, przez co musiał iść tyłem. Nie przeszkadzało mu to ani trochę.
- Fakt, zauważyłem, że pogrywanie ze mną to twoje hobby i przynosi ci niezmiernie wiele radości! Tylko mi trochę mniej, wiesz?! – był zły. Zły, głodny i zmęczony. Z każdą chwilą coraz bardziej pragnął znaleźć się w domu. Nagle zauważył coś, co odwróciło na chwilę jego uwagę od niezadowolenia. Gdy Gerard znalazł się w takim stanie, przestał się go bać, a bardziej nim gardził. Uznał to za postęp.
- Uwielbiam to. Może jednak skusisz się na zupę? Brokułową też mają naprawdę niezłą.
- Nie! – warknął, na co Way zareagował śmiechem. Po prostu śmiał się i odwrócił, aby móc patrzeć w stronę w jaką zmierzał.
† † †
Lokal był niewielki, mieściły się w nim raptem cztery stoliki. Jeden był zajęty przez jakieś dziecko, które uważnie przyglądało się każdemu kto przechodził ulicą zza kołnierza za dużego swetra. Zajęli jak zwykle ostatni stolik, Gerard zamówił swoją marchewkową zupę a Frank to samo, gdyż okazało się, że kuchnia wydaje dziś tylko tą jedną z zup. Po piętnastu minutach czekania kobieta, która siedziała za ladą zawołała ich po zamówienie. Way wstał i wrócił z tacką z dwoma parującymi miskami i parą łyżek. Przez ten cały czas uśmiech prawie nie znikał z jego twarzy, co nieco zaciekawiło Franka. Postanowił jednak odezwać się w tej sprawie, lecz Gerard odpowiedział tylko:
- Raz na jakiś czas pozwalam sobie na taką ekscentryczność.
Jedli w milczeniu, pochłaniając łapczywie gęstą i pachnącą zupę ze świderkami. Była słodkawa i naprawdę dobra, wygłodniały Frank uporał się z nią wcześniej niż jego towarzysz. Poczuł się lepiej, gdy ciepły posiłek znalazł się w jego żołądku przywracając mu nieco sił. Teraz był już tylko zły i trochę senny, chociaż bez problemu zjadłby jeszcze drugą porcję.
- Posadziłeś nasionko ode mnie? – spytał Gerard, gdy skończył jeść.
- Nie. – odpowiedział. Miał je nawet przy sobie, schowane w zapalniczce wraz z zwiniętą karteczką. Nie wyrzucił ich, szanując upominek, jednak miał opory, by zrobić z nim cokolwiek.
Gerard skrzywił się nieco i wstał z miejsca. Zapłacił kobiecie za zupy, mówiąc Frankowi, że ma dzisiaj dobry humor i nie będzie kazał mu płacić za coś, na co sam go namówił. Wyszli z lokalu, znów Gerard zaczął prowadzić. Frank dogonił go, by móc iść z nim ramię w ramię. Mógłby już iść, ale został, zdając sobie sprawę z tego, że i tak nic lepszego mu do zrobienia nie pozostało.
- Posadź je. Daj mu szansę. – dokończył i ruszyli w głąb jakiejś mało znanej ulicy.
Frank skinął głową, choć nie miał zupełnie ochoty na myślenie o jakimś tam nasionku. Był w nerwowym stanie, jak zwykle w czyimś towarzystwie. Chciał już wracać, jednak nie odstępował czarnowłosego na krok, niczym swojego pasterza. Z resztą, czuł się jak taki baran, który walcząc ze swoimi przekonaniami stał się małą, zbłąkaną owieczką, rzuconą na pastwę wilków.
Szli jakąś nieznaną Frankowi częścią miasta, pełną starych latarni i drzew, oświetlanych jeszcze przez ostatnie promienie słońca, które przedzierało się przez chmury. Była to jedna z tych niemych dzielnic, gdzie trudno było uraczyć jakiegokolwiek przechodnia. Pustka. Gdzieś koło śmietnika błąkał się bezpański pies, stare liście skrzypiały pod ich butami. Wyciszający spokój uśpił na chwilę czujność Franka, jednak szybko się pozbierał, nie chcąc, by miła atmosfera rozluźniła go i spowodowała zbytnie zaufanie. Wiedział, że nie może ufać nikomu i niczemu, nawet tej spokojnej alejce.
W końcu zebrał się w sobie i gdy mieli skręcić w kolejną uliczkę zatrzymał się.
- Wracam do domu. – odwrócił się na pięcie, lecz po chwili został zatrzymany przez parasol Gerarda, który tym sposobem zatarasował mu drogę.
- Jeszcze chwilę, chciałem ci tylko coś pokazać. – powiedział spokojnie i ostrożnie zabrał parasol, upewniając się, że Frank nie odejdzie.
- Nie, Gerardzie, ja wracam. Teraz – mocno zaakcentował ostatnie słowo – Dość już tego.
- Proszę cię, jeszcze dwie uliczki…
- Nie. Powiedziałem NIE. – zaczął iść z powrotem, jednak Gerard go do gonił.
- Dlaczego jesteś tak negatywnie nastawiony, przecież nic ci nie będzie… - Frank zatrzymał się i obrócił się w jego stronę.
