czwartek, 1 sierpnia 2013

Chłopiec z Tatuażem. Rozdział Szósty.

Hej wam!
Tak... ja rozumiem, że nie obiecałam być jakaś regularna, ale macie prawo mnie opieprzyć za... ponad miesiąc przerwy? No cóż, nie było to celowe. Ten rozdział faktycznie pisałam przez ten cały miesiąc, skończyłam go... przed wczoraj? Jakoś to było. Po prostu ten miesiąc był jednym wielkim bajzlem w moim życiorysie, ale teraz jest już ok. Ponadto znajdowały się w nim wszelkiego rodzaju wyjazdy i inne artystyczne prace, które odciągały mnie od 'chłopca'.

Dedykuję ten rozdział Empty Smile, bo zawsze jak z tobą rozmawiam, to przychodzą mi do głowy najbardziej trafne pomysły. Trzymaj się <3


To tyle. Piosenka? Owszem.
Monika Brodka - Kropki kreski


~
Chłopiec z Tatuażem.
Rozdział Szósty.


      Gerard wpakował czarny worek do bagażnika i zatrzasnął klapę. Frank siedział na krawężniku i palił papierosa, którego podarował mu czarnowłosy. Był zdenerwowany, a nikotyna teoretycznie mu nie pomagała, lecz nie zrezygnował. Chciał czymś zająć ręce. Było chłodno, rześkie, nocne powietrze drażniło im nozdrza. Bezgwiezdne niebo, tej nocy zupełnie zakryte przez deszczowo-burzowe chmury, które tylko czekały na odpowiedni moment, by móc niespodziewanie zalać ulice miasteczka. 
      - Chodź już. Zakopiemy… pochowamy ją u mnie. Mam spory i zadbany ogród. To będzie dobre miejsce. – powiedział Way i wyciągnął w stronę chłopaka dłoń. Tamten wyrzucił niedopałek i z pomocą mężczyzny podniósł się z ziemi. Był tylko odrobinę zmęczony, popołudniowa drzemka solidnie zregenerowała jego siły. Spojrzał Gerardowi prosto w oczy, co nie umknęło uwadze Way’a. Spojrzenie zazwyczaj jest początkiem. To było szczere, silne, łamiące barierę, którą starał się wzmacniać Frank wokół swojej osoby. Miało w sobie nutę władczości. Gerard aż się nie poruszył, zaskoczony. Poczuł nagłej ukłucie satysfakcji.
      Chłopak milczał, lecz po chwili skinął głową. Wsiedli do auta i po chwili znów przemierzali puste ulice. Nie rozmawiali wiele po drodze, Frank był całkowicie nieobecny. Gdy znaleźli się pod domem Gerarda westchnął tylko:
      - To był naprawdę dobrze wytresowany pies. Parę razy uratowała mi życie.
      Way jednak nie odpowiedział, tylko wyciągnął ciało zwierzęcia z bagażnika. Pies był dość ciężki, czarnowłosy byłby w stanie zaryzykować stwierdzenie, że nawet cięższy od właściciela. Podobno zatruł się trutką na szczury.
      Wybrał miejsce w rogu działki, niedaleko jakiegoś bliżej nieokreślonego krzaczka o kujących liściach.           Way przypuszczał, że mógł to być dziki ostrokrzew, który jakimś cudem zaplątał się i nie został wykarczowany w początkowym stadium rozwoju.
      Frank stał obok niego i obserwował, jak kopie dół, przygotowując pochówek dla psiej towarzyszki. Jego myśli błądziły po eterze, powoli przestawał odczuwać smutek. Czarnowłosy zakopał psa. Historia zamknięta. Nie miał zamiaru jej rozdrapywać, miał już wystarczającą ilość wspomnień nawiedzających go przed snem.
      - Chodźmy do domu. Przydałby ci się kubek ciepłej herbaty. Z cukrem. – Way obserwował jak mięśnie chłopaka rozluźniają się nieco. Frank skinął głową i potarł swoje ramiona skryte pod rękawem niezbyt grubej bluzy, jaką założył mu na nie Way. Było mu zimno, więc spodziewał się, że Gerard jest jeszcze bardziej przemarznięty. I to właśnie jemu przydałoby się wypić coś ciepłego. 

      Gerard otworzył tylne drzwi, zapraszając Franka gestem do środka. Tamten zawahał się, jednak po chwili postawił ostrożny krok. W środku było ciemno, czarnowłosy wyjaśnił mu, że lampa w tym przejściu zepsuła się dawno temu, a on nie miał okazji jej naprawić. 

       Gdy przeszli korytarzyk, Gerard zapalił światło, które rozświetlało hol w kształcie kwadratu, z którego można było dostać się do większości pomieszczeń w domu. 

