środa, 30 października 2013

{000} Kartka z pamiętnika.



…wszystko, co nas otacza, ma dwoistą naturę. Jedna to ta powierzchowna, na podstawie której możesz stwierdzić, czy coś jest gładkie czy może kujące, czy jest ciepłe czy zimne. Możesz tego dotknąć, wziąć do ręki, możesz to zobaczyć, podziwiać. To to zwraca twoją uwagę, powoduje, że chcesz dowiedzieć się więcej. Pcha cię w głębiej, w stronę drugiej natury. Sfery duchowej. A ta wchłania cię powoli, powoli opuszcza płatki, byś mógł się coraz bardziej zagłębiać w jej wnętrzu. Poznać, odkryć i zrozumieć. Wykorzystać.

   Oba te oblicza mogą być przyczyną zguby niejednej istoty. Pchają ludzi w pułapki, sieci zobowiązań, zatracają w sprawach, które w ogóle nie powinny ich dotyczyć. Przez wygląd odwracamy wzrok od prawdziwych wartości, zajmujemy umysł rzeczami nieistotnymi, a te następnie nas wchłaniają. Gubimy się, zatracamy swój cel, plączą nam się nogi i w końcu potykamy się, by zetknąć się ostatecznie z ziemią. A wtedy możemy już tylko żałować tego, czego nie zrobiliśmy, tego, co popełniliśmy.

   Życie to tylko potok pomyłek.

   Każdy z nas jest jedną, wielką pomyłką.




   Lapis Lazuli, 
   dzień piętnasty.

poniedziałek, 28 października 2013

Chłopiec z Tatuażem. Rozdział Jedenasty.

Wiem, że rozdział miał się pojawić w zeszłym tygodniu, ale ja i moja beta miałyśmy poślizgi ze względu na mój brak dostępu do normalnego programu do pisania. Także, wielkie przepraszam i jeszcze raz przepraszam.
Uwaga, poniżej mogą wystąpić treści powszechnie uznawane za wulgarne:


KURWA JAK JA NIE CIERPIĘ TEGO POSRANEGO OFFICE!
CZY KTOŚ DO JASNEJ CHOLERY WIE JAK WYŁĄCZYĆ TAK NA AMEN TĘ CAŁĄ NUMERACJE? NIE MOGĘ PRZEZ TO NORMALNIE PISAĆ DIALOGÓW!

Koniec.
Ah, z tego wszystkiego nie dałam piosenki.

Florence + The Machine - Falling


~



Chłopiec z Tatuażem.
Rozdział Jedenasty.



