środa, 8 maja 2013

Chłopiec z Tatuażem. Rozdział Pierwszy.


Dziękuję kilku osobom.
Innej Martwej (Truposzku, zawsze dla mnie będziesz tą anotherdead :c)za betowanie i komplement, którym będę się 'jarać' do końca żywota
War Machine, za pomoc z szablonem, znoszenie moich wymysłów i tworzenie dziewięćdziesięciu jego wersji
Oraz wszystkim moim czytelnikom. W życiu nie spodziewałabym się, że może być was tak wielu.
Jeszcze mam dla was utwór. Może być jako podkład do rozdziału, choć chyba nie pasuje.
Antimatter - Everything You Know Is Wrong
Miłej lektury : )
~
Chłopiec z tatuażem.
Rozdział Pierwszy.



      Frank Iero, lat 19.

      Zdegustowany jeszcze raz przeczytał wyniki swoich poszukiwań. Spędził cały dzień na przeszukiwaniu internetu, by znaleźć jakieś informacje o chłopaku. Zaczął od tego miejsca, gdzie całkiem łatwo i zachowując anonimowość można było dowiedzieć się wielu rzeczy o różnych osobach. Znalazł jedynie zdjęcie licealnej klasy, pod którym zostały wypisane imiona i nazwiska. Między innymi właśnie tamtego kelnera. Miał dwie informacje, które wydawały mu się zupełnie nieistotne i błahe. W tym mieście wszyscy byli równo nieważni, o wszystkich było równie niewiele faktów. Chłopak się go bał, a on przeszukiwał kolejne dostępne źródła by wydobyć o nim więcej informacji. Wielokrotnie sprawdzał otaczających go ludzi, czasem z ciekawości, czasem z braku zajęcia, ale tu postać rzeczy była inna. Efekt, który chciał uzyskać wymagał zaufania, w którego budowaniu jego zabawa w Stalkera nie pomagała. Postanowił przez jakiś czas nie zaglądać do baru.       Uznał, że musi dać trochę czasu Frankowi.
      Po tygodniu zjawił się ponownie. Wybrał wczesną porę, gdy jeszcze słońce rozjaśniało pochmurne niebo, a w lokalu brakło klientów. Czarnowłosy nie spiesząc się polerował jeden z kieliszków. Był rozluźniony, nucił pod nosem jakąś melodię. Gdy spostrzegł Gerarda, odstawi szkło na miejsce. Znów zaczynał się denerwować.
      - Cześć, Frank. – powiedział jak poprzednio i wolnym krokiem podszedł do baru.
      - Czego chcesz? Nie możesz mnie zostawić w spokoju? – spytał i rzucił ścierkę obok kieliszka.
      - Na litość boską, a czy ty nie mógłbyś przestać się tak spinać i pójść ze mną na dobrą kawę? –powiedział prosto z mostu. Kawa była jedną z niewielu rzeczy, dzięki którym można było w miarę kulturalnie zachęcić ludzi do mówienia. Zwłaszcza ta dobra. Z odrobiną cukru.
      - Kawę? A potem co znowu? - ugryzł się w język z taką siłą, że aż poczuł metaliczny posmak w ustach. Zbladł lekko, karcąc się za nierozwagę. Z niepokojem czekał na reakcję Gerarda.
      - Frank… tylko na kawę, tylko na chwilkę. Wrócisz cały i zdrowy, obiecuję.– powiedział i wypuścił powietrze z płuc. Wszystko robiło się coraz ciekawsze i jednocześnie coraz mocniej popychało go w stronę chłopaka. Aż chciał go złapać i zmusić do mówienia. Wszystko wskazywało na to, że młody kelner miał poważny uraz do kogoś, kto prawdopodobnie należał do jego rodziny. Został skrzywdzony. A on koniecznie chciał rozbabrać tamtą ranę i dowiedzieć się, co jest przyczyną i kto sprawcą. Przy okazji podratowanie dobrej reputacji swojego nazwiska byłoby wskazane. Lubił swoje nazwisko.