      - Usiądź sobie w salonie, to pierwsze drzwi po lewej. – powiedział i popchnął chłopaka do przodu, po czym czmychnął do kuchni, by przygotować gorący napój. 

      Frank stał jednak w owym korytarzyku, przyglądając się temu, co go otaczało. Różne obrazy i zdjęcia, wesołych i smutnych ludzi. Fragmenty gazet oprawione w ramki, wydarte strony z komiksów, setki przeróżnych pieczęci, które musiały za sobą kryć wspomnienia. Iero czuł, jakby znalazł się w jakimś żywym, osobistym organizmie, zbyt osobistym. To było dla niego aż niekomfortowe, zostać tak głęboko dopuszczonym we wnętrze osoby, którą ledwo znał. Kobiety, mężczyźni, kilkoro dzieci. Jedno na fotografii przytulało się z uśmiechem do Gerarda, oboje nie patrzyli na obiektyw. Byli szczęśliwi. Przestał patrzeć na ściany i faktycznie poszedł do salonu. Czuł się naprawdę nieswojo w towarzystwie emocji. Ściany w jego domu były zupełnie puste. 

      Chciał zapalić światło w pomieszczeniu, lecz jedynie udało mu się spowodować błysk i delikatne brzdęknięcie przepalanej żarówki. Westchnął i postanowił pójść do kuchni, w której krzątał się Gerard. Stanął w progu i obserwował, jak Way tańczył między szafkami, wyciągając jakąś tacę, szukając cukiernicy i wykonując jeszcze wiele innych czynności. Gdy w końcu przygotował wszystko co uważał za słuszne, oparł się o ladę, by poczekać aż się woda zagotuje.

      - Przepaliła się żarówka, co nie? W takim razie pozostanie nam niewielka lampka i świece. – powiedział i uśmiechnął się krzywo.
      - Jak chcesz, to możemy napić się w kuchni… - zaproponował Frank i odgarnął kosmyk włosów za ucho. 
      - Nie, kuchnia to miejsce pracy. Nie dla gości. 
      - Proszę cię, daruj dziś sobie wszelkie uprzejmości, savoir vivre i inne pierdoły. Aż mnie to teraz denerwuje. – chłopak westchnął i zmarszczył brwi. 
      - Zatem po chuja ci siedzenie w tej jebanej kuchni, leźmy do salonu i skończ pierdolić. – podsumował zgryźliwie Gerard i wyszedł z pomieszczenia, niosąc tackę z dwoma kubkami herbaty i miseczką herbatników.
      - Nie jesteś zabawny. 
      - A ty owszem.
      Frank nie spytał dlaczego czarnowłosy tak sądził, powstrzymał się i milcząco potruchtał za gospodarzem.       Przemknęli przez hol do ciemnego salonu. Frank zatrzymał się jednak, gdy światło dochodzące z korytarza przestało wskazywać mu drogę. Poczuł czyjeś dłonie na swoich ramionach, które poprowadziły go do przodu. Po chwili został pchnięty na coś miękkiego, co musiało być kanapą. Siedział przez chwilę w ciemnych szarościach lecz tylko przez moment, gdyż pomieszczenie rozświetlił ciepły blask nietypowej świecy, czy raczej świecznika. Skonstruowany był on ze sporej ilości świeczek, pozlepianych ze sobą, wtopionych w swoje poprzedniczki. Gerard podpalał je, a one parzyły mu dłoń, gdy zbyt mocno zbliżył się do płomieni. W końcu usiadł na jednym z foteli i sięgnął po kubek.
      - Poczęstuj się. – powiedział do chłopaka i podmuchał w powierzchnię cieczy.
      Chłopak chwycił za ucho od naczynia i przyciągnął do siebie. Pociągnął łyk i pozwolił sobie na lekkie drżenie, gdy gorąca ciecz została wlana do wychłodzonego organizmu. Było mu zimno, nawet bardzo, do tego nie opuszczało go przygnębienie. Miał dosyć wszystkiego, zwłaszcza Gerarda, lecz z drugiej strony dziękował w duchu za to, że nie jest sam. Chociaż odcinał się od ludzi, nigdy nie lubił siedzieć w samotności. Miał klub i psa, teraz pozostała mu tylko praca. Wiedział jednak, że nie może cały czas w niej siedzieć i to co robi podchodzi pod pracoholizm, uzależnienie. To była jednak tylko jedyna rzecz, która odciągała go od przeszłości. Zrezygnował z alkoholu, papierosów, narkotyków na rzecz pracy. To był jego narkotyk, współczesne uzależnienie. Czasem one zdają się być zupełnie niegroźne. Każdy jest od czegoś uzależniony. Czasem to inna osoba, czasem jakiś przedmiot bądź też czynność. Brodzimy w plątaninie własnych przyzwyczajeń, a z czasem pakujemy się w większe bagno. Frank jednak chciał w nim utonąć. O niczym tak nie marzył, jak o całkowitym zatraceniu. Zdawał sobie jednak sprawę, że to niemożliwe. Nigdy nie wymażemy tego co przeżyliśmy z nas samych. Zawsze będzie odbijać się na naszym ciele. Wspomnienia nie umierają, jedyne co możemy zrobić, to się z nimi pogodzić. 