      Frank obudził się w nocy, po chwili do niego dotarło, że jego telefon nieznośnie głośno wibruje na biurku. Sięgnął po niego, nie podnosząc się z miejsca i nacisnął zieloną słuchawkę. Nie do końca docierało do niego to, co robił. Był jeszcze półśpiący, jednak głos dobiegający z drugiej strony całkowicie przywrócił go do żywych.
     - Halo?
     - Gerard? Wszystko w porządku? – spytał, zaniepokojony i automatycznie podniósł się do pozycji siedzącej. Jego serce waliło mu w piersi.
     - Tak, wydaje mi się, że tak. – głos miał trochę osowiały.
     - Wydaje ci się, czy jest? – spojrzał w stronę okna. Na zewnątrz paliły się latarnie, księżyc pilnował nieba. Był jeszcze środek nocy.
     - Zadajesz dobre pytania. – pochwalił go. – Więc powiedzmy, że wszystko jest w porządku. Albo raczej załóżmy na potrzeby rozmowy.
     - Gee, wiesz, że jest środek nocy? – przetarł dłonią oczy, był trochę niezadowolony z powodu pobudki. Będzie miał problem, by znów zasnąć.
     - Oh, naprawdę? A przed chwilą było jeszcze jasno. – westchnął.
     - Dlaczego zadzwoniłeś tak późno? – nie spodziewał się sensownej odpowiedzi na to pytanie.
     - Bo chcę z tobą porozmawiać. – odpowiedział, starannie wymawiając poszczególne wyrazy.
     - No… dobrze. – był nieco zaskoczony i miał ochotę być niemiłym, jednak darował to sobie. – Naprawdę nic się nie stało?
    - Frank, naprawdę… miło mi, że cię to choć trochę interesuje.
    - Pf! Jeszcze czego. Nie interesujesz mnie w ogóle. – prychnął, starając się być chłodnym.
    Way zaśmiał się do słuchawki.
    - W sumie, to przepraszam cię za pobudkę. Nie sądziłem, że zrobiło się tak późno. Od dawna śpisz?
    - Gee, piłeś coś? Brałeś? – spytał podejrzliwie.
    - Nie, skądże.
    Frank milczał przez dłuższą chwilę.
    - Jakiś inny jesteś. Naprawdę wszy…
    - Frank! Naprawdę, nic mi nie jest! – zaczynał się irytować, co uspokoiło Franka.
    - To naprawdę ty. – położył się wygodniej. - I wszystko z tobą w porządku. Więc co się stało? O czym chcesz porozmawiać?
    - Chcę, żebyś mi o kimś opowiedział. – odparł po chwili namysłu.
    - O kim?
    - O chłopaku imieniem Jake.
    Iero westchnął ciężko.
    - Niech zgadnę, to ty zabrałeś jedno ze zdjęć. Gerard, ty mi je ukradłeś. – powiedział z naciskiem na ostatnie słowo. Nie spodobał mu się fakt, że czarnowłosy przywłaszczył sobie jego własność. W dodatku tak osobistą.
    - Pożyczyłem. Oddam ci je, całe i zdrowe. Opowiesz? – nalegał dalej.
    - A może… wymienimy się. Ja opowiem ci o Jake’u, a ty mi opowiesz o czymś ze swojej przeszłości. Zgoda? – oświadczył, niemal dumny ze swojego sprytu. Chociaż fakt, że miał opowiedzieć jedną z najbardziej osobistych historii jego życia, wcale mu się nie podobał. Jednak był w stanie się poświęcić w imię ciekawości. Czekał na reakcje czarnowłosego.
    - Zgoda. – odpowiedział po chwili zawahania - A więc zacznij.
    - Poznaliśmy się gdzieś w podstawówce, przypadkowo i nielogicznie. On był najwyższym chłopakiem w klasie, ja najniższym, jednak zawsze sadzano nas obok siebie. Chcąc nie chcąc, zaprzyjaźniliśmy się ze sobą, razem dokuczaliśmy naszym nauczycielom, takie tam, dziecięce wyzwania. Wszyscy mieli nas dosyć – czuł, że się niepotrzebnie rozgaduje, lecz nie potrafił się powstrzymać. – i na wszystkich nieszczęście potem znowu przydzielono nas do jednej klasy, gorzej być nie mogło. To był dziwny dla mnie czas, w domu było coraz gorzej, ponadto uświadomiłem sobie to, że jestem gejem co oczywiście wykrzyczałem w końcu rodzicom, a oni wreszcie się przymknęli i tak przestaliśmy ze sobą rozmawiać. Nie powiedziałem tego od razu Jake’owi lecz po jakimś czasie… po prostu musiałem. Na szczęście zaakceptował to, wyznał mi, że sam jest biseksualny i że wcale nie widzi nic złego w mojej orientacji. Byłem przeszczęśliwy. Potem uświadomiłem sobie, że go po prostu kocham. I to też zaakceptował. I oddał z nawiązką. Spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę, wytworzyła się między nami prawie nierozerwalna więź. To było niesamowite, wspaniałe, byłem naprawdę szczęśliwy. Gdy było coś nie tak, zawsze miałem swoją kryjówkę w jego ramionach. I to wystarczyło. Jak mówiłem, to była prawie nierozerwalna wieź. Jake umarł dwa lata później. – zamilkł na moment, przełykając ślinę. – To było… zbyt wiele. Załamałem się. Ale wybrnąłem z tego, przez chwilę było dobrze, lecz potem znów się spieprzyło. I teraz też się wszystko… - urwał. – Twoja kolej.
    - Zaparz herbatę. Zaraz u ciebie będę. – odpowiedział Gerard i rozłączył się.
    Frank wstał i zapalił światło. Postanowił zrobić choć trochę porządku, zgarnął zdjęcia z podłogi i pościelił łóżko. Poszedł do kuchni, posłusznie wstawiając wodę. Usiadł na parapecie i wypatrywał czarnego forda. Był podekscytowany, wczesna pobudka wbrew pozorom spowodowała tylko to, że czuł się bardzo rześko. Uchylił okno, wpuszczając zimne, nocne powietrze. Lubił zapach nocy.
    W tym samym momencie usłyszał gwizd czajnika i delikatne pukanie do drzwi. Wyłączył wodę i poszedł otworzyć, po czym wrócił do kuchni, nie przejmując się Gerardem. Zaparzył dwie herbaty i postawił je na stoliku. Usiadł na krześle.
    Po dłuższej chwili Gerard zajął miejsce naprzeciw niego, miał dość poważną minę. Nie odzywał się. Chwycił kubek w dłonie, które schował w rękawie zbyt długiego, szarego swetra.
    - Opowiedz mi o czymś. Bez żadnych masek. Gramy w otwarte karty. – oznajmił mu Frank i sięgnął po swój napój. Po raz pierwszy widział Gerarda w takim stanie. Mężczyzna zdawał się być spięty. Milczał. – Zgoda?
    - Tak. – kiwnął głową i wziął głęboki oddech. Spojrzał chłopakowi prosto w oczy i uśmiechnął się. – Zatem o czym ma być opowieść?
   Frank zamyślił się.
    - O tym, jak Gerard Way stał się Gerardem Way’em. – odpowiedział po chwili.
    - Mama mnie tak nazwała. – spróbował zażartować, choć słabo mu to wyszło.
    - Bez masek. – Frank spojrzał na niego wymownie, przez co natychmiast spoważniał.
    W końcu zaczął mówić.
