poniedziałek, 25 listopada 2013

{001} Pierwsze Wrażenie

Ahh, więc można powiedzieć, że wracam do publikowania, po małej przerwie. Rozdziały mogą ukazywać się z mniejszą częstotliwością - szkoła, rodzina, przeprowadzka, obowiązki - wszystko leci na głowę. Ale jest nieźle, poznałam fantastyczną osobę i czuję ciepło. Jest naprawdę dobrze.
Przed wami szkolny frerard, z nutą fantastyki - w końcu ja przecież nic innego nie czytam. Nie wiem czy taka koncepcja wam się spodoba. Mniejsza. Enjoy.



KILL MY DREAMS
001. PIERWSZE WRAŻENIE.



      Szkolny parapet był jednym z jego ulubionych miejsc do rysowania. Wspinał się na niego, siadał i obserwował wszystko dookoła, chcąc uchwycić wzrokiem coś, co nadawałoby się do uwiecznienia. To było jedyne zajęcie, które praktykował w jakimś celu. Chciał umieć rysować idealnie, potrafić bezproblemowo odtworzyć to, co widzi, dostrzegać szczegóły, które inni pomijali, by potem zaskakiwać. Lubił widzieć innych, wytrzeszczających oczy, gdy pokazywał swoje prace. Ale oni nie byli ważni, oni się nie znali, chwalili go, ale to nie prowadziło do niczego. Wiedział, co robi dobrze. Chciał wiedzieć, co jest źle.
      Była też pewna rzecz, której szczerze nienawidził. Za którą w jego oczach paliła się żądza mordu, coś, przez co potrafił zacząć tak krzyczeć, że na całym korytarzu w ułamku sekundy zalegała cisza. Był to moment, w którym ktoś siadał obok niego i zaczynał patrzeć w jego kartkę, nie pytając się o pozwolenie. Zresztą, nie musiał patrzeć, mógł po prostu zbyt naruszyć jego osobistą przestrzeń, którą cenił bardziej niż cokolwiek innego, za której przywilej nietykalności potrafiłby zabić. Nauczył całe liceum, by się do niego nie zbliżali. Nie potrzebował towarzystwa, gdy miał swój szkicownik i kilka ołówków.
      Dzisiaj również miał zacząć krzyczeć, ale głos ugrzęzł mu w krtani. Spostrzegł, że na korytarzu zaczyna być coraz ciszej i zamiast hałasu zaczęła następować fala szeptów. Wszyscy czekali na to, aż zacznie swój głosowy spektakl. Ale on tego nie zrobił.
      Wszystkie oczy były wlepione w niego i tego, o którego sprawa się rozchodziła. Ktoś usiadł obok, na dodatek trochę zbyt blisko. Na jego parapecie.
      Nie potrafił jednak krzyknąć, ponieważ jego całe ciało było jak sparaliżowane. Chłopak, który siedział obok niego był perfekcyjnie blady. Starał się dopatrzeć jakichkolwiek niedoskonałości, choćby pryszcza czy pieprzyka, ale ten po prostu ich nie miał, był bez skazy. Gładkie, kruczoczarne włosy mocno kontrastowały ze skórą.
      Zapadła cisza, chłopak przekręcił w jego stronę głowę. Patrzyli prosto w swoje oczy, nawiązując dziwną rozmowę spojrzeń.
      Ktoś z tłumu rzucił jakimś głupim tekstem, przez co część uczniów się zaśmiała i powróciła do swoich zajęć. Chociaż nadal było trochę za cicho.
      - Cześć. - odezwał się chłopak i założył grzywkę za ucho. Miał brązowozielone oczy.
      - Spadaj. - mruknął, wracając do rysowania.
      - Skoro tak chcesz. - odpowiedział i zeskoczył, ciągle nie spuszczając z niego wzroku.
      Znów spotkali się spojrzeniami, choć tylko na ułamek sekundy.
      Miał silne wrażenie, że tym razem oczy chłopaka były niebieskie.
      Po chwili jednak przestał się nad tym zastanawiać.
      To wszystko i tak było nieważne.
      Zadzwonił dzwonek i musiał z niezadowoleniem iść na lekcję angielskiego. Ostatnio nie za bardzo chciało mu się uczyć czegokolwiek. Zresztą, nigdy go to specjalnie nie interesowało. Nauka była tylko niepotrzebnym dodatkiem do jego niepotrzebnego życia.