wszystkie na ciele znaki, zapis bezcennych chwil…

      - Dlaczego to robisz? – spytał po chwili milczenia, wpatrując się we własny kubek.
      Gerard wzruszył ramionami i upił kolejny łyk.
      - Podobno bezczynność zabija. Nie ma nic gorszego, niż takie siedzenie w domu, miotanie się z kąta w kąt. Dodałbym do tego, że życie rutynowo również jest śmiercionośną bronią, niekończące się bieganie praca, dom, praca, rodzina, taka pętelka na szyi człowieka. Jesteśmy jak takie roboty, tracimy emocje na rzecz spokoju i mechanizmu, wszystko się staje równe i poukładane…- ciągnąłby dalej, lecz Frank przerwał mu.
      - Nie odpowiadasz na pytanie. – zwrócił mu uwagę.
      - Czasem odpowiedzi nie są konieczne.– uśmiechnął się, chociaż to było niczym w porównaniu z tym, co przeżywało jego wnętrze. Nie mógł wytrzymać z rozbawienia, jakie dawało mu irytowanie chłopaka. Po prostu uwielbiał to robić. Dostrzegł jednak dramat w swoim postępowaniu. Naprawdę nie wiedział, co chce osiągnąć. Rzucił się w nurt wydarzeń.
      - Proszę cię, jestem zmęczony, nie mam siły na zagadki. Zrozum, że wiele nie osiągniesz. Nie jestem nawet w stanie stwierdzić, czy jesteś bardziej inteligentny czy idiotyczny. W każdym razie… mam dość. Dość wszystkich rzeczy, które ostatnimi czasy przynosi mi życie. – wymruczał i położył się na kanapie, wciąż ściskając w dłoni kubek.

jak z pamiętnika kartki, kropek i kresek szyfr…

      - Otwierasz się? Jesteś naprawdę zabawny. I pogubiony. – prychnął i odstawił kubek na ławę.
      - Ty też jesteś pogubiony – stwierdził po chwili zastanowienia – odnoszę takie wrażenie.
      - Dlaczego? – uniósł jedną brew do góry, coraz bardziej zaciekawiony i rozbawiony.
      - Raz jesteś przesadnie miły, raz tajemniczy. Raz zachowujesz się jak cham, innym razem jak najlepszy kumpel. Jesteś samotny, nie masz wielu przyjaciół, prawda? 
      - Prawda. – Gerard był lekko zaskoczony.
      - Widać. Nie wiesz, jak obchodzić się z ludźmi. Nie znasz się na nich. Próbujesz rozbroić, dostać się do wnętrza, chcesz być panem i władcą sytuacji. Ale nie utrzymasz tego. Nikt nie jest w stanie.– podsumował i odstawił kubek, chodź wymagało to od niego odrobiny gimnastyki. 
      Way’a zatkało. Chciał zaprzeczyć jakoś, lecz nie potrafił znaleźć argumentu. Poczuł się zmieszany. Gorąco napłynęło mu do głowy. Mógłby oszaleć w tym momencie, jak demon, na którym odprawiono egzorcyzm. Uznał, że to przez zbyt późną porę wszystko trafiało do niego zbyt mocno. Zmęczony organizm wierzył w każde brednie. Sen. Tego potrzebował. Rano będzie już wszystko w porządku.
      Frank uśmiechnął się lekko. 
      - Wiesz… nie uważam się za kogoś, kto by się znał na tym wszystkim. Ale odpowiednio wiele przeżyłem… wiesz co? Musisz choć trochę uświadomić sobie kim jesteś. Znaleźć siebie, odrobinę tego, z czego składa się twój umysł. Wybrać jedną twarz. Będziesz wtedy… nie wiem czy szczęśliwszy, ale na pewno prawdziwszy chociaż i tak… nie poznasz siebie w pełni. Wydaje mi się, że sami siebie poznajemy dopiero w chwili śmierci. – urwał i westchnął.
      - Może masz rację.– rozluźnił się i wygodniej usiadł na fotelu. Nie brał słów chłopaka na poważnie, choć dostrzegał w nich odrobinę swego rodzaju skromnej mądrości. On zawsze miał cele, opanował przecież bycie tym, czym chce do perfekcji. Posiadanie wielu oblicz było jego sposobem na życie, ale dostrzegł to, że istotnie trochę spaprał robotę przy Franku. Za bardzo się zaangażował, przez co stracił naturalność. Błąd w sztuce, ostatnio tak częsty w tym, co robił. Jednak przecież wszyscy się mylili. On jednak nie chciał należeć do tłumu. Tłum był głupotą, tłum był prostą i łatwą drogą. 