    - Byłem kiedyś… dość niestabilną osobą. Jako nastolatek chociażby. A takimi łatwo jest… pomiatać. Innymi słowy byłem szkolnym popychadłem, wiesz, grubas z depresją. Cała szkoła na głowie, a tobie pozostaje tylko nienawidzić samego siebie. No więc tak też zrobiłem. Żyletusie kochane, przyjaciel alkohol, tym podobne sprawy. Miałem jedną przyjaciółkę, ale i ona się ode mnie odwróciła, z bratem tylko kłótnie. Po jakimś czasie straciłem wszystko, razem z wrażliwością, spokojem, osobowością, przestałem żyć. Przysiągłbym, że nie miałem wtedy pulsu. Raz, zalewając się w piwnicy, powiedziałem jedno zdanie: To nie jest prawdą. – przerwał na moment, lecz po chwili kontynuował. – Podniosłem się wtedy z ziemi, przyszedłem do płaczącej matki, pochyliłem się i jej to oznajmiłem. Że to wszystko nie jest prawdą. Bo wszystko było jednym wielkim kłamstwem. Ona nie martwiła się o mnie, martwiła się o to, co powiedzą o niej ludzie, ja nie byłem żałosny – tylko ktoś mnie tak okłamał, alkohol wcale nie pomagał, ostrza też nie – to kłamstwo sam sobie wmówiłem. Całe moje życie było pieprzonym kłamstwem. Otworzyły mi się oczy i… zacząłem się bawić. Serio, Frank, bawić się, choć wymagało to ode mnie wysiłku i przygotowań. Musiałem schudnąć, zrobić coś ze swoim żałosnym naczyniem, musiałem zacząć się uczyć, lecz nie tego, co w szkole mówili, a tego, co faktycznie miało na coś wpływ. Uczyłem się manipulować, a we wszystkim towarzyszyła mi drobna kobietka, o imieniu Zemsta. Frank, ja się zemściłem. Gdybyś widział, jak oni byli przerażeni, oni się mnie bali. Byłem młody i niezrównoważony, robiłem to, co mi się podobało, miałem swój los w swoich rękach, czułem się jak pan. A potem… przestało robić mi to różnicę, znudziło mi się gdzieś w połowie studiów. Chciałem spróbować czegoś nowego. Wyciszyłem się, w końcu całe szaleństwo miałem już za sobą. Mogłem zachowywać się normalnie, wyrównałem wszystkie rachunki. Zacząłem się uczyć wykorzystywać swoje umiejętności, pomagać ludziom, a przez wszystko przeplatałem sztukę. Byłem artystą, komiksiarzem, wiecznie ze szkicownikiem w ręku, natchniony i miły, jednak w duchu ciągle przyświecały mi idee moich wcześniejszych wcieleń… Nie poznawano mnie, nie wierzono jak mogłem się aż tak zmienić. Po studiach się ustabilizowałem. Podsumowałem swoje życie i… oto jestem. Każdy z nich mieszka we mnie. To nie są maski. To jestem ja. – skończył mówić i napił się.
    Frank milczał, analizując wszystko. Nie miał pojęcia jak odpowiedzieć.
    - Gerard, powiedz mi… - zaczął po chwili - byłeś w kimś zakochany? Tak prawdziwie?
    - Nie. Nigdy. – uśmiechnął się do Franka słabo. – Mogę mieć do ciebie jeszcze jedno pytanie? Chcę szczerej odpowiedzi. Wiem, że to będzie trochę osobiste.
   - Tak. – odpowiedział bez wahania, za co skarcił się po chwili. Jednak o tej porze nie był zbyt świadomą osobą, z resztą, nie chciało mu się rozmyślać. Odprężył się.
    Gerard westchnął i na chwilę oderwał wzrok od chłopaka, by znaleźć odpowiednie słowa. Po chwili zaczął mówić.
    - Powiedz mi, co się stało, wtedy. – powiedział z naciskiem na ostatnie słowo, by Frank zrozumiał.
    Iero dokładnie wiedział, o co chodziło Way’owi i wcale mu się to nie podobało. Spuścił głowę, jego mięśnie spięły się, a dłonie kurczowo ścisnęły kubek. Powiedział, że odpowie, więc nie miał wyjścia, lecz te słowa przechodziły przez jego psychikę jak gwoździe, otwierając stare rany, czuł, jak płomień wraca, by znów zacząć go trawić. Zamknął oczy i wypowiedział dwa słowa:
    - Zostałem zgwałcony. – jego głos drżał.
    Way przełknął ślinę, trochę go zatkało. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi, choć brał ją pod uwagę. Nie miał pojęcia jak na to zareagować.
    - Zostałem brutalnie zgwałcony. – otworzył powieki i spojrzał prosto w oczy mężczyzny, by po chwili wybuchnąć płaczem. – Przez kogoś, komu ufałem! – dopowiedział, starając się opanować swoje ciało, które targane było drgawkami. – T-to był h-horr-or… Gerard! – wrzasnął i szarpnął się, tak, że na swoje nieszczęście, spadł z krzesła. Czarnowłosy błyskawicznie znalazł się obok niego i chwycił go w ramiona, mocno przyciskając do siebie. Głaskał go po głowie.
    - Frank, cicho, spokojnie, nic ci się już nie stanie, jesteś bezpieczny, bezpieczny! – powtarzał, zszokowany. Kołysał nimi, nieco zbyt nerwowo, a Frank dusił się od własnych łez. W końcu sam objął Way’a, kurczowo łapiąc za jego sweter. – Cicho… no, już, cichutko… - Gerard położył głowę na jego głowie, a on powoli się uspokajał.
    Chłopak nieco poluzował uścisk, lecz ciągle nie puszczał czarnowłosego, trzymając się go niczym ratowniczej deski. Powiedział. Powiedział mu TO. Powód jego strachu, jego braku pewności siebie. Miał ślady na ciele i na psychice. I zdawał sobie z tego doskonale sprawę, że one nigdy nie zejdą.
    - Ge… rry. Przepraszam. Ja po prostu... ja po prostu ciągle się tego boje. - wyszeptał, opanowując płacz.
    - Ile miałeś wtedy lat?- spytał, chcąc dowiedzieć się jak najwięcej, jak najmniejszym kosztem.
    - Siedemnaście. Rok po śmierci Jake'a.
    - Mało. - odpowiedział, zszokowany i wygodniej ulokował sobie chłopaka w ramionach. Skoro Frank teraz wyglądał i tak bardzo młodo, to co dopiero wtedy. To ciągle był tylko dzieciak. - Teraz masz dziewiętnaście, prawda?
    - Nie, dwadzieścia.
    - Widziałem zdjęcie twojej klasy. Z rocznika wynikało, że masz dziewiętnaście. - zauważył Gerard.
    - Raz nie przeszedłem. - zaczynała mu dokuczać senność, jednak jeszcze nie chciał iść spać. Wyplątał się z objęć Gerarda i wstał. - Chodź ze mną. - powiedział i zaczął się kierować w stronę drzwi.
    Wyszedł na klatkę schodową, po czym zaczął wchodzić na wyższe piętro. Gerard potruchtał za nim. Ta część budynku była całkowicie zaniedbana, czuł, jak pod butami chrzęszczą mu kawałki materiałów budowlanych. Frank wszedł do jednego z mieszkań, którego drzwi były wyważone i zniknął w jednym z pomieszczeń. Gerard obszedł je wszystkie, lecz nigdzie nie mógł go znaleźć.
    - Hej, tu jestem! - usłyszał i obrócił się w stronę dawnego salonu, co wywnioskował po zniszczonej kanapie. Frank stał na balkonie i przywoływał go gestem. - Chodź tutaj.
    Way podszedł do niego, po czym oboje wspięli się po przymocowanej do ściany drabinie na dach budynku. Iero usiadł na brzegu, z nogami spuszczonymi w dół, Gerard zajął miejsce tuż obok niego. Niebo było trochę zachmurzone, lecz gdzieniegdzie widać było gwiazdy. Noc była dość mroźna ale nie przejmowali się tym zbytnio, chłonąc widok.
    - To moje ulubione miejsce. Często tu przychodzę, zwłaszcza gdy nie mogę spać. - powiedział, zadzierając do góry głowę.
    - Ma swój urok. Lubię takie miejsca. - obserwował chmury, które zwinnie przemieszczały się po niebie, to odsłaniając, to zasłaniając księżyc. Była może trzecia kwadra.
    Milczeli, po prostu patrząc się w niebo, co uspokoiło ich obu. Nie było tu przeszłości, nie było gróźb i świata codziennego. Tylko oni i cisza.
    - Przepraszam, że cię pobiłem. - odezwał się po pewnej chwili Frank, pocierając dłońmi o przedramiona, chcąc nieco się rozgrzać. Siedział w samym podkoszulku.
    - Nie ma problemu. Wybaczam ci, po prostu nie lubisz, gdy nie kontrolujesz sytuacji. Szanuję to, obiecuję już nie robić nic takiego.
    - Nie, nie. Rób. Nie muszę się ciebie bać, prawda? Ty taki nie jesteś, tylko ludzie cię takim uczynili?
    - Ty też taki nie jesteś. Tylko ludzie cię takim uczynili.
    - Więc oboje nie jesteśmy tym, czym jesteśmy. - zauważył, nie zastanawiając się nad sensem swoich wypowiedzi.
   - Na to wygląda. Nie musisz mnie się bać. Chcę ci pomóc.
    Frank oparł głowę na jego ramieniu.
   - Gerry, chcę w to wierzyć. Damy radę. - powiedział i chwycił go za rękę.
   Gerard ścisnął ją mocno. To była jego odpowiedź.