      Gdy wyszedł ze szkoły, owiał go zimny wiatr, przez który uznał, że jednak musi ubrać kurtkę. Próbował zrobić to nie ściągając torby z ramienia, co wymagało odrobiny większego wysiłku. W końcu przegrał walkę z okryciem. Zatrzymał się, by w końcu normalnie się ubrać. Nagle poczuł, że ktoś podciąga i poprawia mu kurtkę, obrócił się by nakrzyczeć na tę osobę, lecz na jego nieszczęście to był ten sam chłopak.
      - Bardziej się zmęczyłeś niż gdybyś się normalnie ubrał. - zwrócił mu uwagę i znów w ten sam sposób poprawił włosy.
      - To nie jest męczące. Poradziłbym sobie. - burknął, niezadowolony.
      - Pewnie tak. Wyglądasz komicznie, gdy próbujesz w ten sposób założyć kurtkę.
      - Jesteś nowy, prawda?
      - Tak.
      - To wiele wyjaśnia. - założył na głowę kaptur i wyciągnął z kieszeni słuchawki.
      - Jesteś nerwowy. - chłopak zaczął iść tuż obok niego.
      - Brawo. Wygrałeś toster do kawy. I dlatego nie powinieneś się mną zadawać.
      - Gadasz od rzeczy. Że jesteś nerwowy jest skutkiem, ale co jest przyczyną.
      - Ty. - marzył o tym, aby tamten się odczepił. - mały i irytujący.
      - Łatwo cię wytrącić z równowagi, panie duży i marudny.
      - Po prostu Gerard.
      Milczeli przez resztę drogi, Way próbował na tyle przyśpieszyć, by chłopak go zostawił, jednak ten dzielnie dotrzymywał mu kroku. W końcu zobaczył swój dom, co przyjął z ulgą. Skręcił w swoją furtkę.
      - Do jutra. - usłyszał, ale nie odpowiedział. Nie miał na to nastroju.
Wszedł do domu i zaczął rozbierać się od progu. Rzucił w kąt torbę i powiesił na wieszaku kurtkę, w locie żegnając się z butami.
      - Gerard? To ty? - usłyszał głos z kuchni.
      - Nie.
      - Widzę, że nie ty. Znalazłeś sobie kolegę, może wreszcie zaczniesz doceniać ten świat...
      - Po moim trupie. - burknął i wszedł do kuchni, po czym od razu zaczął zaglądać pod pokrywki garnków.
      - Przynajmniej głodny jesteś. Naleję ci zupy. Warzywna, lubisz przecież. - odpowiedziała matka i pocałowała go w policzek, przez co odruchowo zaczął się wycierać.
      Nie miał na tyle silnej woli, by zaprzeczyć.
      Z parującym talerzem udał się do swojego pokoju, postawił naczynie na biurku, a sam podszedł do łóżka, by nieco uprzątnąć leżące na nim papiery. Nie przepadał za sprzątaniem. A zwłaszcza, gdy ktoś mu posprzątał pokój, co zdarzało się robić jego matce. Tutaj miał wszystko poukładane, bez problemu potrafił się odnaleźć we własnym, chaotycznym królestwie. To była świątynia rządząca się swoimi prawami, których nikt nie mógł zmieniać, po za głównym kapłanem. Łyknął dwie białe pastylki, by się uspokoić. Gładko przeszły przez jego gardło, teraz tylko czekać. Miał ich całe pudełko, kiedyś przepisał mu je psycholog, jak przypadkiem u niego wylądował po jakiejś akcji w szkole. Skończyło się na lekach i tyle co go w gabinecie widziano.
      Wziął kilka łyżeczek zupy, po czym odsunął naczynie. Nagle odechciało mu się jeść. Zdjął z siebie koszulkę, zimny kamyk zetknął się z jego rozgrzaną skórą. Nosił go na szyi i prawie się z nim nie rozstawał. Był on pamiątką po ważnej dla niego osobie. Więc i sam w sobie był dla niego ważny.
      Rzucił koszulkę w kąt i postanowił zdrzemnąć się, choć na krótką chwilę. Owinął się puchatym kocem i przymknął oczy. Szkoła była rzeczą, która męczyła i jego ciało, i ducha. Potrzebował chwili wytchnienia, chwili na regenerację. Nastawił sobie budzik. Pół godziny powinno wystarczyć, by poczuł się lepiej.
       Od razu, gdy się obudził chwycił ołówek i zaczął rysować w znalezionym za łóżkiem bloku technicznym. Ostatnio przez prawie cały czas ćwiczył światłocienie, więc jego szkicowniki wypełnione były wszelkiego rodzaju figur przestrzennych, przedmiotów codziennego użytku na które kierował światło lampki. Kupił sobie nawet pudełko plasteliny, by móc z niej rzeźbić to, czego odbicia nie mógł znaleźć w świecie rzeczywistym. Czasem nie wystarczyła tylko wyobraźnia. Zwłaszcza, że był odrobinę perfekcjonistą, pomijając sprawę bałaganu w pokoju. Chociaż to nie był bałagan, tylko po prostu uporządkowany chaos, przynajmniej tak to sobie tłumaczył.