mapa wspomnień i krętych dróg, szkielet utwardza mi…

      - Będę wracał do domu. Późno już, oboje musimy się wyspać, po za tym nie lubię przebywać zbyt długo w obcych mi miejscach. To krępujące. – podniósł się i podparł ręce, by móc w każdej chwili wstać.
      - Lubisz znać teren po jakim stąpasz.
      - Tak. Jestem chorobliwie strachliwy, ale widzisz, radzę sobie jakoś. – wstał i rozprostował kości, po czym ziewnął przeciągle. Był potwornie zmęczony.
      - Odwiozę cię. – powiedział i również podniósł się z miejsca. Czuł wszechogarniające zmęczenie, jednak zdecydował się wysilić na ten drobny gest. 
      - Nie odmówię. Zupełnie nie wiem gdzie się znajdujemy, ani jak trafić na moją ulicę – uśmiechnął się – dziękuję ci. Pomogłeś. Nie tylko w sprawie psa.

w klatce z kości mięsień wiotki, pulsuje, przyspiesza rytm…

      - A w czym jeszcze ci pomogłem? – chciał, by chłopak sprecyzował.
      - W łamaniu barier, które postawił ktoś inny. Jedźmy już, na dziś wystarczy. 
      Wrócili do auta i odjechali, po drodze zamieniając ze sobą kilka słów w niezobowiązującej rozmowie.           Gerard odprowadził Franka pod drzwi, gdzie ten uścisnął go lekko. Rozeszli się w swoje strony.

To początek, wschód słońc
I drżenie w kącikach ust
Wielkie oczy ma strach
Palcem pogrożę mu


      Gerard siedział na brzegu łóżka i delikatnie polerował swój pistolet. Lubił go. Był to wyjątkowo ładny egzemplarz.
~
Ja i Pożeracz będziemy mieć dla was niespodziankę. Ale nim to dojdzie do skutku, to minie jeszcze wiele czasu. 

5 komentarzy:

  1. Ich relacja jest nieco dziwna, ale także w sumie nawet intrygująca. Troszkę się pogubiłam w tym opowiadaniu, ale ja ostatnio prawie w każdym tworze tracę orientację. + Gerard ma pistolet? Ciekawe :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak tak sobie to czytam, to w zupełności zgadzam się z Darsą- relacja pomiędzy dwoma głównymi bohaterami jest dziwna, bardzo dziwna, ale zarazem intrygująca. Nie wiemy w sumie, dlaczego Frank ma takie uprzedzenia do Wayów oraz dlaczego Gerardowi tak bardzo zależy na dogłębnym poznaniu Franka. Ciekawe po co Wayowi ten pistolet...
    Czekam na kolejny rozdział :D

    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem, czy jestem dzisiaj aż tak nieogarnięta, czy to opowiadanie mnie tak dezorientuje, ale w każdym bądź razie jestem zaintrygowana tą tajemniczością. Poza tym, znalazłam chyba tylko jedną literówkę, której teraz nie mogę znaleźć, więc.. oby tak dalej :)
    Weny życzę.
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  4. Podzielam zdanie dziewczyn co do relacji pomiędzy chłopakami. Chciałabym móc zobaczyć hol Gerarda, bo zaintrygował mnie sposób w jaki udekorował ściany. Frankowi została teraz tylko praca, a on nie lubi samotności. Teraz na pewno pozwoli Gee zbliżyć się do siebie, w końcu to i tak kiedyś musi nastąpić, przecież to frerard ;P
    Beznadziejny ten mój komentarz, wybacz :)
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  5. Boże, Rysiu, że tobie się kiedykolwiek mogło wydawać, że ja grzeczna i niewinna jestem... whatever.
    dwa tysiące lat spóźnienia z komentarzem, ale co z tego? szczere intencje się liczą. powiem ci, że czytałam ten rozdział, siedząc sobie w autokarze i jadąc nad jezioro Śniardwy, a nad uchem sapał mi kolega. miłe wspomnienia, co nie? ;P
    hoho, Gerduń lubi swój pistolet <3 jak bym miała pistolet, to, do cholery jasnej, też bym go lubiła. ale że nie mam pistoletu... smutek. ogólnie podoba mi się, ale nie jestem w stanie napisać niczego sensownego. niezbadane są stosunki między Frankiem a Gerardem, także ten, spodziewam się niespodziewanego xD
    xoxo
    Zjadacz Słodkich Sierściuchów <3

    OdpowiedzUsuń