ask.fm

środa, 23 października 2013

Śmierć Anioła



Za co umierasz, Panie Aniele?
Umieram za ciężkie noce i beztroskie niedziele,
Za wszystkie uśmiechy i dary losu,
Za ciernie i gwoździe przykryte krwi rosą,
Za dobro i zło,
Za to właśnie ginę.
Z jakiego powodu?

Przez twoją winę.

środa, 16 października 2013

Chłopiec z Tatuażem. Rozdział Dziesiąty.


Z GÓRY PRZEPRASZAM ZA BRAK AKAPITÓW, NIE MAM ŻADNEGO PORZĄDNEGO PROGRAMU DO PISANIA OBECNIE, PROSZĘ, ŚCIERPCIE TO! Musiałam robić spacją ;____;

Dedykuję TO ChemicalBerry, za cytat roku 2013 pt. ,,Frerard jest dość istotny w Frerardach’’
Pioseneczka taka wesolutka, bo moja Firefly ostatnio kocha The Fratellis. Następny rozdział.... podoba mi się.

The Fratellis - Creepin Up the Backstairs

~

Chłopiec z Tatuażem.
Rozdział Dziesiąty.


      Plask! 

      Gerard obudził się i nerwowo podskoczył. Otworzył oczy, nie wiedząc, co się dzieje.

      Plask!

      Zapiekł go policzek, podniósł się nieco ale…

      Plask!

      - AŁA! To boli! – wykrzyknął, zirytowany.
      - Ma boleć! – odpowiedział mu znajomy głos.

      Plask!

      - Frank jeżu…

      Plask!

     - PRZESTAŃ MNIE TŁUC PO…

      Plask!

      - … MORDZIE I POWIEDZ O CO CHODZI!
      - ZBOCZENIEC! – odpowiedział Iero i znów przywalił Gerardowi:

      Plask!

      - … Że co? Za co? – zapiekł go drugi policzek.

      Plask!

      - Nie lubię cię!

      Plask!

      - No dobra, ale przestań mnie tłuc…. – jęknął.

      Plask!

      - Nie marudź! To ja tu mogę mieć pretensje!

       Plask!

      - Poczekaj… wszystko ci wyja…

      Plask!

      - Nie ma nic do wyjaśnienia! Wlazłeś mi do domu i spałeś ze mną w łóżku!

      Plask!

      - Ale nie masz drugiego!

      Plask!

      - Trzeba było spać na podłodze!

      Plask!

      - Przestań walić mnie po twarzy i porozmawiajmy normalnie!

      Plask, plask!