       Na jego kartce pojawiło się jednak coś innego niż bezbarwny klocek o dziwacznym kształcie. Na jego kartce zakwitł irys. Chłopak rysował go z niebywałą cierpliwością, dbając o każdy, nawet najmniejszy szczegół. Rysował tak, jakby miał żywy kwiat przed sobą, choć jedynym jego wzorem było to, co zapamiętał. Jeszcze było za wcześnie na kwiaty. Ziemia dopiero zabierała się za odrodzenie, gdzieniegdzie leżał jeszcze śnieg. Nie za bardzo przepadał za taką pogodą. Chociaż czasem miewała swoje uroki.
      Lubił obserwować kiełkujące rośliny. Było w nich coś niesamowitego, coś czego nie rozumiał.
      Po pewnym czasie zdecydował, że odrobi choć część prac domowych. Przynajmniej ta z matematyki błagała o uwagę, jak i oceny, które na semestr nie były zbyt... optymistyczne. Gerarda co prawda zadowalały, ale postanowił, że może chociaż trochę bardziej się postara. W końcu wyliczenie kilku zadań nie było dla niego wielkim problemem. Potrzebował tylko odrobiny czasu. Wyszedł z pokoju stąpając na palcach. Nie chciał narobić niepotrzebnego szumu i zwrócić niczyjej uwagi. Jego młodszy brat oglądał telewizję w salonie, w ogóle nie zauważył, jak czarnowłosy przemknął do holu, zabrał swoją torbę i następnie znów wrócił do swojego królestwa. Umiał się skradać i bardzo cieszył się z tej umiejętności. Bywała szalenie przydatna.
      Zakradł się jeszcze raz, chcąc zaparzyć sobie kawę. Teraz nie udało mu się zostać incognito, ponieważ jego młodszy braciszek Mikey wszedł do kuchni i obrzucił go podejrzliwym spojrzeniem.
      - Ubierz się Gerdzie Way'u. - mruknął i wziął z koszyka pomarańczę.
      - Pff. - czajnik zagwizdał, więc wyłączył palnik i zalał swoją ukochaną kawę. Aromatyczny zapach wypełnił całe pomieszczenie.
      - Mi też zrób kawę. - usłyszał głos swojego brata. Cierpliwie wyciągnął drugi kubek i wykonał polecenie. Wbrew pozorom, miał dość dobre stosunki z bratem. To była jedyna osoba, którą dopuścił tak blisko siebie, nikogo bardziej nie zamierzał. Od dziecka wspierali siebie nawzajem, pomagali sobie w drobnych i większych sprawach. Ta więź pozostała, choć nie raz była rwana przez poważniejsze kłótnie. Różnili się. Pomimo wszystko, w pewnych momentach różnice nie są istotne, są czymś nieważnym. Czasem trzeba po prostu o nich zapomnieć.
      I z grymasem, ale jednak, przyrządzić jeszcze jedną kawę.
      Zapach kawy nieodłącznie kojarzył mu się z ojcem. Co prawda, trzeba by dodać jeszcze pewną nutę tytoniu i specyficznych perfum. Nie chodziło o jego biologicznego ojca, lecz innego mężczyznę, który podjął próby wychowania i jego i brata. Wychudły, nieco przygarbiony z kieszeniami pełnymi cukierków, na podstawie których potrafił nauczyć ich niejednej prawdy o życiu. Ale w końcu uznał, że są wystarczająco dorośli. I tak znowu zostali we dwójkę.
     Oczywiście, była też mama. Tej jednak Gerard nigdy nie traktował... poważnie, ponieważ ona nigdy tak nie traktowała jego. Często kierował się zasadą 'oko za oko', co mu zresztą odpowiadało. Równowarta wymiana. Żeby coś dostać, musisz coś dać.
      Odszukał pudełko kredek i postanowił pokolorować irysa. Przypadkiem chwycił w rękę niebieską i zrobił niewielką kreskę na jednym z płatków. Zatrzymał się w pół ruchu, tknięty impulsem. Zdawało mu się, że gdzieś już widział dziś ten kolor. Wzruszył ramionami i sięgnął po właściwy. Mała niebieska kreska została całkowicie zakryta ciemnofioletową zasłoną.
      Niebo przygotowywało się na śnieg, ostatni oddech tej zimy.

3 komentarze:

  1. Och, jak ładnie i płynnie mi się to czytało :3 Zapowiada się bardzo ciekawe opowiadanie, z którym nie omieszkam być na bieżąco.

    Chociaż zauważyłam, że pojawia się ponownie dość podobna charakternie postać, taki twój klasyczny topos bohatera, to jest to motyw, który raczej niezależnie od użycia i formy budzi zainteresowanie <3 Przynajmniej moje.

    Prócz kilku powtórzeń raczej nic większego nie było, co bardzo by mnie po oczach podrażniło, także pisz w spokoju i twórz dalsze rozdziały, a ja czekam na rozwój wydarzeń.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie przepadłam nigdy za szkolnymi frerardami, bo są oklepane. Ale ponieważ wielbie twój styl pisania i widzę już na wstępie że nie ograniczysz się tylko do akcji w szkole, przeczytam sobie wszystko z wielką chęcią. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Idziesz jak burza <3 Bardzo ciekawie się zapowiada. Lekko i przyjemnie się czytało. Szczerze powiem, że czekam na więcej ;)

    xoxo

    OdpowiedzUsuń