     Chłopak zamilkł i stanął w bezruchu. Jego umysł pracował na zwiększonych obrotach, myśli wypełniały jego głowę jak szalone, a serce podchodziło do gardła. Przez ten cały czas nabawił się paranoi i zdawał sobie z tego doskonale sprawę. Przesadzał, odcinał się od każdego człowieka, który choć trochę próbował być dla niego miły. Nie wierzył już nikomu i niczemu. Jednak… to przecież tylko kawa, podczas której będzie mógł w każdej chwili uciec. Nie da się zaprowadzić nigdzie, nie pozwoli by ktokolwiek zbliżył się zbytnio.
      - Kiedy? – spytał i znów chwycił ścierkę do ręki.
      - Jutro, piętnasta, kawiarnia "Pajęczyna". – odpowiedział Gerard, starając się zamaskować wszelką dumę, którą był przepełniony. Jak zwykle osiągnął to, co postanowił.
      - Szesnasta. Idź już stąd. – chwycił kolejny kieliszek, który zaczął z zapałem szorować. Uważnie śledził wzrokiem mężczyznę, który krocząc niczym kot opuścił lokal. Gdy drzwi się zamknęły, osunął się na podłogę i objął ramionami swoje kolana. Minęło już sporo czasu. Wystarczająco wiele, by móc zacząć normalne życie. Chociaż wiedział, że ono już nigdy nie będzie normalne. Tylko czemu akurat on wyciągnął w jego stronę rękę? Frank uznał, że po prostu on nic nie wiedział. Może tym razem będzie dobrze. Wolał nie rozpatrywać opcji, co by było gdyby mężczyzna nie miał dobrych zamiarów. Poważnie zacząłby rozważać, czy jednak nie sięgnąć po ostateczność.
      Usłyszał kroki dobiegające z kuchni. Z niej wyłonił się Jeffrey, który był właścicielem baru, jak również i jedną z niewielu osób, którym Frank w miarę ufał. Jeff był wysoki i chudy, wyglądem raczej nie budził zaufania przez swoją ogoloną głowę, tatuaże i tunele w uszach. Większość ludzi omijała go szerokim łukiem, nie zdając sobie sprawy jaka osobowość kryła się we wnętrzu owego mężczyzny. On jako jedyny starał się bronić Franka przed wszystkimi paskudztwami, które namnożyły się w ciężkich czasach życia Iero. Wyciągnął go z dna, nadstawiał karku i pozwolił mu pracować. Wiedział o nim praktycznie wszystko, pomimo tego nie wykorzystywał żadnych informacji przeciwko chłopakowi. Był dość dobrym człowiekiem.
      - Jeff… - wyszeptał – Będę musiał jutro wyjść o szesnastej, jeśli to nie problem, obiecuję, że odpracuję w weekend…
      - Młody, masz prawo wziąć sobie trochę wolnego, pracujesz chyba najciężej z wszystkich – stwierdził i podszedł do nalewaka z piwem. Podrapał się po głowie i przekręcił odrobinę jeden z kurków, który jednak nie wydobył z siebie ani trochę bursztynowego płynu. Westchnął - Idź do domu, nawet już teraz i prześpij się porządnie. Ach, jak chcesz, to zostało trochę jedzenia w kuchni z wczoraj, weź sobie.
      - Dzięki. Ale wolę zostać tutaj. Tu jest przynajmniej co robić.
      - W takim razie wstawaj z tej podłogi i pomóż mi, chyba będziemy musieli to naprawić…