      - FRANK!!! – złapał go za nadgarstki. Jego policzki płonęły żywym ogniem, jak również i paląca była żądza mordu bijąca z jego oczu. Iero znieruchomiał na moment, zdezorientowany.
      - Puszczaj mnie, zboczeńcu! – warknął i sprytnym sposobem wydostał swoje ręce z uścisku Way’a, po czym przywalił mu tak, że ten runął na ziemię.
      Gerard złapał się za nos, po chwili jednak puścił, gdy impuls bólu wdarł się do jego świadomości. Zabrał rękę i syknął, gdyż zobaczył na niej krew. Zdenerwował się i spróbował podnieść z ziemi. Frank miał rozzłoszczoną minę i niczym kot szykował się do kolejnego ataku. Mężczyzna rzucił się na niego, przygniatając go do łóżka, które pod wpływem siły przesunęło się po podłodze. Szybko przypomniał sobie najprostszą metodę by kogoś przygwoździć do ziemi, jednak nie udało mu się wykonać takiej operacji, wobec tego po prostu usiadł mu na udach i złapał nadgarstki chłopaka, tym razem o wiele mocniej.
      - Frank, uspokój się, naprawdę! Jak dasz mi powiedzieć to, co mam do powiedzenia to sobie stąd pójdę! Dobrze? – spytał i westchnął głośno. Iero rozważył propozycję i faktycznie się uspokoił. Way ostrożnie uwolnił jego ręce, cały czas kontrolując, czy chłopak nie szykuje się do kolejnego uderzenia. – Widzę, że się zrozumieliśmy. – stróżka krwi pociekła mu po brodzie. Przeklął pod nosem i starł ją dłonią. – Wczoraj, naprułeś się w barze, wdałeś się w rozmowę z bardzo niebezpieczną osobą i uratowałem twoją zacną dupę przed nie wiadomo jaką męką. Zabrałem cię, położyłem, sam byłem potwornie zmęczony i nie chciałem zostawiać cię samego tutaj, więc położyłem się obok. Zrozumiałeś? – burknął.
      Frank spuścił wzrok i westchnął ciężko. Miał lekkiego kaca, lecz nie był on czymś uciążliwym. Nie pamiętał większości wydarzeń z wczorajszego wieczoru.
      - Jestem w stanie ci w to uwierzyć. – odpowiedział i znów spojrzał na Way’a, którego policzki były czerwone od uderzeń, w dodatku cieknąca krew nie dodawała mu uroku. Wyglądał paskudnie, rozczochrany ze sporymi worami pod oczyma.
      Zamilkli, Gerard zszedł z niego i położył się obok. Frank przekręcił się w jego stronę, tak, że mogli na siebie patrzeć. Uspokoił się.
      - Dlaczego się spiłeś? Nie wydaje mi się, by to do ciebie pasowało. – spytał Way i odgarnął sobie kosmyk włosów z oczu, ten jednak i tak wrócił na swoje miejsce.
      - Chciałem się jakoś odstresować. – westchnął ciężko. – To wszystko… jest dość… trudne dla mnie. Życie w strachu, nienawidzę tego.
      - Frank, z taką siłą w rękach to ty nie masz się czego bać! – zażartował i zaśmiał się, a Frank wywalił w jego stronę język.
      - I tak się niepokoję, z resztą, rozumiesz, prawda? – spytał i sam założył Gerardowi niesfornego kosmyka za ucho. Wkurzało go to, że cały czas spadał mu na czoło. Rozpraszało go to, co było irytujące dla kogoś po ciężkiej nocy.
      - Rozumiem, Frank, rozumiem.
      Iero wygiął się i sięgnął po paczkę chusteczek higienicznych, która leżała na stoliku nocnym. Podał ją Gerardowi, widząc, jak krew skapuje na jego pościel. Nie przejął się tym jednak zbytnio, trochę zimnej wody i nie powinno być śladu.
      Mężczyzna wyciągnął jedną z paczki i rozłożył, by jeden z końców wetknąć sobie do nosa. Czuł nieprzyjemny, pulsujący ból i nie uśmiechał mu się fakt, że będzie opuchnięty jeszcze przez jakiś czas. Jednak wybaczył to chłopakowi, zgadzając się na ten rodzaj cierpienia.
      Leżeli, milcząc. Nie była to jednak przytłaczająca cisza, po prostu, poranek, który nie był do końca złym porankiem. Gerard zamknął na moment powieki, a Frank przyglądał się uważnie jego twarzy. Pomimo tego, że ją nieco zmasakrował, na swój sposób zaczynał ją doceniać pod… fizycznymi względami. Delikatna, rozluźniona, Way wyglądał o wiele lepiej bez tego wiecznego tajemniczego uśmiechu, jakby o poranku nosił kilka masek mniej.
      - Masz coś dobrego na śniadanie? – spytał po dłuższej chwili czarnowłosy i otworzył powieki. Jego tęczówki miały przyjemną, orzechową barwę. Były ładne.
      - Zależy, co zrobisz. – odpowiedział Frank i rozciągnął się na łóżku. Przewrócił się na plecy.
      - Hej, to ja jestem gościem! – Way udał obrażonego, jednak celowo nieudolnie.
      - Cena za nocleg, kawa jest w górnej szafce. – śledził wzrokiem pęknięcia na suficie. Westchnął, uświadamiając sobie, że jego mieszkaniu przydałby się mały remont. Nie lubił remontów.
      Czarnowłosy podniósł się, po chwili jednak znowu położył, kuląc się przy boku Franka.
      - Nie. Podłoga będzie zimna. Nie robimy dziś śniadania. – oświadczył i zakopał bose stopy w kołdrze.
      - Nikt ci nie kazał ściągać skarpetek. – zauważył.
      - Eh, nie lubię chodzić w skarpetkach! Z resztą, czy to ważne? Dzisiaj jest ważny dzień, dzień żałoby i post jest jedyną jałmużną, jaką jesteśmy w stanie spełnić. Powinniśmy się umartwić. – wtulił się mocniej we Franka, niefortunnie, gdyż wyleciała mu chusteczka z nosa i znów pobrudził pościel.
      - A jakiż to ważny dzień mamy? – spytał, rozbawiony.
      - Yy… Kolejny.
      - Faktycznie. Tragedia. – Iero podniósł się i zakrył Way’a kołdrą. Zdecydował, że jednak on nie zadba o własną duszę i pójdzie się napić, najlepiej wody, gdyż odrobinę go suszyło. Skierował swoje kroki do kuchni i sięgnął po butelkę z wodą. Pijąc, nachylił się do lodówki, jednak zrezygnował, przypominając sobie, że nic w niej nie ma. I jednak będą dzisiaj pościć. Co najmniej do momentu, aż Frank nie uzupełni zapasów.
      Gerard w końcu zwlekł się z łóżka i również wszedł do kuchni. Nieco już spoważniał. Otworzył okno, wpuszczając do środka świeże powietrze i chłód, na który zareagował z dezaprobatą.
      - Frank… ten koleś... ten z wczoraj był bardzo niebezpieczny. On… ma wpływy we wszystkim, od dealerki przez prostytucje, handel ludźmi czy też bronią. Nie jest jakoś bardzo uznany, ale sprytny i… po prostu się wczoraj zdenerwowałem. Rozmawiał z tobą, nie wiem o czym i czy miał w tym jakiś cel, mam nadzieję, że nie. – zmierzwił ręką włosy i obrócił się w stronę Franka. - Musisz teraz uważać jeszcze bardziej.
      Iero milczał, zastanawiając się.
      - Skąd wiesz to wszystko? – spytał po chwili.
      - Takie mam hobby, że lubię wiedzieć zbyt wiele. Pomagałem też w kilku sprawach policyjnych i… trzeba wiedzieć, komu się na odciski następuje. On ma wtyki w całym mieście. Mały skurwiel.
      Zmarszczył czoło, jednak po chwili rozluźnił się.
      - Gerard… nie chcę tego wszystkiego. Co dopiero wyszedłem z bagna, a teraz znowu się w nie pakuje, naprawdę, zastanawiam się co ja mam właściwie zrobić ze swoim życiem. Powiedz mi, co to za życie tak właściwie? Ciągle tylko jakieś problemy, ucieczki, a ja chciałbym żyć normalnie. – skończył mówić i zalał wodą dwie kawy.
      Podał jeden kubek Gerardowi, tłumacząc, że nie ma ani mleka ani cukru. Czarnowłosy i tak przyjął go z wdzięcznością.
      - Wiesz, ja też za tym tęsknię. – odpowiedział po chwili. – Ale też wiem, że zawsze robiłem to, co uważałem za słuszne i gdybym miał wybrać, jak chcę przeżyć moje życie, to przeżyłbym je tak samo.
      - A ja nie. – w jego głosie dało się wyczuć gorycz – Popełniłem wiele błędów ja.. nienawidzę swojego życia. Serio, Gerard, ja mógłbym umrzeć i… byłbym szczęśliwy. Przeraża mnie to, to chore, ale tak właśnie czuje. Że śmierć nie byłaby złym sposobem na moje problemy.
      - To tchórzostwo, nie rozwiązanie.– odparł ostro. – Bezsensowna ucieczka. Ostatni dowód głupoty.
      - Jednak też uważam, że jest w tym trochę odwagi…
      - Żadna odwaga. Odważny jest ten, kto staje do walki ze swoimi problemami, słabościami.
      - Czasem czuję się zbyt słaby…
      - Frank! – wykrzyknął zirytowany. Odstawił kubek swój i chłopaka, po czym chwycił go za nadgarstki, odwracając jego dłonie ku górze. – Spójrz i powiedz co widzisz. – potrząsnął jego rękoma. Iero spojrzał na nie.
      - Widzę moje dłonie. – odpowiedział zgodnie z prawdą.
      - A one są częścią rąk. I ile ich jest?
      - Dwie.
      - Widzisz dwie zdrowe, silne ręce, dłonie, które jednym ruchem zmiażdżyły mi nos. Sprawne, żywe i ciepłe. Całe. Umiesz się nimi posługiwać, a one dobrze ci służą. Frank, masz więcej szczęścia niż spora ilość ludzi. Ponadto masz dwie zdrowe nogi, parę widzących oczu i prawdopodobnie bardziej wartościowe wnętrze od większości! To wszystko jest niesamowitym skarbem, perfekcyjnym narzędziem… Frank, jesteś silny. Tylko musisz do siebie dopuścić tą wiadomość. Potrafisz być silnym. I wytrzymasz. Wierzę. – skończył mówić i puścił chłopaka, po czym przytulił go do siebie. Iero nie protestował, analizował słowa czarnowłosego, poczuł się odrobinę lepiej, odrywając na chwilę myśli od niepewnej przyszłości.
      - In my own simple way... I think she wants me only. She said, "Come over right away." – wymruczał Frank, przymykając oczy. Opanowało go przyjemne uczucie bycia w czyichś objęciach. Wzbraniał się przed tą chwilą przyjemności, jednak odpuścił sobie i delektował się ciepłem, które temu towarzyszyło.
      Gerard postanowił cicho zaśpiewać dalej.
      - But she’s just not that way, her little soul was stolen. See her put on her brand new face!
      - Go on and pull, the shades, razor blades, you're so tragic. – jego głos nie był śpiewny, bardziej recytował słowa, nie miał nastroju na śpiewanie.
      - Go on I hate you so but love you more, I'm so elastic. – Gerard nie ustępował, ciągnął piosenkę dalej.
      - Oh, all the things you say, the games you play, dirty magic! – ostatnie dwa słowa zaśpiewali wspólnie i zamilkli na moment.
      Frank oderwał się od Gerarda i uderzył go po raz kolejny.
      - Nie pozwoliłem ci mnie dotykać! – odpowiedział gniewnie chłopak.
      - Pewne rzeczy się po prostu czuje, poza tym przestań, nic ci nie zrobię, możesz mi ufać! – nie był zirytowany, lecz bardziej zmęczony tym wszystkim.
      - Jak mam ufać komuś o tylu twarzach?! Naprawdę, nie wiem kim ty jesteś i czego ode mnie chcesz. Jak się pojawiłeś, jest tylko coraz gorzej. – odsunął się od Gerarda i oparł o chłodną ścianę. Bolała go ta sytuacja i starał się być jak najmniej naiwnym. Wydawało mu się, że niezbyt dobrze sobie z tym radzi. – Mieszasz mi w głowie, w życiu… do czego tak naprawdę dążysz? Boję się ciebie. – skulił się na ziemi. – Wyjdź stąd… już chyba dosyć się razem nabyliśmy. Dość, jak na jeden raz.
      - Frankie, nie skrzywdzę cię i nie dopuszczę do tego, by ktoś cię skrzywdził. Chcę cię jakoś… ochronić przed tym wszystkim.
      - Dlaczego? – podniósł głowę i spojrzał w oczy mężczyzny, który kucał obok niego.
      - Bo nie pozwolę, by znów spotkało cię jakieś zło.
      - A może to ty jesteś złem? – spytał cicho.
      - Raczej zadowoliłbym się funkcją pomniejszego demona. W końcu każdy ma jakiegoś diabła za skórą. – Way wstał z ziemi i poszedł się ubrać. Frank podążył za nim.
      - Ale przecież chodzą po ziemi anioły. – ciągnął dalej chłopak.
      - W takim razie ty nim bądź. Czekam na rozgrzeszenie. – odpowiedział, skinął głową na do widzenia i wyszedł, starannie zamykając drzwi.
      - Rozgrzeszenie. Idiota. – burknął Frank.