- Pozwól, że teraz ja decyduję co robię. Wracam. Czy tego chcesz, czy nie.
Twarz Gerarda złagodniała i po głębszym wdechu odpowiedział:
- Pozwól, że cię odprowadzę. – wysunął ramię w taki sposób, by Frank się na nim wsparł, niczym dama. On zaś wzruszył tylko ramionami.
Szli w milczeniu, jednak tym z rodzaju tych pełnych zrozumienia. Gerard sprawdzał, jak bardzo może naciągnąć strunę jaką był Frank. Wyczuwał napięcie, które nie było do końca takie złe. Powodowało rozciągnięcie granicy, większe pole do działania. Jednak Way miał jeszcze wiele do zrobienia, jeszcze wiele pracy go czekało. Dopóki Iero był spięty i niepewny, nie było szans na jakąkolwiek szczerą i interesującą go rozmowę. Ciągle brakowało jakiejkolwiek więzi, czegoś, o co mógłby się wesprzeć. Choćby i najmniejszego zaangażowania ze strony Franka, na które ten zupełnie nie miał ochoty.
- Frank… - zaczął, choć nie wiedział jak ubrać w słowa to, co miał zamiar powiedzieć. Zatrzymał się na chwilę i zmierzwił ręką włosy – ja…
- Hm? – również się zatrzymał. Czuł lekki ból w nogach, spowodowany całym dniem stania i biegania po lokalu. Był naprawdę zmęczony.
- Przepraszam… ja naprawdę… eh, beznadzieja. Wybacz, jestem beznadziejną osobą. – ruszył przed siebie nieco żwawszym krokiem, Frank dołączył do niego.
- Może trochę dziwną – przerwał, po chwili namysłu zaczął mówić dalej - nie, nawet nie trochę, jesteś popierdolony do reszty Gerardzie, ale nie powiedziałbym o tobie, że jesteś beznadziejny. Zawsze jest jakaś nadzieja.
- Miło z twojej strony, że tak sądzisz. Może i jestem popierdolony, ale ty niewiele mniej.
- Nie lubię cię. – stwierdził.
- A ja ciebie owszem. Przepadam za ludźmi za bardzo. Niezłą można mieć z nimi rozrywkę
- Pewnie wszystkie laski w mieście są twoje. – podsumował Iero i kopnął nogą kamień, który został porzucony na środku chodnika.
Gerard uśmiechnął się.
- Nie do końca o taką rozrywkę mi chodziło. Seks jest rzeczą dość poważną, przynajmniej ja tak to traktuje.
- Mówisz, jakbym był dzieckiem. – prychnął z pogardą.
- Masz dziewiętnaście lat, nie jest to specjalnie wiele. Zastanawiające jest to, dlaczego się już nie uczysz i gdzie twoi rodzice. – celowo zaakcentował ostatnie słowo.
Frank wzburzył się nieco a w jego oczach zakwitła mieszanka agresji i smutku.
- Myślisz, że dobrowolnie żyję tak jak teraz? – powiedział podniesionym głosem - Nie, cholera, nie. Chciałbym żyć normalnie, iść na studia, ale… nie mogę, po prostu nie jestem w stanie! Już, już mnie skreślono, Gerard, pozwól mi być sam do tej usranej śmierci! – wyrzucił z siebie i przez chwilę po prostu stał, próbując zatamować złość, która wzbierała się w nim od dłuższego czasu – Nie nadaję się na twojego towarzysza. Zostaw mnie.
- Frank… - chciał zacząć, lecz Frank przerwał mu gwałtownie i zaczął po prostu krzyczeć.
- Zostaw mnie, do jasnej cholery! Spieprzaj! Nienawidzę cię! – wrzasnął i chciał uciec, lecz silna dłoń chwyciła go za ramię. Frank obrócił się, chcąc wyrwać spod uścisku. – Naprawdę, puszczaj mnie, bo pożałujesz! Zostaw mnie! – miotał się i krzyczał, w jego oczach było widać oznaki histerii.
- Nie zrobię tego. – był zdenerwowany, nie wiedział, co robić, było za mało czasu na zastanawianie się. Trzeba było zatrzymać chłopaka i to teraz. W jego głowie błysnęła niema myśl, całkowicie instynktowna.
Mocno przyciągnął go do siebie i pocałował.
Poczuł, jak w ułamku sekundy mięśnie Franka się rozluźniają, jak ulatuje z niego cała energia, aż musiał go przytrzymać, by nie stoczył się na ziemię.
Przerwał pocałunek, po czym nagle poczuł ostry ból i oślepiło go na chwilę. Zachwiał się do tyłu, zaskoczony i spróbował złapać równowagę. Frank wyrwał się i w tym momencie Gerard wywrócił się na ziemię. Zaczęło go piec, dotknął ręką miejsca, które teraz nieznośnie go bolało. Jęknął przeciągle.
Nagle jego zmysły znów stały się ostre i dotarło do niego, że Iero właśnie z całej siły przywalił mu pięścią w twarz. Potrząsnął głową i rozejrzał się, chłopak kucał na ziemi i krzyczał coś, zasłaniając sobie uszy. Zdawało mu się, że słyszy także jego płacz, ale nie był pewien.
- Gerardzie, przesadziłeś… - powiedział Frank i podniósł głowę. Nie wyglądał najlepiej.