† † †

      Frank nerwowo zaciskał dłonie na rękawie od bluzy, rozciągając ją nieco. Pomimo tego, że już jakiś czas temu minęła ustalona godzina, nie wchodził do kawiarenki. Czekał, aż Gerard zjawi się pierwszy. Włożył rękę do kieszeni w bluzie, w której schował niewielki, lecz wyjątkowo ostry nożyk. Tak na wszelki wypadek. Miał też kilka tabletek, które udało mu się zdobyć. Połknięcie ich wszystkich było gwarantowaną śmiercią. To też było jego ubezpieczeniem. Ryzykował po raz ostatni. Nie będzie już kolejnego błędu. Uśmiechnął się krzywo na myśl, że w rękach tamtego mężczyzny będzie leżeć jego życie. A ten właśnie szedł przeciwną stroną ulicy w stronę kawiarenki. Miał na sobie czarny płaszcz i trochę zbyt długi szalik, który kołysał się z rytmem kroków. Chłopak schował się bardziej, chcąc, by to mężczyzna był pierwszy na miejscu. Został dostrzeżony, chociaż tego nie wiedział. Gerard zawsze rozglądał się uważnie, oczy mierzyły wszystko, co go otaczało. Spostrzegawczość. Jedna z ważniejszych cech, jakie powinien posiadać artysta.  Jednak nie zareagował i wszedł do lokalu.
     Po dłuższej chwili Frank postanowił zrobić to samo. Zdążył nieco skostnieć czekając na dworze. Gdy otworzył drzwi od kawiarni w jego ciało uderzyła fala ciepła oraz aromatycznego zapachu kawy. Stanął w progu i westchnął z rozrzewnieniem. Nie przyjrzał się dokładnie pomieszczeniu, nie odczuwał takiej potrzeby. Zapach i temperatura wystarczyły, by czuł się tu dobrze. Jeśli Gerard wiedział o nim sporo, celowo wybrał ten lokal, znając jego upodobania. Jeśli jednak nie, a to, że został tu zaprowadzony było przypadkiem, czarnowłosy mężczyzna zaprowadził go w idealne miejsce. Iero miał dobry węch, ktoś mógłby to uznać za nieprzydatną i bezsensowną cechę. Jednak ta nieraz okazywała się całkiem przydatna. Przechodząc koło kurtek wiszących w niewielkiej szatni, jaka była dla personelu w barze, potrafił rozpoznać, kto przyszedł do pracy. Tutaj pachniało nieziemsko. Oprócz kawy dało się wyczuć woń wanilii i cynamonu, oraz innych korzennych przypraw. Rozejrzał się po lokalu i dostrzegł Gerarda, który siedział przy ostatnim stoliku, na jednej z kanap. Patrzył się w jego kierunku. Był przystojny, nawet bardzo. Frank zaryzykowałby, że bardziej od wszystkich członków rodziny Way'ów. Nie miał wydatnej szczęki ani krzaczastych brwi, był androgenicznej urody. Czarne włosy, blada cera, prawie jak jakaś nieumarła istota. Podobał się mu. Westchnął i skierował kroki w stronę Gerarda. Tym bardziej szybko musiał zakończyć tę znajomość. Nie ufał sobie w żadnej kwestii, która miała coś wspólnego z uczuciami. Uroda przemija. Podszepnęły mu myśli, przez co nieco rozluźnił się. Nie było się nad czym zachwycać, ot co, zwyczajny facet o nieco zgrabniejszym nosie.
     Usiadł naprzeciw czarnowłosego i westchnął po raz trzeci.
      - Cześć, Frank. – przywitał się. Iero podejrzewał, że nie usłyszy nigdy innych słów na powitanie z ust Gerarda.
      - Cześć… - odpowiedział, a rudowłosa kelnerka w tym samym momencie postawiła przed nimi dwie filiżanki z kawą, niebieską postawiła przed nim, a pomarańczową przed Gerardem.
      - Ta pomarańczowa jest twoja – zamienił miejscami naczynia, następnie wziął niebieską filiżankę do ręki. Podmuchał na powierzchnię i ostrożnie musnął wargami czarną ciecz. Skrzywił się, czując drętwiejące uczucie. Frank nie tknął swojej, przewidując w porę rezultat takiej próby – Niech to, chciałem, byśmy najpierw się napili, a potem rozmawiali. Wyglądasz na zmarzniętego. Gorąca kawa dobrze ci zrobi, ale ta jest jak piekło. Mam nadzieję, że kardamon nie będzie ci przeszkadzał. Pozwoliłem sobie wybrać ci napój za ciebie.
      - Kardamon, czemu nie. Ładna nazwa. To przyprawa, tak? – spytał i pochylił się nad filiżanką, by wciągnąć do nozdrzy jej woń. Pachniała intensywnie i niezwykle kusząco, nieco inaczej niż zwykła. Domyślił się, że rolę odegrał w niej dodatkowy składnik.