Rozdział jest krótki, ale następny pojawi się już w przyszłym tygodniu :p kilka osób głosowało za tym, bym nie łączyła 10 i 11 jako jeden post, więc cierpcie.
PS: Wiecie, że dzisiaj mi się śnili bohaterowie chłopca? To takie miłe.


Gdybyście posiadali jakieś pytania.

piątek, 11 października 2013

Chłopiec z Tatuażem. Rozdział Dziewiąty.

Nie mam pomysłu na jakieś przedmowy. Rozdział zbetowała kochana Firefly Kid. Ona jest wspaniała. Truposz, przepraszam, bardzo chciało mi się coś dodać.
+ która wersja szablonu wam się bardziej podoba? poprzednia czy ta?

PIOSENKA:

Radiohead - Prove Yourself
~

Chłopiec z Tatuażem.
Rozdział Dziewiąty.


Frank, jak zwykle ze spokojem, polerował kieliszki. Cóż, może „ze spokojem” to zbyt wiele powiedziane, ponieważ każdy jego mięsień, każda część ciała i szara komórka skupiona była na wyłapywaniu rzeczy, które mogły być niepokojące. Obserwował każdego, kto wchodził do baru, przyglądał się zachowaniu i gdy dostrzegał potencjalne zagrożenie, odsuwał się trochę na bok. Gerard powiedział mu, że ma uważać, więc tak robił. Mężczyzna był starszy i pomimo całej nienawiści, jaką żywił do niego, słuchał. Niektóre rzeczy wydawały mu się nawet rozsądne, być może z powodu własnej naiwności, jednak nie wnikał. Miał dosyć rozmyślania nad słusznością działań. To męczyło.
Way’a pochłaniała praca w księgarni, którą darzył jakiegoś rodzaju sentymentem. Całymi dniami przesiadywał na ladzie i gdy nie było ruchu – czytał. Było to dla niego niezwykle przyjemne, odrywało go od ziemi i zanosiło w inną krainę. Zazwyczaj lektury dobierał sobie na oślep, chwytając tę, która akurat leżała pod ręką. Nie poświęcał zbyt wiele czasu sprawie Franka, nie miał zupełnie pomysłu, z jakiej strony ją ugryźć. Chodził tylko codziennie do baru i zadawał jedno pytanie: ,,Czy spotkało cię dziś coś niepokojącego?”. A Frank zazwyczaj odpowiadał: ,,Niespecjalnie”. Tak więc niezbyt mieli powody do rozmów. A Way jakoś ich potrzebował, obudziła się w nim pewna dawno uśpiona część.
Jeffrey próbował dociec, dlaczego Frank nie był w pracy, jednak cały czas był skutecznie spławiany. Pogroził więc tylko, że Iero ma tak nie robić, bo ‘poważnie rozważy jego funkcję’, jednak nie miał takiego zamiaru. Po chłopaku widać było zmęczenie; ciągłe napięcie źle na niego wpływało, co nie umknęło jego przełożonemu. Każdy jednak miał swoje sprawy na głowie, nie było wystarczająco wiele czasu, by dogłębnie analizować czyjeś problemy.  

† † †

Siedział na ławce z zamkniętymi powiekami i moknął. Woda spływała po jego włosach, twarzy, wsiąkała w płaszcz, a on nie ruszał się z miejsca. Nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić, nie miał ani weny, ani energii. Miał zacząć pracować nad nowym komiksem, jednak miał w głowie tylko pustkę. Sam był jedną, wielką pustką. Ktoś usiadł obok niego i pogłaskał jego włosy. Poczuł woń alkoholu. Tylko jedna osoba lubiła dotykać jego włosy i tylko jednej pozwalał na to. Wychudzonemu, prawie zawsze pijanemu punkowi.
- Marky… - wymruczał i westchnął cicho, nie otwierając oczu.
- Cześć, Gerd. – odpowiedział punk i pociągnął kolejnego łyka ze swojej piersiówki. – Jak zwykle się nie pomyliłeś.
Uśmiechnął się lekko.
- Stęskniłeś się? – spytał, leniwie przeciągając słowa. Ciągle jednak nie otwierał oczu. Wiedział, jak wyglądał młody mężczyzna. Zastanawiało go tylko, skąd się tu wziął.
- Nie, w sumie to nie. Nie miałem czasu, zresztą, kto by za tobą tęsknił, dupku. – pociągnął łyka z piersiówki i westchnął ciężko.
- Pijesz, znowu masz jakąś niestworzoną depresję i przyszedłeś się pożalić? – spytał pogardliwie i w końcu otwarł powieki.
- Nie, fiucie jeden. – Marky prychnął śmiechem, przestał, zauważając, że niestety, wypił już wszystko.
- Zatem chcesz się pieprzyć? Czy może poprzytulać, mały skubańcu?
Chłopak zamilkł na moment, zastanawiając się.
- Chcę się napić jeszcze trochę. Mam ochotę być cholernie nietrzeźwą osobą.
- To typowe dla kogoś takiego jak Marky Whittaker. Po co tu przyszedłeś? Po co ci jestem tym razem?
- Nie piję z byle kim. Gerdu, ty byle kim dla mnie nie jesteś.
Gerard uśmiechnął się, przechylił i pocałował rudowłosego, z nieukrywanym zadowoleniem. To był jeden z jego ulubionych towarzyszy i właśnie kogoś takiego dziś potrzebował. Cieszył się.
- Nie chcę się nawalić. A zwłaszcza z  tobą. A tak się kończy jedna druga naszych spotkań. – Way westchnął i zmierzwił dłonią włosy.
- A co? Wolałbyś by się skończyło tak, jak ta druga połowa? – młody mężczyzna oblizał swoją górną wargę i również poprawił swoją fryzurę.
- Myślałem, że ostatnio kogoś sobie znalazłeś i dlatego cię nie widywałem. Widuję cię tylko wtedy, gdy aktualnie cieszysz się byciem wolnym strzelcem. A ja nie chcę cię ustrzelić, wiesz o tym.
Marky zaśmiał się i chwycił go za głowę, by złożyć na jego ustach krótki pocałunek.
- Nic nie szkodzi. I istotnie, mam kogoś. Ale pamiętasz moje życiowe motto? – spytał, uważnie przyglądając się oczom czarnowłosego. Były dokładnie takie, jak je zapamiętał. Pogładził kosmyk czarnych włosów.
- Czasem można o czymś zapomnieć. -  wyrecytował.
- Masz zatem odpowiedź.
- Dziwka.