      - Orientalna. Ostra w smaku, jak imbir, więc nie można z nią przesadzać. Zapach też jest niesamowicie mocny. Spokojnie, to nie arszenik. – odpowiedział i oparł się wygodniej.
      - Arszenik zdaje się być niczego sobie. Cyjanek z resztą też. Chociaż hydrazyna fajniejsza. – sięgnął po filiżankę, by móc trochę ogrzać dłonie o jej powierzchnię.
      - Hydrazyna? Nie słyszałem o niej. Pewnie jakaś nowość. – też sięgnął po swoją filiżankę i zaryzykował upicie łyka. Tym razem nie oparzyła go tak mocno, pozostawiła jedynie delikatne uczucie podrażnienia. Była gorzka i czysta, bez żadnych dodatków.
      - Bezbarwna, silnie toksyczna, żrąca i dymi na powietrzu. I oczywiście trująca. W dodatku wybuchowa. – również pociągnął łyk ze swojego naczynia. Kawa była dobra, nawet bardzo. Nieznana mu dotąd słodka nuta, jak się przed chwilą dowiedział, kardamonu, wzbogaciła smak napoju.
      - Pewnie lubisz efekty specjalne. – zauważył i przyjrzał się chłopakowi. Jeden kosmyk włosów wyjątkowo odstawał od reszty, aż prosił się, by go ułożyć z powrotem. Nie zwrócił jednak Frankowi uwagi, ani sam nie wyciągnął ręki. Dystans.
     - Zależy gdzie… w filmach są w porządku, lecz w muzyce strasznie przeszkadzają. – rozluźnił się nieco. Ot co, prowadzili zwykłą rozmowę, jaką mogła prowadzić dwójka znajomych. Neutralne tematy, statyczna konwersacja, podczas której mógł oderwać się od chłonięcia wzrokiem powierzchowności mężczyzny. Lubił rejestrować ludzkie ciało w ruchu, obserwować, które mięśnie się spinają, a które rozluźniają. Było coś w tym niesamowicie płynnego, pełnego gracji. Teraz jednak nie wpatrywał się, nie chciał utrwalać sobie w pamięci obrazu Gerarda, chociaż przeczuwał, że i tak się go nie pozbędzie. Musiał skończyć tę rozmowę. To spotkanie, tą znajomość. Ludzie sprawiają ból, ludzie ranią, ludzie krzywdzą. Wyszeptał do siebie w myślach i wypił kawę, parząc sobie gardło.
      - Frank? – dotarł do niego głos – odpłynąłeś trochę. – na twarzy czarnowłosego mężczyzny malował się pobłażliwy uśmiech, przy którym wygiął nieco komicznie brwi.
      - Przypomniałem sobie, że mam dzisiaj jeszcze parę rzeczy do załatwienia i będę musiał spadać. – skłamał płynnie i pociągnął ostatni łyk z filiżanki. Spróbował nadać swojej twarzy nieco zakłopotany wyraz, by uwiarygodnić swoją wymówkę. Gerard wyczuł drobny zgrzyt, lecz połknął przynętę, nieco zawiedziony i podejrzliwy.
      - Przecież dopiero co tu usiedliśmy. – odpowiedział i założył nogę na nogę, odwracając głowę od czarnowłosego, jakby z lekceważeniem.
      - Wybacz, zupełnie zapomniałem, że dzisiaj miałem odebrać kilka rzeczy z hurtowni do baru, Jeff będzie wściekły, jeśli tego nie zrobię. – przeczuwał, że jakość jego kłamstw maleje z każdym kolejnym słowem. Nie potrafił gładko zbywać ludzi, rzadko kiedy musiał, zazwyczaj po prostu go unikali. Obserwował, jak Gerard wciągał powietrze do płuc, po czym szybko je wydychając. Nad czymś intensywnie myślał, gdyż zmarszczył w charakterystyczny sposób brwi. A konkretniej szybko próbował wymyślić sposób, by Iero nie uciekł mu i nie zerwał takim podstępem z nim kontaktu. Chłopak wstał z miejsca, zapiął swoją bluzę i odwrócił się na pięcie.
      - Frank? – spytał Way, by upewnić się, że jest słuchany.
      - Tak? – odpowiedział i zatrzymał się w bezruchu.
      - Czy mógłbyś przyjść w niedzielę na Green Hill Street? Numer siedemnasty. O dowolnej porze.
      - Po co? – spytał i odwrócił się w stronę Gerarda.
      - Chciałbym, abyś mi pozował. – oznajmił, dyskretnie wciągając sporą ilość powietrza do płuc. Jego słowa zawisły w powietrzu.
      - Obawiam się, że to niemożliwe. – powiedział po chwili i ruszył w stronę drzwi.
      - W takim razie jeszcze jedną mam do ciebie sprawę.
      - O co chodzi? – znów zatrzymał się i westchnął.
      - Zapłać za swoją kawę.
~
I podziękowania też się należą Ironic Smile. Biedna musi mnie znosić. Takie życie.

I pytanie do was: jak chcecie, bym wstawiała. Mogę wstawiać wtedy, gdy napiszę, czyli raz może być rozdział po kilku dniach, bądź raz po tygodniu, mogę też dodawać regularnie, aczkolwiek nie lubię pisać na zapas. Proszę was o wyrażenie swojej opinii.

6 komentarzy:

  1. Rozdział świetny, cóż mam powiedzieć? C: Jak widzę, Gerard uwielbia węszyć i wiedzieć wszystko o wszystkich, a tu taki pech - o Franiu nic *diabelski chichot* Świetne tematy do konwersacji mają, nie ma to jak trucizny przy kawie. Już się jaram na kolejną część, oj tak! Jak dla mnie, to dodawaj, gdy napiszesz :3 Niech nic cię nie pogania, a już na pewno nie terminy.

    Podziękowania? *rumieni się* Przecież tu nie ma za co dziękować, to przecież ja cię codziennie nachodzę, więc to raczej ja powinnam dziękować, że się do mnie odzywasz XD Ale miło, miło :3

    Jeszcze bardziej się jaram! I życzę weny.

    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochana... Pisz tak, jak Ci odpowiada. Nic przecież na siłę :D Jak nie lubisz pisać na zapas, to nie pisz i dodawaj, jak uznasz, że rozdział jest gotowy :3 I będzie niespodzianka dla nas, jak dodasz, kiedy my się tego nie będziemy spodziewać :3

    A rozdzialik niczego sobie :] Intryguje mnie osoba Gerarda i przeszłość Franka, która sprawia, że chłopak zachowuje się tak nietypowo. Ostatni tekst jest najlepszy :DDDDD Jestem ciekawa, czy frank ma kasę przy sobie, żeby zapłacić. A Gerard tak chamsko troszeczkę. Tak przynajmniej sobie wyobraziłam wyartykułowane przez niego głoski - ze spokojem, lecz także z rażącą pewnością siebie ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, dodawaj jak napiszesz! :D Po co trzymać, takie "życie na przypale" z dodawaniem po czterech miesiącach bo nie miałaś chęci jest spoko. Wiem coś o tym XD

    Świetnie jest. Podoba mi się postać Franka, bo Gerard jest dziwny. Taki władczy trochę. To dobrze, ale mi Gerard zawsze kojarzy się z taką pipą za przeproszeniem, taki trochę przepraszam, że żyję i w ogóle: UKE. A ten śmierdzi seme na kilometr. Zaskocz mnie.

    Ale taka odmiana to duży plus, więc podoba mi się. Bardzo. C:

    OdpowiedzUsuń
  4. Lubię to, na prawdę bardzo mi się podoba. Gerard jest pewny siebie, pasuje mu to. Ostatnie słowa są bezbłędne^^ Nie mam jeszcze zdania o Franku, to ostrze i tabletki, które gwarantują śmierć odrobinkę mnie przeraziły...
    Dodawaj tak jak Tobie pasuje, nie musi być regularnie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mega fajne! Kurczę...trochę za krótko jak dla mnie, ale wiadomo, to już zależy od weny i woli. Ten Frank wydaje się naprawdę uprzedzony względem rodziny Way'ów. To mnie niepokoi, cóż takiego okrutnego mogła wyrządzić ta familia?
    Hah! Żartuję! Ja już wiem! Ale wolę udawać niewtajemniczoną, żeby samej sobie nie spoilować :).
    A Gerry dobrze wymyślił z tym kardamonem. Kardamon to afrodyzjak :D. Ale kazać Frankowi płacić za kawę? A to świnia.
    O, tak nawiasem to zrobiłabym trochę jaśniejszą czcionkę, bo kiepsko się czyta (a może ja ślepnę?)
    Pisz pisz :*.

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdział, jak zawsze, świetny! :3 Mnie również najbardziej spodobało się ostatnie zdanie Gerarda xD Taki foch, normalnie: jak nie chcesz pozować, to nie, ale sobie w takim razie zapłać za kawę, phi! :D Serio, intryguje mnie ta cała sprawa z Wayami i te, czasem naprawdę dziwne, zachowania Franka. Aha, no i dodawaj rozdziały kiedy chcesz, bo jak się pisze na siłę i terminowo, to najczęściej nic z tego nie wychodzi, np.: u mnie :P
    Także życzę Ci dużo DUUUŻO weny, kochana! <3 <3

    OdpowiedzUsuń