† † †

W końcu jednak i tak trafili do przypadkowego baru, usiedli na narożnej kanapie i zaczęli rozmawiać, wolno popijając piwo. Nie śpieszyło im się, jak zwykle mówili sobie to, co się z nimi działo w tym czasie, synchronizując swoje losy ze sobą. Znali się od bardzo dawna, zawsze jednak ich spotkania były chaotyczne i przypadkowe. Pomimo tego, że mieszkali w jednym mieście, potrafili nie odzywać się do siebie przez rok, by potem przez tydzień zarywać noce.
Lokal był przyjemny i zatłoczony. W mieście, w godzinach nocnych, rzadko który nie miał ruchu. Tu było to normalne, że w wieczory wychodzono na ulice, zrzucając z siebie maski. Takie było niepisane prawo, każdy musiał się pojawić.
Im dłużej ze sobą przebywali, tym rozmawiali z większą intensywnością. Nie skupiali się na alkoholu, lecz na dyskusji. O sztuce, o śmierci, o wszystkim, języki ich tańczyły nawiązując nić porozumienia. Po jakimś czasie Gerard przestał pić, choć na koncie miał dopiero drugie piwo, nie chcąc być zbyt nietrzeźwym i na chwilę zamknął usta. Dostrzegł dwie znajome sylwetki siedzące przy barze, rozmawiające ze sobą. Zmroziło go, jego myśli zatrzymały się na moment. Zesztywniał. Marky dostrzegł to na jego twarzy.
- Marky, mogę cię o coś poprosić? – spytał i przełknął ślinę, nie spuszczając wzroku z siedzących postaci.
- Tak. Zrobię, co zechcesz. – odpowiedział bez wahania i spojrzał w tę samą stronę co mężczyzna.
- Idź i z całej siły przywal temu gościowi w niebieskiej marynarce. Tak, by się przewrócił na ziemię. – przygryzł wargę i spojrzał na Whittakera, który skinął głową, wyciągnął z kieszeni zgrabny kastet i już miał wstać od stołu, lecz Gerard chlusnął w niego piwem, oblewając jego czarną koszulkę.
- Co ty teraz odwalasz? – spytał, oburzony zachowaniem czarnowłosego.
- Musisz udawać jeszcze bardziej pijanego niż jesteś. Dodałem ci nieco zapachu. – odpowiedział ze spokojem. – To musi być szybka i dobra akcja. Zrób zamieszanie, zrozumiałeś?
Punk uśmiechnął się.
- Zamieszanie to moja specjalność. Wyciągnij mnie potem z aresztu, jeśli mnie za to wsadzą.
Gerard pokiwał głową i gestem nakazał mu działać. Sam również wstał i skręcił w stronę wyjścia, by dotrzeć do lady nieco okrężną drogą. Przy niej siedział chłopak w czerwonej bluzie i mężczyzna w niebieskiej marynarce, do którego chwiejnym krokiem podchodził Marky. Kątem oka obserwował Waya, czekając na sygnał. Gdy już niewiele dzieliło go od chłopaka, skinął na Whittakera głową, a ten zgrabnie zaatakował, wykrzykując coś pijacko i przewracając mężczyznę na ziemię.
Gerard szybko chwycił chłopaka i wyszarpnął go z miejsca. Trzymał go mocno za ramię i gorączkowo wyprowadzał z lokalu.
- Zostaw mnie! Puszczaj! – wrzeszczał młodszy, który był nikim innym, jak tylko Frankiem. Miał jednak drobny problem z rozpoznaniem Gerarda, z powodu procentów, którymi przesiąknięta była jego krew.
Udało mu się wyciągnąć Iero z baru, po czym wepchnąć go do pierwszej napotkanej taksówki. Sam również wsiadł, nie zważając na obelgi i przekleństwa ze strony Franka.
- Lavender Lane. – mruknął do kierowcy, a ten skinął głową i ruszyli z miejsca.
- Gerard, co ty do kurwy nędzy odwalasz? – spytał Frank, gdy udało mu się rozpoznać mężczyznę. Nieco oprzytomniał.
- Ty mi raczej powiedz, co ty odwalasz. Rozmawiałeś z tym gościem w marynarce? Przedstawiłeś mu się?
Iero milczał, przez co Gerard z nerwów tracił cierpliwość.
- Nie milcz, tylko mów! – chwycił Franka za ramię i obrócił w swoją stronę. Przyciągnął go do siebie, by zmusić go do patrzenia prosto w oczy. Iero odrobinę się przestraszył, lecz był zbyt pijany, by wiedzieć, dlaczego.
- Nie… ja nic mu nie powiedziałem… nic - czknął i przewrócił oczyma. – Może-mym wraccać?
Way odetchnął z ulgą, jednak ciągle czuł zimny pot na swojej skórze. Przyciągnął chłopaka do siebie i objął go ramieniem.
- Nawet nie wiesz, co mogło ci się stać, mały. A teraz jedziemy do domu i pójdziesz spać, dobrze? – odór alkoholu był wprost powalający i pewnie skrzywiłby się, gdyby sam nie był też dość nietrzeźwy.
- Dobrze… - mruknął Frank, a jego głowa opadła ciężko na ramię Gerarda.
Światła miasta od czasu do czasu raziły ich po oczach, a oni nie odzywali się do siebie słowem. Radio nadawało Brendan’s Death Song, powoli usypiając Franka. Opierał się jednak temu jak tylko potrafił, czekając, aż okolica zacznie wydawać mu się znajoma. Chciał się już znaleźć w swoim łóżku. 

The nights are long,
but the years are short,
when you're alive.
Way back when,
would never be again,
it was a time
It's gonna catch you,
so glad I met you,
to walk the line.

W końcu auto zatrzymało się i kierowca zażądał zapłaty. Gerard dał mu pieniądze, po czym wyszedł i pomógł Frankowi wysiąść. Jednak gdy ten zaczął stawiać chwiejne kroki, zrezygnował ze wsparcia i po prostu przełożył go sobie przez ramię jak worek ziemniaków. Cieszył się, że nie zaniechał starania o dobrą kondycję. Czasem się przydawała.
Posadził Franka na ziemi i zaczął przetrząsać jego kieszenie w poszukiwaniu kluczy. Darował sobie rozmowę z nim, gdyż ten prawie przysypiał na siedząco. W końcu znalazł to, co chciał i otworzył drzwi. Objął chłopaka i wprowadził po omacku do jego sypialni. Zostawił go na łóżku i cofnął się, by zamknąć drzwi, po drodze zapalił też światło w korytarzyku. Frank zdążył w tym czasie się położyć i skopać z nóg buty. Way ściągnął mu jeszcze bluzę, na rzecz nakrycia kocem. Zabrał buty i położył je w holu, po czym usiadł pod drzwiami, zastanawiając się, co dalej. Dostrzegł porozrzucane zdjęcia na podłodze sypialni, przesunął się więc bliżej wejścia do niej i zagarnął kilka. Pierwsze było zdjęciem Franka, musiało mieć nie więcej niż dwa lata. Chłopak stał, wspierając się na gitarze. Wyglądał na rozbawionego. Drugie było zdjęciem jeziora, trzecie zaś przedstawiało dwóch przytulających się chłopaków. Jednego nie było widać, lecz Gerard domyślił się, że był to Frank. Drugi zaś był wyższy, o blond włosach a u jego stóp leżała deskorolka. Miał przymknięte oczy i uśmiechał się lekko. Wyglądali tak, jakby wcale nie byli świadomi tego, że ktoś ich sfotografował. Odwrócił zdjęcie i dostrzegł niewyraźny podpis: 

 ‘ Chcę tęsknić, ale tylko wtedy, gdy wiem, że w końcu i tak wrócisz.’ – Jake, II Lato.

Schował tę fotografię do kieszeni i spojrzał w stronę Franka, który zasnął na dobre. Wyglądało na to, że było to jedyne łóżko w mieszkaniu. Było jednak spore, a skulony Frank pozostawił sporo miejsca obok siebie. Gerard zdawał sobie sprawę, ile ryzykuje takim pomysłem. Ale jemu też tak po prostu chciało się spać. Ostrożnie położył się obok, starając się być jak najdalej od chłopaka, chcąc zachować jakieś pozory prywatności. Nie chciał wracać do siebie. Uznał, że będzie najbezpieczniej, jak dzisiejszą noc spędzą ze sobą. Miał tylko nadzieję, że Roger, gdyż tak miał na imię mężczyzna w marynarce, niczego nie chciał od chłopaka. Że tylko rozmawiali ze sobą tak po prostu, że chłopak nie został jakkolwiek rozpoznany i że nie wzbudził zainteresowania. Bo gdyby tak się stało, oznaczałoby to kłopoty. Way zdawał sobie sprawę z tego, że nagłe zniknięcie Iero z baru mogło być podejrzane i mogło wywołać niechciane skutki, lecz to i tak było lepsze niż przypadkowe i niekontrolowane wplątanie się w tarapaty. Rozmowy z ludźmi mającymi w garści miasto nigdy nie były dobrym pomysłem.